Poprzedni temat :: Następny temat
Historia drużyny Kaeru Nadzieja
Autor Wiadomość
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2010-11-18, 14:46   Historia drużyny Kaeru Nadzieja

Mam nadzieję że gracz który ją spisuje zgodzi się na umieszczanie kolejnych stron swojej pracy tutaj. Jest to historia bardzo subiektywna, mimo że przecież prowadziłem każdą z przygód bardzo się wciągnąłem czytając opowieści z punktu widzenia jednej z postaci graczy.

Nową kampanię, nowymi postaciami, moi gracze rozpoczęli w kaerze już jako inicjowani adepci. Poprzednia, w RL chyba trwająca 5-6 lat kampania, zakończyła się śmiercią kilku postaci z Drużyny Tarcz Barsawi podczas walki ze sługami potężnego Horrora, pozostałe ścigane udały się na wygnanie do Indrissy i tak to zostawiliśmy. Czas w świecie gry ustaliłem na 15 lat po tych tragicznych wydarzeniach, czyli kolo 1530 Th.

Występują:
(postacie graczy)

1. Auraya - - wietrzniak Złodziej (w przyszłości Mistrzyni Żywiołów), głosicielka pasji Jaspree
2. Enn - człowiek Władczyni Zwierząt
3. Lili - Lilianna Questorius - człowiek Powietrzny Żeglarz, głosicielka pasji Garlen, siostra Navrika i Grava
4. Mirim - Mirime - elfia Łuczniczka
5. Grav Questorius - człowiek Czarodziej, tragicznie zmarły w spotkaniu z Jehutrą, brat Lili i Navrika
6. Hrr, Harag - Har'ragh'rogh - ork Zbrojmistrz (w przyszłości Kawalerzysta), o czarnej skórze i drewnianej lewej nodze
7. Marv - Maruvil Dalbar - człowiek Wojownik (w przyszłości Ksenomanta), głosiciel pasjii Thystonius
8. Navrik Questorius - człowiek Wojownik (w przyszłości Czarodziej),głosiciel pasji Garlen, brat Lili i Grava
9. Zar - Zaratustran - elfi Fechmistrz, głosiciel pasji Astendar
10. Sin - Sinis Xaran - człowiek Władca Zwierząt, głosiciel pasji Lochost (postać gracza po śmierci Grava)

11. Frrrrrrr Świst - wietrzniak Złodziej (od czasu do czasu gościnnie zjawia się na sesjach, przeważnie kradnąc 3/4 czasu sesji dla siebie, a reszcie drużyny to nie przeszkadza bo leżą pękając ze śmiechu patrząc na to co on wyrabia :P)
Ostatnio zmieniony przez razan 2010-11-18, 15:30, w całości zmieniany 7 razy  
 
 
sirserafin 
Czeladnik VII Kręgu
Human Archer


Wiek: 39
Dołączył: 08 Kwi 2008
Posty: 610
Skąd: Częstochowa
Wysłany: 2010-11-18, 14:56   

No, no... czekam na kolejne wpisy.

A tutaj można poczytać o przygodach postaci (jeszcze nie drużyny) w kampaniach prowadzonych przez Habiba.

Edit:
9-10 graczy?! A u nas 4 na sesji to max, a czasem nawet za dużo...
_________________
W szkole, kiedy kumple zażywali narkotyki, ja wierzyłem w sprawiedliwość i uczciwość polityki...
Ostatnio zmieniony przez sirserafin 2010-11-18, 15:24, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2010-11-18, 15:40   

Prawie wszyscy moi gracze to w RL pary/małżeństwa, wkręcili się w granie, więc z mniejszymi lub większymi problemami gramy takim małym rpg-owym oddziałem :P
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2010-11-18, 15:42   

Przygody dzielnej Drużyny Kaeru Nadzieja

„Kroniki Zaratustrana”


Opowiedziane przez Zaratustrana
– skromnego, acz otwartego Elfa, co wiedzą i przeżyciami swymi podzielić się zechciał.

Początki drużyny



Zdecydowałem się na opisanie naszych przygód, by potomni w Kaerze Nadzieja, a także ich potomkowie już poza Kaerem, poznali tych, którzy narażali dla nich życie. Każdego do wejścia na jego ścieżkę pchnęło coś innego. Czytajcie i poznajcie historię o naszych losach.

Nie mogę opowiedzieć bardzo dokładnie o początkach naszej grupy. Nie brałem udziału w pierwszych przygodach, a jedynie o nich słyszałem. Wiem, że moi przyjaciele spenetrowali porośnięte puszczą i zamieszkałe przez niebezpieczne dzikie zwierzęta obszary górnego piętra Kaeru. Zbadali też dokładnie część rejonów dolnego poziomu naszego schronienia.

O tamtej okolicy czytelnikowi należy się słów kilka, by mógł zrozumieć jakie niebezpieczeństwa groziły nam za każdym razem gdy się tam udawaliśmy. Miejsce to zostało niegdyś zniszczone w trakcie ataku Horrora na Kaer, a duchy wielu śmiałków walczących z bestią krążą tam niespokojnie. Dodatkowo zsyłani są tam od lat wszelcy szubrawcy, którzy naruszyli najważniejsze prawa Nadziei. Nie wiadomo czego można się po nich spodziewać i do czego ci Dawcy Imion są zdolni.

Moi przyjaciele w trakcie pierwszych eskapad napotkali tam jeszcze jedną mroczną pozostałość po czasach walki z Bestią. Jej plugawy pomiot, nazywany przez mistrzów magii Jehuthrą wciąż zagraża każdemu, kto zejdzie w tamte mroczne okolice. Nasi dzielni adepci przekonali się, iż wystarczy odrobinę mocniejsze źródło światła niż fluorescencyjny mech, by bestia się pojawiła i starała się odebrać im życie. Śmiałkowie kilkukrotnie stawali z nią do walki i ani razu nie udało się jej pokonać. Straszliwy stwór atakował z zaskoczenia, zakładał pułapki i używał swych mrocznych mocy. W efekcie walk z Jehuthrą moi przyjaciele zdołali poznać i opisać jej zdolności i taktykę, lecz jeden z nich – nasz dzielnych zbrojmistrz – okupił to stratą swojej nogi.

Poza zadaniami na pozostałych poziomach Kaeru, bohaterowie tej historii poznawali lepiej możnych naszego schronienia, takich jak moja szlachetna matka czy dzielny acz bezwzględny ojciec Marva, a także ich opinie na temat ważkich spraw dotyczących nas wszystkich. Odkryli spisek elfiego głosiciela Roshomona, który oszalał tak jak jego Pasja. Na skutek ich działań, które zapobiegły wielkiej klęsce całego Kaeru, zdrajca został zesłany tam gdzie jego miejsce – do innych wyrzutków. Nikt nie wiedział, że historia z jego udziałem nie zakończyła się tak łatwo. Ale to już opiszę następnym razem...
Ostatnio zmieniony przez Sethariel 2010-11-24, 10:07, w całości zmieniany 4 razy  
 
 
Sethariel 
Opiekun X Kręgu


Wiek: 40
Dołączył: 10 Cze 2006
Posty: 1861
Skąd: Wejherowo
Wysłany: 2010-11-19, 17:11   

Tako rzecze Zaratustran ;-)

Fajnie. Liczymy na więcej. Może zbierze się z tego jakiś ciekawy większy tekst.

Zrobiłem odstępy między niektórymi wierszami, by lepiej się czytało.
_________________
Wojciech 'Sethariel' Żółtański
Gry-Fabularne.pl - serwis o grach fabularnych
 
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2010-11-21, 23:15   

Poszukiwanie magicznej mapy


Walka z Głosicielem




Oto historia mojej pierwszej „prawdziwej” wyprawy na niższy poziom Kaeru. Mówię o pierwszej wyprawie z naszą drużyną, składającą się z różnych śmiałych adeptów, chcących czynić dobro na rzecz naszego Kaeru, a nie o jednym z dwóch zejść jakie zdarzyły mi się wraz z moim mistrzem - Anak’ianem w trakcie szkolenia na adepta. Stary fechtmistrz chciał mi w ten sposób pokazać, że ścieżka naszej dyscypliny nie prowadzi wyłącznie na salony i nie jest zmaganiem się tylko z uzbrojonymi dawcami imion, ale także ze strachem, niepewnością oraz ciemnością, w której nikt nie może zobaczyć wyćwiczonych serii zwodów, pchnięć i tym podobnych sztuczek. Ale nie to miało być przedmiotem tej opowieści.

Udaliśmy się w podziemia by odszukać pewne cenne rzeczy znajdujące się w gmachu należącym niegdyś do krasnoludów. Po długich poszukiwaniach oczywiście udało nam się odnaleźć właściwą budowlę, a mała złodziejka z niewielką pomocą naszych mięśni doprowadziła nas do miejsca gdzie znajdował się cel naszej podróży. Dość tutaj powiedzieć, że chwila była nieodpowiednia by wynieść to po co przyszliśmy. Oprócz tak cennego żelaza, którego nigdy za wiele, mój wyczulony na piękne rzeczy wzrok wyłuskał jednak coś wyjątkowego. Kunsztowny krasnoludzki dywan, który być może pamiętał jeszcze czasy gdy zdobił sale królestwa Scythy. Wynosząc ten mały skarb, spokojnie wracaliśmy na poziom mieszkalny Kaeru by odpocząć i później wykonać naszą misję.
Wtem owionął nas zapach śmierci. Z ciemności nadchodziły hordy żywotrupów! Wybraliśmy dogodne miejsce do stawienia im czoła i już do niego prawie dotarliśmy, gdy z przeciwnej strony nadeszła jeszcze jedna ich grupa. Znając ryzyko zapaliliśmy kryształ świetlny i zaśmialiśmy się wkrótce, gdyż okazało się, że padalców jest zaledwie szóstka. Kilka chwil walki jedynie dla grupy takich śmiałków jak my!

No cóż. Nie wyglądało to tak różowo jednakowoż. Żywotrupy przyzwał paskudny głosiciel Roshomona, z którym moi przyjaciele mieli już zatarg i którego zesłali na dolne piętro Kaeru. Drań najpierw celnym strzałem z łuku powalił na ziemię naszego kuternogiego zbrojmistrza, a następnie zaczął używać swoich parszywych mocy. Rozprawiłem się z dwoma ożywieńcami ratując ciemnoskórego Orka podczas gdy nasi wojownicy dzielnie odpierali ataki pozostałych czterech, a złodziejka udała się do zabudowań by odszukać głosiciela.

Kiedy nieszczęsny Navrik po ubiciu kolejnego żywotrupa także został powalony, ja odczułem na sobie działanie mocy oszalałej pasji! Wstąpił we mnie szał i chciałem jedynie niszczyć i zabijać. Rzuciłem się od razu na najbliższego stojącego osobnika i powaliłem go dwoma ciosami. Najgorsze w tamtym momencie było to, że każdy mój ruch pozbawiony był w zupełności finezji i stylu. Blech!

Na szczęście Marv na tyle umiejętnie poczynał sobie z pozostałymi walczącymi bestiami i tak lawirował między nimi, że to one właśnie padały ofiarą moich ciosów. Kiedy zniszczyłem już wszystkich ożywieńców, zaklęcie głosiciela nakazało mi zniszczyć też Marva. Wymierzyłem mu potężny cios na odlew – kolejny, godzien zapomnienia, prostacki i nieprzemyślany cios, który na szczęście został sparowany. Po tym ruchu z nadmiaru wysiłku osunąłem się na ziemię, a ciemności do cna opanowały moją głowę.

Ocknąłem się gdy było już po walce. Dość rzec, że Wietrzniaczka i Człowiek pokonali nikczemnego Elfa. Nie będę dokładnie opisywał jaki go koniec spotkał, bo zaiste nie było to ani ładne, ani godne mojej opowieści. Po ocuceniu rannych, wymknęliśmy się szybko największemu drapieżnikowi panującemu w ciemnościach Kaeru i udaliśmy na poziom mieszkalny Kaeru. Paskudna Jehuthra, która zechciała nas zjeść została na dole, a my udaliśmy się do domów. Nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze, że postanowienie o ubiciu stwora będzie nas wiele kosztowało.
Ostatnio zmieniony przez razan 2010-11-21, 23:16, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2010-11-22, 13:13   

Walna bitwa


Strata Grava



Historia ta będzie opisywać nasz podstęp mający na celu ostateczne pokonanie plugawej Jehuthry. Smutna to będzie opowieść, którą jednak każdy Dawca Imion chcący wkroczyć na ścieżkę bohaterstwa powinien poznać.

Po niezbędnych kilku dniach odpoczynku zeszliśmy po raz kolejny w ciemności. Odnalazłszy dawny krasnoludki gmach, przy pomocy dysponującego odpowiednimi talentami Grava – brata Navrika udało nam się wydobyć magiczną mapę, po którą się tam udaliśmy. Po zrealizowaniu celu naszej misji nadszedł czas na coś co planowaliśmy od dawna!

Pamiętając o tym, że Jehuthra pojawiała się zawsze po tym jak moi przyjaciele walczyli z kimkolwiek bądź używali mocnego źródła światła, postanowiliśmy zwabić ją w pułapkę. Zainscenizowaliśmy walkę, pohałasowaliśmy, oświetliliśmy do nas drogę i zaczailiśmy się w ruinach budynków. Navrik ochlapany krwią udawał świeże zwłoki, które z pewnością musiały zwabić potwora. No i po jakimś czasie usłyszeliśmy charakterystyczne kroki Jehuthry. Naszą konsternację wzbudziło to, że stwór nie nadszedł jak się tego spodziewaliśmy, a zaczaił na dachu jednego z budynków.

Wiedzieliśmy doskonale, że ona tam jest, a ona zapewne wiedziała, że my jesteśmy na dole. Klasyczny klincz. Dodatkowo jakimś cudem Jehuthra zniszczyła kryształ świetlny, który leżał koło Navrika, mając oświetlić pole naszej przyszłej walki. Auraya nie zdołała dowiedzieć się co takiego stwór na dachu robił. Jedyne co słyszeliśmy to szuranie wielkich głazów, które sugerowało jaką niespodziankę bestia chce nam sprawić.

Po dłuższym czasie niecierpliwy Grav postanowił dowiedzieć się na własną rękę co się dzieje. Mając nadzieję, iż ciemności osłonią go przed wzrokiem Jehuthry, nieśmiało wyjrzał z budynku. Spadający mu na głowę wielki głaz był ostatnim widokiem w jego życiu. Chwile po otrzymaniu ciosu, który mógłby zniszczyć ścianę, naszego maga ogarnęło magiczne zimno uplecione przez bestię. Nie będę się długo rozwodził nad tym smutnym tematem i powiem jeno, że biedak zmarł szybko. Bestia została odgoniona kilkoma celnymi strzałami naszej łuczniczki, a my w smutku wróciliśmy na nasz poziom razem z zimnym ciałem naszego towarzysza.

Próba użycia dostępnych w Kaerze magicznych środków by wskrzesić Grava niestety się nie powiodła. Nie będę opisywał targów jakie musieliśmy odbyć z Radą Starszych Kaeru aby uzyskać bezcenny magiczny eliksir. Wielka szkoda, że jego użycie nie dało nic. No i wśród niektórych pojawiło się podejrzenie o szaleństwie Elfki, ale o takich niegodnych sprawach nie będę rozprawiał.

Dodam tylko, że przemyślenia o naszym przyjacielu zobligowały mnie do opisania jego osoby w poemacie muzycznym. Pozwolę sobie Wam go przedstawić:

Ballada o śmierci Grava

Grav dzielny był jak wojownik,
Grav dzielny był jak wojownik.

Do walki z Jehuthrą się wyrwał,
W ciemności tkającą pułapki,
Co zgładzić adeptów zechciała,
I światło przed nimi schowała.

Grav dzielny był jak wojownik,
Grav dzielny był jak wojownik.

Chcąc dopaść wroga się wyrwał,
Czując, że brat jest w potrzasku,
Wpadł prosto w sidła szkarady.
Nie czekał nadejścia brzasku.

Grav dzielny był jak wojownik,
Grav dzielny był jak wojownik.

Stwór w mroku mrucząc się cieszy:
„Głupcy tkający swe sieci!
Ja tutaj jestem ich panem,
A wyście głupi jak dzieci!”

Grav dzielny był jak wojownik,
Grav dzielny był jak wojownik.

Zapomniał drogę symboli.
Zapomniał po co się szkolił.
Brawura mu zaszkodziła,
A pustka po nim nas boli.

Grav dzielny był jak wojownik,
Grav dzielny był jak wojownik.

Pamięć po Gravie została.
Chwaląc więc jego odwagę,
W ciemności idąc koszmarne,
Zachowaj wielką rozwagę!
Ostatnio zmieniony przez razan 2010-11-22, 13:19, w całości zmieniany 3 razy  
 
 
sirserafin 
Czeladnik VII Kręgu
Human Archer


Wiek: 39
Dołączył: 08 Kwi 2008
Posty: 610
Skąd: Częstochowa
Wysłany: 2010-11-22, 13:21   

Najpierw piszesz:
razan napisał/a:
Wiem, że moi przyjaciele spenetrowali porośnięte puszczą i zamieszkałe przez niebezpieczne dzikie zwierzęta obszary górnego piętra Kaeru.

a potem:
razan napisał/a:
Oto historia mojej pierwszej „prawdziwej” wyprawy na niższy poziom Kaeru.


Mamy z tego rozumieć, ze kaer był niebezpieczny i od góry i od dołu czy może piszący (albo MG przy opisie :-P ) najzwyczajniej w świecie się pomylił?

[Post do usunięcia/przesunięcia.]
_________________
W szkole, kiedy kumple zażywali narkotyki, ja wierzyłem w sprawiedliwość i uczciwość polityki...
 
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2010-11-22, 15:41   

No cóż, zabezpieczenia Kaeru zostały złamane i z trzech potężnych i rozległych pięter tylko środkowe nadal zamieszkiwali Dawcy Imion.

Górny poziom Kaeru był zarośnięty jak dżungla, żyły w nim zdziczałe watahy psów i stada kóz, oraz niewielkie stadka papug. Był niezamieszkany i gracze odkrywali jego sekrety zanim dołączył do nich Zaratustran.

Dolny poziom to miejsce gdzie pozostały tylko straszliwe ślady potęgi niechcianego astralnego przybysza. Gracze nic o nim nie wiedzieli poza tym że zsyła się na dół kryminalistów.
Ostatnio zmieniony przez razan 2010-11-22, 15:43, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Puenta 
Nowicjusz
Stoneclaw Sky Raider


Dołączył: 22 Lis 2008
Posty: 24
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2010-11-22, 15:41   

Kaer miał trzy poziomy i tylko środkowy był zamieszkały w naszych czasach, a pozostałe były niebezpieczne choć śmiertelnie jedynie ten niższy... Wszystko dalej jest wyjaśniane, mam nadzieję w klarowny sposób. Póki co jest tej historyjki całkiem sporo.


Tako rzecze Zaratustran (imię właśnie miało ten cel) / To śpiewałem ja - Puenta vel Zar

Pozdrawiam!


[Post do usunięcia/przesunięcia.]
_________________
Jak sobie warty wystawisz, tak się wyśpisz...
Ostatnio zmieniony przez Puenta 2010-11-22, 15:42, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
sirserafin 
Czeladnik VII Kręgu
Human Archer


Wiek: 39
Dołączył: 08 Kwi 2008
Posty: 610
Skąd: Częstochowa
Wysłany: 2010-11-22, 16:05   

No patrzcie! Od razu trzeba było mówić, że to Puenta pisał, a nie "jeden z graczy". Pozdrawiam!
_________________
W szkole, kiedy kumple zażywali narkotyki, ja wierzyłem w sprawiedliwość i uczciwość polityki...
 
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2010-11-22, 16:51   

Jak mu będę "Puencił" to mu w ego pójdzie :P
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2010-11-24, 10:09   

Pertraktacje z wygnańcami

Cień Horrorów

Kolejna strata w drużynie




Kolejna nasza wyprawa skierowała nas do małej społeczności, żyjącej – gdzieżby inaczej – na niższym piętrze naszego Kaeru. Osoby, które zdołały się tam zadomowić stanowiły mieszaninę zbrodniarzy, przestępców i innych wyrzutków z naszego piętra Kaeru oraz nieszczęsnych Dawców Imion, którzy urodzili się na dole ze związków tychże wygnańców. Zabarykadowali się oni w dobrze zorganizowanym, zbudowanym przez siebie forcie i udało się im przetrwać w tamtych warunkach aż do teraz.

Ich propozycja, którą przedstawiliśmy Radzie była następująca: Jakieś siedmioro spośród potomków wygnanych Dawców Imion chciałoby wrócić na górę i zamieszkać z nami. Nie są zdeformowani i nie noszą śladów spaczenia, jak niektórzy z wyrzutków i ich dzieci i nie zrobili nic złego za co można byłoby ich trzymać na dole. W mojej opinii prośba ta jest logiczna i zasługująca na przychylność, choć część moich towarzyszy nie kryła oburzenia po jej usłyszeniu.

Postanowiliśmy obiektywnie przedstawić ją reprezentantom naszej społeczności i udaliśmy się w poszukiwaniu magicznego urządzenia wskazującego poziom magii. Moi przyjaciele już od jakiegoś czasu szukali tego kompasu, czy też zegara. Jego odnalezienie mogłoby sprawić, iż zostanie podjęta decyzja o opuszczeniu Kaeru i początku życia w otwartym świecie! W końcu Pogrom według wszystkich obliczeń powinien się zakończyć za jedynie kilka lat.

Po jakimś czasie udało nam się znaleźć budynek ewidentnie różniący się od reszty i wyglądający na jakieś szczególne miejsce. W jego środku natknęliśmy się na ślady walki. Kilkoro dawno zmarłych Dawców Imion, ze śladami po okrutnych ciosach leżało na ziemi, w ścianie na wysokości drugiego piętra ziała natomiast wybita ogromna dziura, przez którą mogłaby się przecisnąć bestia wielkości Jehuthry. W pomieszczeniu, w którym się znajdowała, ewidentnie - kiedyś - umieszczone było urządzenie którego szukaliśmy. Kiedyś, bo ślady wskazywały, że prawdopodobnie przez tę właśnie dziurę zostało ono wyniesione. Postanowiliśmy jednak przeszukać do końca ten istotny budynek.
Ostrożnie udaliśmy się na ostatnie piętro budowli, zaniepokojeni aurą jaka się stamtąd roztaczała. Całkiem słusznie jak się okazało. Nic by mnie nie przygotowało na przerażający widok, który napotkaliśmy w tym siedlisku nieszczęścia. Setki kości porozrzucanych na podłodze, pokoje pełne pozawieszanych na hakach wnętrzności Dawców Imion, zapach śmierci i poczucie, iż wokół czai się zło.

W najdalszym pomieszczeniu natknęliśmy się na ścianę zbudowaną z kości. Pomimo moich protestów, pozostali członkowie drużyny postanowili sprawdzić co się za nią znajduje i zaczęli uderzać siekierami w pozostałości po Dawcach Imion. Po kilku minutach mozolnej pracy naszym oczom ukazał się widok straszliwy. Na przedziwnym ołtarzu zrobionym z poskręcanych mieczy, noży, kawałków zbroi i tarcz, rozwieszone było ciało jakiejś istoty, prawdopodobnie umęczonego Dawcy Imion. W miejsce zapewne będące niegdyś jego sercem miało wbity drogocenny sztylet, który roztaczał wokół siebie mistyczną moc. Niektórzy z nas rozpoznali sztylet, należeć miał niegdyś do bohatera naszego Kaeru - Farlissa, który spoczywać winien w krypcie na tym właśnie poziomie schronienia. Zdecydowaliśmy się nie ruszać niczego z tego dziwnego miejsca, dopóki nie skontaktujemy się z największymi magami żyjącymi na górze. Ostrożnie opuściliśmy miejsce, w którym czuliśmy się cały czas obserwowani.

Wychodząc, nasza Władczyni Zwierząt poczuła przerażający ból na karku. Zaniepokojeni spróbowaliśmy sprawdzić co się jej stało. Do tyłu głowy miała przyczepione jakieś obrzydliwe stworzenie wyglądające niczym wielka czarna pijawka. Okazało się także, że nie łatwo jest wyrwać paskudztwo spośród ślicznych rudych włosów, ale po jakimś czasie się to udało. Plugawy robal skończył swe życie pod stopą Zbrojmistrza.

Po całym tym zdarzeniu pojawiły się między nami głosy, iż należy jak najszybciej wracać na górę, gdyż mógł to być nawet jakiś Horror, o wiele niebezpieczniejszy niż Jehuthra, który występuje zawsze w grupach. Postanowiliśmy dokładnie zbadać czy ktoś z nas nie ma przy sobie jeszcze jednej takiej istoty. Wszyscy dokładnie przeszukaliśmy swoje ubrania i bagaże, za wyjątkiem krnąbrnego Marva. Psiocząc na jego twardy kark udaliśmy się do windy.

Wtem okazało się, iż nasze kłopoty nie skończyły się jeszcze tego dnia. Przy windzie pojawiła się zwabiona naszym światłem Jehuthra. Po zgaszeniu magicznego kryształu, nie mogła nas co prawda dojrzeć, ale my nie mogliśmy także wrócić na górę. Postanowiłem jakoś ocalić sytuację i zwabić bestię do nas. Wiedząc, że stwór zna język krasnoludzki, korzystając z mojej magii śmiertelnie obraziłem stwora. Niestety poza wywołaniem u niej niechęci do siebie nic nie zdziałałem. Razem z kilkoma członkami naszej grupy zacząłem namawiać Powietrzną Żeglarkę do zapalenia światła, byśmy mogli zaatakować stwora. Nie był to mój najszczęśliwszy pomysł.

Kiedy kryształ rozbłysnął, od razu oplotła mnie dziwna, mroźna, magiczna sieć. Niestety pomimo prób nie udało mi się z niej wydostać, a po chwili mój oddech ustał. Stwór po chwili niespiesznie się oddalił, a moi przyjaciele wraz z mymi zwłokami odjechali na górę.
Pytacie teraz zapewne, kto w takim razie opisał przygodę, którą właśnie czytacie? Otóż ten sam Dawca Imion, który zaczął ją opisywać i w trakcie niej zginął. A jak to możliwe? Otóż taka jest cena posiadania długów u potężnych magów. I zarazem takie są zyski z posiadania tychże potężnych magów za rodziców. Okazało się, iż ojciec Maruvila zwanego Marvem posiadał jeszcze jeden magiczny eliksir, o którym nikomu nie mówił. Zachował go dla siebie, w razie gdyby śmierć odebrała mu dziecko. Na szczęście dla mnie, z tego co zrozumiałem, jego życie zostało uratowane kiedyś przez moją matkę. Tak zwany dług śmierci nakazał mu ożywienie mojej osoby i pozbawienie szansy na coś takiego w przyszłości każdego pozostałego przy życiu Dawcy Imion w Kaerze.

Na poważnie wraz z Navrikiem i innymi zaczęliśmy się zastanawiać w jaki sposób pokonać tę parszywą Jehuthrę. Kolejne zejście w podziemia mogło się za jej sprawą okazać naszym ostatnim. Było to tym bardziej palące, że dostaliśmy za zadanie odszukać kryptę, o której wspomniałem przed kilkoma chwilami, a szansa na napotkanie w jej okolicy stwora była ogromna…
Ale o tym opowiem wam jak już wydobrzeję. W końcu umieranie to dosyć męczące zajęcie.
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2010-11-26, 13:48   

Wizyta w Katakumbach




Kiedy ja dobrzałem, moi towarzysze wyruszyli by zbadać katakumby, w których spoczywało ciało bohatera z czasów przedpogromowych – Farlissa Wspaniałego. To do niego należał znaleziony przez nas w dziwnym leżu Horrorów sztylet, którego nie śmieliśmy ruszać.

Z tego co się dowiedzieliśmy, Farliss z pomocą tej broni pokonał wiele straszliwych bestii, chroniąc przed nimi Dawców Imion. W trakcie Pogromu znalazł schronienie w naszym Kaerze, gdzie też został z honorami pochowany. To Farlissowi Kaer zawdzięczał znaczną część swojej wiedzy o walce z innowymiarowymi potworami i o ich naturze.

Kiedy moi przyjaciele przybyli do grobowca, w którym leżał martwy bohater, okazało się, że jest on pusty. W każdym razie nie było tam ani ciała Farlissa ani jego magicznego sztyletu. Leżały tam natomiast zwłoki złodzieja, który chciał wydostać sztylet by mógł zostać wykorzystany do walki z atakującymi Kaer horrorami. Niestety jakiejś złej sile udało się przejąć magiczną broń i to ona prawdopodobnie znajdowała się w ciele Dawcy Imion złożonego na ołtarzu.

Moi towarzysze w trakcie tej wizyty na dolnym piętrze Kaeru zdołali jednak osiągnąć pewien sukces. Udało im się zdobyć element zegara żywiołów, od którego odnalezienia zależało nasze wyjście z podziemia. Kula zrobiona z czystej esencji żywiołu ziemi była nasza. Wreszcie jakaś pozytywna wróżba!
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2010-11-29, 13:24   

Nikczemna Zdrada

Martwe Hordy


Po raz kolejny zeszliśmy na dół. Tym razem z zamiarem zdobycia reszty magicznego zegara, który prawdopodobnie znajdował się w leżu Jehuthry. Zwróciliśmy się o pomoc do najlepiej zorganizowanej społeczności z żyjących na dole.

Ich przywódcą był Elf zwany Stokrotką. Z tego co słyszałem jego ukochaną przed wieloma laty wygnano na dół Kaeru, a on z zemsty korzystając z magii elementarnej sprawił, że na najwyższym piętrze Kaeru pojawiła się groźna dżungla. Ja jako głosiciel Astendara, mogę w pewnym stopniu zrozumieć takie zachowanie, ale Rada Kaeru nie była skłonna do wybaczenia. Stokrotka również został zesłany w ciemności. Niemniej to on znał najlepiej podziemia Kaeru i był w stanie nam powiedzieć gdzie znajdowało się leże parszywego stwora.

Zgodnie z jego wskazaniem weszliśmy do dużego budynku. Nie znaleźliśmy tam jednak spodziewanej bestii, a zostaliśmy zaatakowani przez Dawców Imion! Wpadliśmy w dobrze zorganizowaną pułapkę, zorganizowaną najwidoczniej przez Stokrotkę.

Kilkunastu uzbrojonych Dawców Imion zaatakowało nas znienacka. Widocznie nie wiedzieli, że nie tak łatwo pokonać bohaterów. Zwłaszcza gdy są to nieustraszeni adepci z Drużyny Kaeru Nadzieja! Ja wraz z wojownikami zająłem się barbarzyńcami nacierającymi z jednej strony, podczas gdy dziewczyny skutecznie odparły atak dzikusów starających się zajść nas od tyłu.

Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Spośród Dawców Imion, którzy nie uciekli przed nami, dwójka pozostała przy życiu. Narvik zdołał wydobyć od jednego z nich informację o miejscu gdzie mogła znajdować się misa będąca częścią zegara. Puściliśmy smutnych nieszczęśników i udaliśmy się do wnęki, którą nam wskazano.
Niedaleko tego miejsca napotkaliśmy grupę dzieci szukającą pożywienia. Nieszczęśni młodzi Dawcy Imion, tu na dole, byli odrzucani przez swoich rodziców i musieli dawać sobie sami radę. Ukryliśmy się w ciemnościach i poczekaliśmy aż sobie pójdą.

Auraya tymczasem po cichu zrobiła zwiad i odkryła, że misa znajduje się pomiędzy ciałami zamordowanych Dawców Imion, których w tej części Kaeru było mnóstwo. Wbrew pierwotnemu planowi mówiącemu, iż chcemy jedynie ustalić miejsce położenia misy, Navr i Marv postanowili wydostać ją od razu. Problem polegał na tym, że kiedy zrobiliśmy już odrobinę hałasu, leżące wszędzie wokół ciała zaczęły się podnosić!

Aby wydostać misę wojownicy musieli pokonać całą hordę żywotrupów. Nie mogłem pozwolić im działać samym, więc pobiegłem wraz z nimi, by odciągać uwagę martwych Dawców Imion. Cały bohaterski wybieg trwał raptem niecałą minutę i skończył się sukcesem. Uniknęliśmy ciosów żywotrupów i udało się nam wydobyć misę. Uciekając przed martwymi pomogliśmy powolnemu HRR wydostać się z zasięgu ich szponów i skierowaliśmy się do wyjścia na górę.

Niestety misa okazała się nie być wypełniona magiczną wodą, a zaschniętą krwią. Ten widok bardzo nas zmartwił, a w zasadzie wszystkich z wyjątkiem En, która często dziwnie się zachowywała odkąd zetknęła się z tym plugawym robalem. Nie będę tutaj przytaczał jej wypowiedzi, ale mogły one być objawami szaleństwa. W każdym razie wychodziło, że musimy zdobyć jeszcze jeden element konstrukcji, który mógł być ukryty w zasadzie wszędzie – magiczny płyn znajdujący się uprzednio w misie.

Postanowiliśmy się udać do naszych nauczycieli, a po chwili odpoczynku i odpowiednim treningu spróbować odnaleźć esencję żywiołu wody.
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2010-12-01, 13:42   

Konstrukt Zimna





Kiedy ja poddawałem się wyczerpującemu treningowi, moi towarzysze udali się by spenetrować jaskinię, gdzie mogła znajdować się esencja żywiołu wody. Byli tam już raz i wiedzieli jedynie, że miejsce to skryte jest w dziwacznej zimnej mgle. Podejrzewaliśmy, iż poszukiwany przez nas magiczny płyn może być strzeżony przez żywiołaka wody bądź powietrza.

Moi przyjaciele udali się tam i natknęli na inne dziwne stworzenie. Kolejny konstrukt Horrora pozostawiony przez bestię pustoszącą niegdyś dolną część Kaeru. To plugastwo dysponowało dla odmiany mocami duchów żywiołów. Wielu ze śmiałków walkę tę przypłaciło poważnymi ranami. Niemal nikt nie ostał się stojąc. Na szczęście dzielny Navrik był w stanie sprostać sytuacji. Jakkolwiek w jego ciosach nie było żadnej finezji, skutecznie były w stanie ciąć lodowy pancerz bestii, podczas gdy on unikał jej ataków.
Moja drużyna ostatecznie wróciła na nasz poziom Kaeru zwycięska. Niestety bez esencji żywiołu wody, której nie udało im się tam odnaleźć.
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2010-12-03, 14:24   

Kolejna walka z Bestią

Oblężenie




Kolejnym miejscem, w którym postanowiliśmy poszukać esencji żywiołu wody, było schronienie grupy Dawców Imion, której przywódcą był Stokrotka. Zanim jednak się tam udaliśmy czekało nas niespodziewane starcie, na które jednak powinniśmy oczekiwać od dłuższego czasu.

Od czasu zdobycia magicznej misy, po całym dolnym poziomie Kaeru maszerowały rozwścieczone hordy żywotrupów. Zapewne zostały przez nas zbudzone z czegoś co dla nich było snem i szukały teraz posiłku w postaci Dawców Imion. Tym ostrożniej poruszaliśmy się przez jaskinie składające się na podziemia naszego schronienia. Zapewne dlatego udało nam się zorientować, że od jakiegoś czasu ktoś podąża za nami. Była to zmora naszych wypraw na dół – Jehuthra. Tym razem jednak byliśmy gotowi na spotkanie.

Część naszej drużyny dyskretnie skryła się w ciemnościach, podczas gdy ja wraz z En i Orkiem szedłem śmiało przyciągając uwagę bestii. Na umówiony znak, czyli chrząknięcie Aurayi wszyscy zapaliliśmy kryształy świetlne, a ja rzuciłem się z mieczem na potwora. Pierwszy z moich ciosów odbił się bez wyraźnego efektu od Jehuthry, po drugim, na moim ostrzu pojawiła się jej śmierdząca krew. Ta chwila wystarczyła by bestia otrząsnęła się z zaskoczenia i zaczęła używać swojej magii. Wokół mnie pojawił się labirynt stworzony z metalowych ostrzy, a ja po raz kolejny padłem opleciony mroźną siecią.

Moi towarzysze w miarę swoich możliwości zaczęli przebijać się przez las ostrzy, podczas gdy ja starałem się uwolnić. Kilkoro z nich bez większej gracji, acz skutecznie zaczęło zadawać ciosy Jehuthrze. Było to dla niej zaledwie igraszką. W tym właśnie momencie pojawiła się obok En. Dwoma straszliwymi machnięciami swoich magicznie odmienionych rąk dosłownie oderwała głowę potworowi, który terroryzował Kaer od lat.

Zostawiliśmy krwawe ścierwo i wycofaliśmy się dyskretnie w okolicę windy, wiedząc, że dziesiątki żywotrupów zwabionych odgłosami walki już pędzą w naszą stronę. Takie zwycięstwo należało uczcić, a potem odpocząć.

Po odpowiednio długim wypoczynku udaliśmy się zgodnie z naszym zamiarem do siedziby Dawców Imion Stokrotki. Schronienie to znajdowało się na końcu długiego tunelu w sieci jaskiń. Wejście tam stanowił przesmyk między dwoma starymi domostwami otoczony wieloma stale zapalonymi kryształami świetlnymi. Nie sposób było tam wejść niepostrzeżenie, postanowiliśmy więc zwrócić na siebie uwagę. O tym, że zabezpieczenia są skuteczne świadczyły ciała dziesiątków żywotrupów, leżące na oświetlonym terenie.

Odczekaliśmy aż z tunelu wyjdzie dobrze uzbrojona grupa wyruszająca na polowanie i pędem ruszyliśmy na straż chroniącą wejścia. Po trwającej jakiś czas walce udało się nam pokonać obrońców. Kiedy walka dobiegała końca zobaczyłem jak dwóch Dawców Imion zaczyna się oddalać tunelem prowadzącym do siedziby Stokrotki, zapewne aby go ostrzec przed nami. Rzuciłem się za nimi w samotną pogoń. Po kilku minutach biegu udało mi się dopędzić Krasnoluda, który widząc, że nie ucieknie, z wezwaniem Tystoniusa ruszył do walki ze mną. Walka była zaiste podręcznikowym pojedynkiem. Podszedłem do niej spokojnie i z dystansem. Unikałem większości ciosów Krasnoluda, z rzadka wyprowadzając pchnięcia. Krasnolud jednak nie męczył się tak jak tego oczekiwałem i zdołał nawet raz celnie mnie uderzyć. Niemniej finał tego pojedynku był z góry przesądzony i nie będę się nad tym dłużej rozwodził. Widząc, że nie uda mi się już dogonić Człowieka, który biegł przed Krasnoludem, nieśpiesznie wróciłem do moich towarzyszy.
Wiedząc, że w sieci jaskiń czekają na nas przygotowani banici, postanowiliśmy poczekać na nich sami. HRR zaczął budować mur z kamieni, które udało się nam odnaleźć w pobliżu. Kiedy mu pomagaliśmy, okazało się, że jesteśmy obserwowani, a nawet atakowani. Stworzona magicznie włócznia z lodu przebiła moją zbroję. Po niej padło kilka następnych zaklęć rzuconych przez skrywającego się w ciemnościach Stokrotkę.

Har próbował do niego w odpowiedzi szyć z łuku, niestety Elf doskonale się potrafił kryć. Kiedy postanowiliśmy ruszyć do walki ze Stokrotką, okazało się, ze nie jest sam. Było wraz z nim jeszcze trzech Krasnoludów i tyleż Orków, którzy zaczęli ciskać w nas głazami. Powiem jedynie, że walka ta była krwawa i znojna, ale udało się nam pokonać napastników i ruszyć w pogoń za Stokrotką. Efekt naszego pościgu był taki, że połowa z nas została powalona czarami Elfa. Ponieważ nie mieliśmy jeszcze wymyślonego sposobu na przedostanie się do wnętrza schronienia banitów, wycofaliśmy się do naszego własnego, zabierając po drodze rozmieszczone kryształy świetlne.
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2010-12-06, 14:29   

Krajobraz po bitwie




Minęło kilka dni i uznaliśmy, że grupa banitów Stokrotki mogła zmniejszyć odrobinę środki ochrony. Udaliśmy się więc do ich kryjówki. Po ostrożnym marszu, zobaczyliśmy, iż nie umieścili nowych kryształów świetlnych przed wejściem do swojej siedziby. Po chwili wyszło na jaw dlaczego.

Przy wejściu do ich schronienia leżało wiele ciał świeżo zabitych Dawców Imion oraz mnóstwo dłużej martwych, a ostatnio pokonanych żywotrupów. Widocznie pozbawieni oświetlenia Dawcy Imion Stokrotki dali się podejść stworom i w zwarciu nie stanowili dla nich wielkiego zagrożenia. Niektóre z ciał obrońców miały na sobie ślady działania magii Jehuthry. Tak wyszło ostatecznie na jaw, że niestety były co najmniej dwie takie bestie w Kaerze. Kiedy dotarliśmy do pomieszczeń banitów, krajobraz nie był lepszy. Przerażający był zwłaszcza widok wciąż żywego Człowieka, który wisiał na haku, a którego dłonie i stopy zostały zeżarte żywcem. Navrik i Lilianna opatrzyli nieszczęśnika i zaczęli się nim zajmować. Jako, że nie mogliśmy zostawić go samego, Navrik zamknął się z nim w jednym ze znajdujących się tam budynków, a my zaczęliśmy przeszukiwać jaskinie.

W jednym z pomieszczeń spotkaliśmy ukrywającego się Człowieka, który był łudząco podobny do Maruvila. Dowiedzieliśmy się od niego, że obiekt naszych poszukiwań znajduje się prawdopodobnie na dnie jeziorka w tej części Kaeru, gdzie został wrzucony przez Stokrotkę. Kiedy wróciliśmy do Navrika, okazało się, że ten dzielnie stawił czoła trójce żywotrupów, które chciały pożreć jego pacjenta.

Nie będę nadwyrężał nerwów czytelników i powiem, że po długim nurkowaniu Marv zdołał wydobyć z wody, dziwny płyn o konsystencji innej niż wszystko co go otaczało. Obiekt naszych poszukiwań został odnaleziony! Wszyscy z nas za wyjątkiem niewtajemniczonego Maruvila, zawiązali na ramionach czerwone opaski. Był to znak dla niektórych mieszkańców Kaeru, iż wyjście jest już blisko. Działanie to podjęte było na wypadek jakby niektórzy członkowie Rady Kaeru starali się zapobiec jego puszczeniu.

W jaskini stoczyliśmy jeszcze kilka walk z żywotrupami, ale wiedząc już na co je stać, poradziliśmy sobie bez problemu. Znaleźliśmy jeszcze magiczną księgę, która zapewne należała do Stokrotki, po którym nie było żadnego śladu. Pozostał nam problem co uczynić z nieszczęśnikiem, który bez naszej pomocy nie przeżyłby tutaj dnia. Dziadek Marva spytany przez Aurayę, nie zgodził się na przyprowadzenie go na nasz poziom Kaeru.

Odnaleźliśmy schronienie innej grupy mieszkającej na dole, ale Navrik nie uwierzył w ich zapewnienia, iż będą dbali o nieszczęsną ofiarę żywotrupów. Cóż. Wiadomym nam było, że jednym ze składników diety na dole są ciała martwych Dawców Imion. Trzeba było biedaka zostawić na dole i stale nieść mu pomoc.

Dodam jedynie, że dzięki mocy Astandara udało mi się zjednać odrobinę En ku Narvikowi, a już bez takiego wsparcia sam skradłem jej dwa buziaki. Powiem, że jak na pocałunek z Człowiekiem było to niezmiernie przyjemne. Będę musiał spróbować tego samego z Lilianną.
Ostatnio zmieniony przez razan 2010-12-06, 14:32, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2010-12-08, 13:48   

Przykre niespodzianki

Odbudowa Zegara Żywiołów





Kiedy powróciliśmy na nasz poziom czekał nas przykry zawód. Magiczna woda, którą zdobyliśmy nie stanowiła całości płynu, który niegdyś wypełniał Zegar Żywiołów. Pojawiła się konieczność kolejnego zejścia na dół.

Kiedy ja zostałem na górze i zająłem się sztuką, drużyna udała się znowu w ciemności. Wiem z opowieści, że w trakcie zejścia na dół moi przyjaciele znowu mieli do czynienia ze Stokrotką. Tym razem obeszło się bez walki, a osłabiony widocznie przez starcia z Jehuthrami elf postanowił pomóc Dawcom Imion. Powiedział, gdzie można znaleźć resztę zmodyfikowanej esencji żywiołu wody, wytłumaczył też swoją wcześniejszą wrogość w stosunku do nas. Oczywiście powodowało nim pragnienie zemsty wobec rodziny Dalbarów, która zesłała go na dół. Dowiedziawszy się, że Marv jest jednym z nich, nie mógł się oprzeć pokusie wyrównania rachunków.

Kiedy drużyna udała się w miejsce położenia esencji – jakżeby inaczej – na dno zbiornika wodnego, natknęła się oczywiście na stały element wystroju tej części Kaeru. Zaatakowała ich ostatnia pozostała przy życiu Jehuthra. Tym razem walka poszła gładko i pomyślnie. Kaer został ostatecznie oczyszczony z tych plugawych stworów. Po długim nurkowaniu, Marv z Navrikiem wyłowili resztkę esencji żywiołu i wszyscy szczęśliwie wrócili na górę.

Nasze miny nie były zbyt radosne kiedy wreszcie magiczny przyrząd został skonstruowany od nowa. Pogrom się jeszcze nie zakończył! Kula unosiła się nadal ponad powierzchnią wody i ani myślała się zanurzyć. W Kaerze, który jakimś cudem dowiedział się o naszej zdobyczy, zaczęły pojawiać się niepokoje społeczne. Każdy chciał zobaczyć na własne oczy Zegar, jedni chcieli pozostać w schronieniu, inni wyjść na zewnątrz. Aby jednak myśleć o wyjściu, trzeba znać wyjście, a jego poznanie miało stanowić kolejne zadanie naszej drużyny.
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2010-12-10, 11:30   

Ślady Horrora

Potworne istoty




Kiedy wszyscy byli gotowi, zeszliśmy znowu na dół. Tym razem nie mieliśmy problemu i mogliśmy spokojnie palić kryształy świetlne. Po raz pierwszy nie zagrażały nam Jehuthry, które zawsze wabiło mocne światło. Przebycie ogromnej rozpadliny, która powstała podczas ataku Horrora nie było łatwe, ale udało nam się z pomocą dużej ilości lin. Po raz pierwszy znalazłem się w tamtym miejscu. Ślady ataku Potworności na Kaer były wszechobecne. Dawcy Imion pozlewani magicznie ze ścianami. Duchy wyjące w oddali, pojawiające się cienie Ludzi i Krasnoludów, którzy zostali uchwyceni uciekając przed śmiercią i inne okropieństwa spotykaliśmy na każdym kroku.

W pewnym momencie przywitał nas pogodny głos. Jakiś nietypowy żywotrup zachował po śmierci resztę kultury i przywitał się z nami. Nasze zdziwienie było niezmierne, ten jednak bez specjalnego skrępowania zaczął nam opowiadać o sobie i oprowadzać po tej części Kaeru. Pokazał nam m.in. magiczne przedmioty, które adepci wykorzystali do walki z Horrorem, a które teraz leżały przeklęte siejąc wokół grozę. Pokazał nam jeszcze kilka okropności, które pozostały po dawnej walce i opowiedział o zagrożeniach jakie mogą nas tutaj spotkać. I po tym sympatycznym – na swój sposób – początku znajomości wydarł się „NA NICH!”, po czym nas zaatakował.

W odpowiedzi rzuciliśmy się na niego jak dzikie psy. Widząc, że drań zamierza się na Liliannę odskoczyłem od towarzyszy, którzy zaczęli tworzyć już pozycję obronną i gładkim sztychem pchnąłem stwora. Kiedy szykowałem się do wyciągnięcia miecza i zadania kolejnego ciosu, okazało się, iż martwe ciało wcale nie chce zwrócić trzymanego metalu. Uchyliłem się przed szponami stwora, ale nie wyszło to kilkorgu z moich towarzyszy. Pazury żywotrupa zakosztowały krwi Ludzkiego rodzeństwa, a miecze, które wbijały się jego ciało były wyrywane z rąk Dawców Imion. Na szczęście stwór był jeden, a nas wielu, więc mimo ran Lili i Navrika, udało się nam go dosyć sprawnie powalić, a trucizna, której działanie Ludzie odczuli, została szybko zneutralizowana przez Aurayę.

Stwór ten jednak nie był naszym największym problemem. Wrzask żywotrupa zwabił w nasze okolice dziesiątki dziwnych martwych dzieci. Szły w naszym kierunku nagusieńkie, poranione, choć w pełni sprawne. Dało się słyszeć jakiś dziwny śpiew, który wydawał się z ich gardeł, które jednakowoż były zamknięte. Nie wiem jak moi towarzysze, ale ja wyraźnie czułem, że ma on hipnotyczną moc. Mogąc uciekać jedynie z prędkością Haraga, który po utracie nogi do najszybszych nie należał, schroniliśmy się w jednym z budynków na najwyższym piętrze. Wciąż mnie niepokoił śpiew małych stworów i poprosiłem grzecznie Mirim by strzeliła z łuku do kilku z nich. Niestety widać tutaj było różnicę pokoleń między nami i inny sposób myślenia. Starsza elfka nie zgodziła się na „mój rozkaz” i powiedziała, że będzie słuchać jedynie młodego Dalbara.

Mogło to nas kosztować życie, lecz na szczęście Lilianna i HRR mieli więcej rozsądku i zaczęli szyć z łuków. Po trafieniu kilku małych nieszczęśników, ich śpiew ustał, a oni rzucili się w kierunku naszego schronienia. Był to zaiste dziwny widok, ponieważ ich brzuchy same eksplodowały, a wnętrzności stawały się czymś w rodzaju liny z hakiem, za pomocą której stworki dostawały się po ścianie na nasze piętro.

Walka była długa i krwawa. Stwory atakowały ze wszystkich stron i wchodziły każdym oknem budynku. Wojownicy i Zbrojmistrz dzielnie walczyli z przeważającą rzeszą martwych dzieci. Ja razem z młodym Władcą Zwierząt – Sinisem blokowałem przejście od drugiej strony. Po otrzymaniu przeze mnie kilku potężnych ciosów zadawanych przez stwory i utracie znacznej ilości krwi, nie wiem czy udałoby się mi wytrzymać napór wrogów, gdyby nie celne strzały z łuku krnąbrnej Elfki.

W każdym razie po kilku minutach zaciekłej walki stwory zaczęły się wycofywać, widząc jak wielkie ich rzesze padają pod naszymi ciosami. Po opatrzeniu naszych ran i ocuceniu nieprzytomnej Lilianny, zdecydowaliśmy się na powrót do domów. Do pokonania znowu mieliśmy wielką rozpadlinę, a w każdej chwili mogły znowu zaatakować nas martwe dzieci, bądź inne jakieś okropieństwo, których widać w Kaerze nie brakowało.

En odgoniła ogromne cieniopłaszczki, które wyleciały akurat na żer i zaczęliśmy przechodzić po rozwieszonej linie. Pomimo pośpiechu szło nam to dosyć sprawnie, dopóki nie zaczął przechodzić Ork. Brak nogi znacznie utrudniał mu poruszanie się, a linę asekuracyjną, jak się okazało, przywiązał w zupełnie nieprofesjonalny sposób. W połowie drogi Har zawisł na dwumetrowym kawałku sznura. Kiedy my zajmowaliśmy się przyciągnięciem go do nas, Mirim zobaczyła, iż wokół pozostawionej samotnie na drugim brzegu En, zaczynają się gromadzić małe żywotrupy. Przyciągnęliśmy za pomocą liny zbrojmistrza do naszej krawędzi rozpadliny a En zaczęła powoli przechodzić po linie.
Wtedy stwory jęły ciskać kamieniami. Po tym jak jeden z nich trafił En, zgasiliśmy kryształy świetlne. Okazało się, że o mało nie doprowadziło to do tragedii. Władczyni Zwierząt kontynuowała przechodzenie po linie mimo braku światła i kiedy była już na samym krańcu drogi, oślizgnęła jej się ręka. Ludzka kobieta spadła w bezdenną ciemność.

Szczęściem w nieszczęściu było to, że poniżej wisiał wciąż Ork. En spadając, zaczepiła się na ułamki sekund o niego, czym zerwała linę, na której wisiał. Co prawda w ten sposób, on także spadł na dno rozpadliny, ale En złagodziła odrobinę swój upadek, którego zapewne w przeciwnej sytuacji by nie przeżyła. Oboje odnieśli ogromne obrażenia, ale przeżyli. Narvik od razu rzucił się pomagać zakrwawionej En, a my powoli wyciągnęliśmy nieszczęsną dwójkę z rozpadliny. Widok jaki przedstawiała wystająca z uda Władczyni Zwierząt jej własna kość zdecydowanie nie należał do najmilszych. Niemniej widok jej piersi, która się unosiła przy każdym oddechu zdecydowanie pokrzepił nas wszystkich.
Ostatnio zmieniony przez razan 2010-12-10, 11:36, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2010-12-13, 14:14   

Młody Belri szybkim i pewnym ruchem położył kawałek starego pergaminu na stole i zaczął go starannie kopiować. Jego mistrz dałby mu nieźle popalić podczas najbliżej debaty gdyby się dowiedział że część poprzedniej opowieści nie została opowiedziana gościom z jego winy. Pod wieczór na szczęście wszystko było gotowe i mógł spokojnie napić się piwa.


ciąg dalszy poprzedniej części:


....się unosiła przy każdym oddechu zdecydowanie pokrzepił nas wszystkich.

O En i Navriku – Przypowiastka ze Sperethiel na krasnoludzki tłumaczona

Śmierć w morzu w ogniu skąpanym
Już swoje ręce wyciąga.
Kolejny Adept w jej szponach.
Kolejna perła w kolekcji.

Zapewne tak to by było.
Ale bohater się znalazł
Co ukochaną ratując
Pokonał podłą kostuchę.

Uczucie En i Navrika
Z pomocą dwóch dobrych Pasji
Astendar i wielkiej Garlen
Pobije każdą przeszkodę.



O En i Navriku – Przypowiastka ze Sperethiel na język ludzki tłumaczona

Śmierć siedząc w morzu ognistym,
Ręce swe wyciągała.
Adeptka wpadała w jej szpony,
Zwiększając kolekcję straceńców.

Jej radość jednak przedwczesną,
Gdyż śmiałek stawił jej czoło.
Chcąc uratować swą lubą,
Wyrwał ją z objęć kostuchy.

Astendar wraz z siostrą Garlen -
Potężne i dobre Pasje,
Sprawiły by En wraz z Navrikiem
Miłość dzierżyli jak tarczę.


Pozwoliłem ująć sobie ująć to zdarzenie, tak jak ja je spostrzegłem w formie Eathiel – formy poetyckiej, której nazwa ze Sperethiel jest właściwie nieprzetłumaczalna na języki innych ras Dawców Imion. Najwłaściwsze słowo jakie znajduję to przypowiastka. Przetłumaczyłem ją na języki krasnoludzki i ludzki, który akurat powoli dopiero poznaję, by ułatwić czytanie Dawcom Imion spośród innych ras.
Jeśli akurat Elf ma przyjemność czytać tę kronikę, oto pełna wersja w naszym języku:


El celes En od Narvik - Eathiel

Medaron raegh aes ke maare narisma
Haranne Se rian’ti stea
Meraerth lessale numbina Se mono
Li-ha net heron-ya seron’ia.

Tech alla nerisma kaen-ya
Meraerth turras’ny Versakhan Se karre
Quis morel Se ammo aen’kian
Versa Gilette daron keana.

Astenar od Garlenna raegh li nu’ia
Sa-raegh im Beletre nagee salora
Im sielle Ene od Narvika fart’ea
Speren ammoa Teheron wiet’na ke.
Ostatnio zmieniony przez razan 2010-12-13, 14:15, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2010-12-13, 14:18   

Stary krasnolud wygodniej rozsiadł się w fotelu i od pięknie wykonanej t'skrangowej zapalarki w krztałcie węża odpalił fajkę. Odpędził uporczywą chęć zaśnięcia w wygodnym fotelu wygniecionym przez dziesiątki lat używania. Dziś jak każdego pierwszego, trzeciego i piątego dnia tygodnia mieli do niego zawitać jego uczniowie, ciekawe czy choć jeden z nich zostanie z nim dość długo by mógł zacząć myśleć o możliwości inicjowania któregokolwiek ze nich na ścieżkę Wędrownego Mędrca. Sam od wielu lat już nie podróżował i choć chętnie wybrał by się choćby do innego podziemnego miasta w Throalu, jego żona nie chciała o tym słyszeć. Dziś miał zamiar poza normalnym programem szkolenia przedstawić im dalsze zapiski z kart Kronik Zaratustrana. Nic tak nie pobudza w młodych chęci do nauki niż opowieści z dawnych czasów, szczególnie że są nagrodą za ciężką pracę. Uśmiechnął się do siebie w myślach wspominając jak jego mistrz w ten sam sposób sprawił że chłonął każdą informację byle tylko dowiedzieć się więcej o przygodach różnych herosów. Rozmyślania przerwało mu pukanie. Wejdźcie i rozsiądźcie się - powiedział mocnym głosem, spod stołu wyjmując jednocześnie starą księgę, niech wiedzą że mają szansę na kolejną część opowieści.



Morderstwo w Radzie




Moi towarzysze stanęli przed kolejnym zadaniem. Tym razem nie wymagało ono zejścia do pełnego potworów podziemia Kaeru, ani też walki z potężnymi przeciwnikami, a jedynie kierowania się logiką i intelektem. Czyż muszę mówić, że takie próby także nie są problemem dla naszej dzielnej drużyny?

W Kaerze popełniono kolejną zbrodnię. Tym razem krwawo zamordowany został jeden z członków Rady Kaeru – sędziwy i niezmiernie poczciwy Krasnolud. Znaleziono go martwego w kałuży krwi w jego domu. Początkowo ślady zbrodni prowadziły do jednego z rzemieślników zajmujących się pracą w jego domu. Wskazywał na niego tak ewidentny dowód jak zakrwawiony młot, którym prawdopodobnie dokonano mordu, a który moja drużyna zdołała odnaleźć w jego domu.
Jednak nie jest rzeczą mądrą dawać wiarę jednemu jedynie dowodowi. Dzięki wnikliwemu śledztwu, moi przyjaciele zdołali ostatecznie ustalić, iż zabójcą był nie kto inny, a staruszka – żona ofiary. Starała się widać podstępnie zrzucić winę na robotnika, ale nie udało się jej przechytrzyć Drużyny Kaeru Nadzieja. Moi przyjaciele odkryli, że nieszczęsna kobieta została widać splugawiona przez Bestię, która napadła Kaer lata temu i od dłuższego czasu dokonywała haniebnych czynów.

Podobno to jej wpływy sprawiły, że nieszczęśliwe dzieci, które rodziły się z jakimiś deformacjami trafiały na niższy poziom, gdzie były pożerane przez jego strasznych mieszkańców, albo same wyrastały na niektórych z nich. Decyzja pozostałych przy życiu członków Rady była oczywista. Zesłano kobietę tam, gdzie pośrednio to ona zsyłała innych. Oczywiście moi przyjaciele próbowali sprawić by przez wzgląd na podeszły wiek nie skazywać jej na pewną niemal śmierć, ale trudno im było dyskutować z argumentami Sędziego bądź starego Dalbara.

Taki los – niestety bądź na szczęście, a nie mnie to osądzać – czeka każdego kto złamie najważniejsze prawa Kaeru.
Ostatnio zmieniony przez razan 2010-12-13, 15:36, w całości zmieniany 3 razy  
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2010-12-15, 14:16   

Ostateczna misja

Walka z Horrorem




Zostaliśmy wezwani na kolejne zebranie Rady Kaeru. W związku ze złożeniem Zegara Żywiołów i z tym, że wskazywał on wciąż wysoki poziom magii, należało poczynić pewne kroki. Wszyscy zgromadzeni adepci Kaeru zostali zapytani którzy z nich chcą wyjść i zbadać świat na zewnątrz, gdzie być może nadal szaleją Horrory. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu absolutnie nikt spoza naszej grupy się nie zgłosił. Nasza Drużyna natomiast od razu wykazała się odwagą oraz troską o pozostałych mieszkańców.

Natychmiast wyszedłem naprzeciw nowemu wyzwaniu. Obok mnie stanęli Lilianna i Navrik, oraz Sinis Xarian. Ochoczo wyrwała się także Auraya, lecz Marv przez chwilę skutecznie nie dał się jej dołączyć. Sam najmłodszy z Dalbarów dopiero po chwili ociągania się i po wygłoszeniu jakiejś pokrętnej wypowiedzi dołączył do naszej grupy. HRR i En nie byli obecni na spotkaniu, więc nie mogli zdecydować. Mirim natomiast pozostała z tyłu wraz z pozostałymi – trzeba tak to tutaj nazwać – tchórzliwymi adeptami mieszkającymi w naszym schronieniu.

Zostało ustalone, że pierwszy zwiad potrwa jedynie kilka dni, a po nim – jeśli bezpiecznie wrócimy i uda się nam wejść do Kaeru – kolejny zabierze nam miesiąc. W trakcie drugiej wyprawy celem naszym będzie dotarcie do siedzib Dawców Imion jeśli jacyś zdążyli opuścić już Kaery bądź przeżyć Pogrom. Niemniej przed wyprawami pozostała do wykonania jedna sprawa. Należało oczyścić Niższy poziom Kaeru z wszelkich stworów, które jeszcze tam żyły, aby pozostali Dawcy Imion, mogli bezpiecznie zapieczętować za nami bramę Kaeru.

Wiedząc już co nas może czekać, wyruszyliśmy więc na drugą stronę rozpadliny, gdzie wciąż czaiło się mnóstwo zła. Przechodząc przez przepaść, okazało się, że strzegące jej uprzednio cieniopłaszczki leżały martwe na jej dnie. Nie udało się nam ustalić co je zabiło, więc z lekkim niepokojem poszliśmy dalej.

Ominęliśmy dziwny plac pośród zabudowań, gdzie zalegały dziesiątki magicznych zbroi i mieczy, co do których mieliśmy podejrzenia, że noszą na sobie znamiona Horrora. Ilekroć widzieliśmy gdzieś w oddali postacie małych pokrwawionych dzieci, które poprzednio nas zaatakowały, te od razu znikały na dachach budynków.

Wtem, w ciemnościach usłyszeliśmy trzask bata. Dźwięk ten powtarzając się nieustannie przybliżał się do nas, niczym wielka fala zbliżająca się do brzegu, mająca doszczętnie zniszczyć portowe miasto. Wybaczcie ten wtręt rodem z opowieści o piratach, które krążyły przed Pogromem, ale miał on na celu oddanie atmosfery oczekiwania. Po chwili z ciemności wyłoniły się postaci żywotrupów. Poganiane przez martwego dzierżyciela bata, ciągnęły one ogromny drakkar.

Wtedy po raz pierwszy usłyszeliśmy posępny głos, należący do przedstawiciela odwiecznego zła. „Kto śmie zakłócać mój spokój? Moje sługi zaraz was zniszczą!”. Wiedzieliśmy, że stoimy naprzeciwko Horrora. Być może tego, który zaatakował niegdyś Kaer. Bestia używała dziobu drakkara – bo nie był to jednak cały statek powietrzny, a jedynie oderwana jego przednia część – jako platformy na której mogła się poruszać. Nie widzieliśmy na jakiej części statku jest, ale wiedzieliśmy, że otoczony swoim martwym wojskiem, chce zniszczyć nas i wcielić do swej armii.

Spojrzeliśmy po sobie i rzuciliśmy się do walki. Navrik, Marv, Lilianna i oczywiście ja, zaatakowaliśmy straż Horrora, by po jej zniszczeniu przedrzeć się do samej bestii. Po kilku naszych ciosach i kilku wściekłych rykach bólu żywotrupów, ukazał się plugawy łeb stwora, wystający z dziobu statku. Usłyszeliśmy jego ryk i magiczny bez wątpienia terror ogarną nasze serca. Po sekundzie, jako najdzielniejszy, opanowałem się i szyderczo wyśmiałem bestię. Miałem wrażenie, iż moje słowa wsparte magią mej dyscypliny wyprowadziły Horrora z równowagi. W tym czasie ukryta w ciemności Mirim celnymi strzałami, zamiast szyć do bestii, rozwścieczała kolejne żywotrupy. Skryta również Auraya strzelała natomiast do potwora, za nic mając to, że jej strzały nie robią na nim większego wrażenia.

W trakcie tej walki poznaliśmy wpływ mrocznych mocy Pogromu. Lili jako sprawna Powietrzna Żeglarka dostała się do bestii i z sił całych cięła ją po paszczy. Po chwili jednak sama runęła na ziemię, ze śladem na twarzy analogicznym do pozostawionego przez jej miecz. Bestia zaśmiała się szyderczo. Nie zważając na to, Marv uderzył mieczem prosto w paszczękę Stwora. Aby jej sięgnąć, wojownik musiał wykonać skok, którego nie powstydziliby się sami barbarzyńscy Kryształowi Łupieżcy. Efekt nie mógł być lepszy. Po ciosie tym, by pozbawić stwora przytomności wystarczyło wbicie przez Aurayę malutkiej strzałki, która wcześniej nie zrobiłaby na nim żadnego wrażenia. Kolejnym z potężnych uderzeń Maruvil Dalbar odrąbał łeb Horrora i zakończył jego panowanie w tej części Kaeru.

Nie był to koniec potyczki. Walka ze sługami stwora trwała jeszcze kilka minut i kosztowała nas wiele wysiłku, ran i obrażeń. Ostatecznie jednak pokonaliśmy wszystkie z żywotrupów, które zdecydowały się nas zaatakować i mogliśmy ruszyć w dalszą eskapadę.

Widząc kolejne ślady dawnych walk z bestią przemierzaliśmy Kaer szukając wyjścia z niego. Dziwne były to pozostałości. Budynki kompletnie zniekształcone, Dawcy Imion przemienieni w kamień i wbici w skały, ślady na potężnych murach, które wyglądały jak efekty potężnego podmuchu w cienką ścianę z mokrego piasku. W końcu jednak doszliśmy do wewnętrznej bramy Kaeru. Wyglądała ona na niesforsowaną, a jednak nosiła ślady potężnych ciosów od drugiej strony. Obok, na ścianie znajdował się plan wyjścia ze schronienia, wraz z zaszyfrowanym opisem pułapek, który czym prędzej, w miarę swoich możliwości przekopiowała Auraya.
Pierwsze z poważnych zadań mieliśmy za sobą. Pokonaliśmy największe zagrożenie kryjące się po drugiej stronie rozpadliny i odnaleźliśmy wyjście z Kaeru. Pozostało nam wybić resztki żywotrupów krążących po tych okolicach i sprowadzić magów z Rady Kaeru, aby ci unieszkodliwili pułapki. Wtedy moglibyśmy wreszcie odetchnąć świeżym powietrzem i nasycić swe serca widokiem prawdziwego nieba. Tak pokrzepieni wróciliśmy do swoich domów.
Ostatnio zmieniony przez razan 2010-12-15, 14:28, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2010-12-17, 13:20   

Przygotowania

Droga do wolności



Minęło kilka miesięcy. Wszyscy chcieliśmy być dobrze przygotowani do wyjścia z Kaeru, a Rada Kaeru chciała koniecznie zbadać jego dolne rejony, które im udostępniliśmy. W tym czasie miała miejsce jeszcze jedna wyprawa na drugą stronę rozpadliny, podczas której pokonaliśmy konstrukt Horrora, który ożywiał i tak dziwacznie odmieniał zwłoki martwych dzieci. Nie brałem udziału w samym starciu, lecz walka była niezmiernie ciężka i po raz kolejny niemal odebrała nam na zawsze kilkoro członków Drużyny Kaeru Nadzieja. Skoro piszę to takim lekkim tonem, nie muszę chyba dopowiadać, iż ostatecznie obyło się bez strat w Dawcach Imion. Oprócz tego moi przyjaciele zdobyli w Domu Wyjścia dalsze wskazówki dotyczące sposobu ominięcia pułapek magicznych znajdujących się przed bramą Kaeru.

Podczas gdy Drużyna przygotowywała się do wyruszenia, szkoliła w nowych Dyscyplinach i uczyła kolejnych przydatnych na powierzchni umiejętności, pozostali mieszkańcy zaczęli przywracać życie na dolny poziom Kaeru. Grupy poszukiwaczy cennych znalezisk przemierzały całe piętro, Głosiciele Jaspre uprawiali świecący mech na suficie piętra, a żyjący tam prymitywnie miejscowi zaczęli śmiało poruszać się po niebezpiecznym dotąd terenie. Nad mroczną rozpadliną pojawił się most linowy skonstruowany przy pomocy dociągniętego tam wraku drakkara.

Kiedy przyszła odpowiednia pora, a według naszych obliczeń na powierzchni rozkwitała życiodajna wiosna, zdecydowaliśmy się na opuszczenie Schronienia. Zgodnie ze zdobytymi wskazówkami powoli acz bezpiecznie pokonaliśmy wszystkie pułapki i dotarliśmy do wyjścia. Po trwającym dziesięć minut rytuale, potężne kamienne drzwi zaczęły się otwierać. Po drugiej stronie panowała ciemność rozświetlona nieznacznie magicznymi znakami, które delikatnie się jarzyły.

Jakkolwiek wyjście z jaskini, w której zbudowano nasz Kaer okazało się być zawalone, u góry widać było prawdziwe światło słońca. Lilianna chciała być pierwszą, która postawi stopę na powierzchni i aby to osiągnąć niemal pochwyciła i skrępowała Aurayę. Niemniej to właśnie Wietrzniaczka, co naturalne, poleciała na górę i przygotowała linę, z pomocą której wspięła się najpierw Lilianna, a potem Sinis. Pozostali członkowie naszej Drużyny zostali wciągnięci na górę i tak oto wszyscy odetchnęliśmy świeżym powietrzem, czując na sobie delikatne krople wiosennego deszczu.

Jako, że zdążył zapaść zmrok, przygotowaliśmy sobie prowizoryczne schronienie i z niepokojem oczekiwaliśmy na ranek. Deszcz okazał się być przysłowiową wiosenną burzą, gdyż towarzyszył nam przez całą noc, a jednak przynosił nadzieję na spotkanie ze światem. Woda, na co bardzo liczyliśmy, była pitna i przepyszna.
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2010-12-20, 13:27   

Poza Kaerem





Przez kilka godzin lał deszcz. Kiedy zaczynaliśmy marudzić na mokre powitanie, jakie zorganizowały nam Pasje, zza chmur pokazało się utęsknione słońce. Po kilku godzinach okazało się, iż doba w Kaerze było odrobinę zniekształcona i dzień dopiero zbliża się do swojej połowy, a nie ku wieczorowi, jak sądziliśmy.

Pokrzepieni większą ilością czasu jaka była nam dana, ruszyliśmy ku pogórzu. Musieliśmy pokonać po drodze ogromne osuwisko, ale dla naszej Drużyny wspinaczka stała się już chlebem powszednim, więc nie sprawiło nam to problemu. Lilianna sprawdzała okolicę i wartki strumień, który płynął wąwozem nieopodal, podczas gdy Navrik i Sinis Xarian opuszczali na linie kalekiego Haraga. Przyglądanie się tej czynności zostało przerwane przez wrzask Lili.

Pobiegliśmy do niej czym prędzej, a ta oświadczyła nam, że przeraził ją ogromny stwór, wyglądający jak niedźwiedź z rogami. Bydle to zamieszkiwało nieodległą jaskinię, która idealnie nadawała się na miejsce noclegowe. Kiedy nasi zaślepieni widocznie złym rozumieniem swojej dyscypliny Władcy Zwierząt zastanawiali się nad tym co począć z przeszkodą, postanowiłem zadziałać.

Jeśli bestia ta była jakimś splugawionym przez Horrory monstrum, należało ją zabić. Jeżeli natomiast była zwykłym zwierzęciem, o którym nic nie wiedzieliśmy w Kaerze, na pewno niczym trudnym dla takiego Adepta jak ja, byłoby wygnanie jej z jaskini. Ruszyłem uzbrojony w miecz i tarczę, nie zakładając nawet zbroi. Kiedy przeszedłem kilkanaście metrów ukazał się moim oczom wielki stwór, który jednakże nie budził takiego przerażania jak potworności, z którymi walczyliśmy w Kaerze. Bestia podniosła się na tylnie łapy i ryknęła. Ja w odpowiedzi dałem jej znak zapraszający do walki, który zrozumiała bez słów. Rzuciła się na mnie niczym statek powietrzny taranujący szalupę, lecz nic to dla mnie. Uchyliłem się i natychmiast ciąłem ją w przednią łapę. Buchnęła posoka, a stwór się skulił. Widziałem w oczach stwora strach przed kolejnymi ciosami i wiedziałem, że osiągnąłem swój cel. Wystarczyło jedynie skierować stworzenie ku wyjściu z jaskini by to opuściło ją na dłuższy czas.

I w tym właśnie momencie prawie zgubiła mnie głupota i porywczość przedstawicieli młodszych ras. Goronit jakim okazał się Sinis widząc, że „dzieje się krzywda malutkiemu biednemu stworzonku” bez uprzedzenia zaatakował od pleców i tylko dzięki temu zdołał na chwilę mnie skrępować. Ostatecznie Władcy Zwierząt i Głosicielka Jaspre nie zdołali swoimi metodami wygonić stwora z jaskini i musieliśmy iść dalej przed siebie. Po drodze atakowani byliśmy przez wielkie skrzydlate jaszczury, które uwidziały sobie w nas posiłek, ale ani żadne z nas, ani też żadne ze zwierząt nie poległo w tych potyczkach. Skrzydlate jaszczury nie były jednak najdziwniejszym stworzeniem, jakie dane nam było zobaczyć. Przyczepił się do nas jakiś nietypowy zwierz. Był to jakiś gatunek magicznego ptaka, z ogonem pokrytym łuskami, który próbował także skosztować mięsa Dawców Imion z Kaeru Nadzieja. Bezustannie nas nękał aż do momentu kiedy poszliśmy spać.

Kiedy nadeszła warta moja i Navrika, usłyszeliśmy, że stwór się zbliża. Zaczailiśmy się, po czym Narvik zręcznie go złapał, a ja ubiłem niczym kurczaka na Święto Ziemi. Po zbadaniu, okazało się, że stwór jest zarówno magiczny, jak i jadowity. Na szczęście nie zdołał nikogo zatruć w trakcie poprzednich ataków i z rana dalej mogliśmy zmierzać ku nizinom.

Kiedy widać już było żyzne i przyjazne trawy otaczające od północy góry Scytyjskie, w języku krasnoludzkim odezwał się do nas Pan ziem na których się znajdowaliśmy. Spotkaliśmy przedwiecznego stwora jakim była Mantikora. Okazała się być bardzo przyjazna i dała nam kilka wskazówek dotyczących przetrwania na tych terenach. Uprzedziła także, iż większość Mantikor, które możemy spotkać, będzie chciała nas rozerwać na strzępy. Takie to zmiany przyniósł Pogrom.

Po kilku godzinach, daleko wśród traw zobaczyliśmy stado dzikich kotów, którymi opiekowała się grupa Wietrzników. Pierwsi Dawcy Imion z jakimi zdarzyło się nam spotkać, okazali się być sympatycznymi hodowcami wspomnianych kotów, które sprzedawali jako wierzchowce w różnych miastach. Dowiedzieliśmy się od nich zatrważającej rzeczy.

Smocza Puszcza przestała istnieć, a wszystkie Elfy, które w niej mieszkały stały się nieszczęsnymi wypaczonymi Dawcami Imion porośniętymi cierniami! Niestety Genialny plan by uczynić Kaer z całej Puszczy się nie powiódł i słudzy Królowej Alachii drogo to odpokutowali. Podobne nieszczęścia spadły na wiele miast i Kaerów w trakcie Pogromu. O Parlainth, trochę czytałem w młodości, a jednocześnie od matki słyszałem, że przez większość jej życia ani jedno zdanie o nim nie było możliwe do ujrzenia w księgach. To wspaniałe Therańskie miasto, jak również wiele innych także straciły wszystkich mieszkańców. Żadna z tych informacji nie była jednak tak tragiczna, jak wieść o losie Smoczej Puszczy.

Dowiedzieliśmy się także, iż znaczna część schronień przetrwała Pogrom, a i wiele miast oraz osad już funkcjonuje i to od ponad stu lat. Wietrzniaki opowiedziały nam też o wielkiej wojnie całej Barsawii, która po wyjściu z Kaerów i Cytadel się zjednoczyła w walce z Therą, która nagle przestała być sojusznikiem mieszkańców prowincji. Wzięliśmy od Wietrzniaków kilka rzeczy na dowód tego, że poza Kaerem spotkaliśmy Dawców Imion i rozpoczęliśmy powrotną wędrówkę do naszego schronienia.

Poszła ona bez większych przygód i po jakimś czasie triumfalnie weszliśmy do naszego Kaeru. W trakcie spotkania z Radą opowiedzieliśmy jej o tym co ujrzeliśmy i czego się dowiedzieliśmy. Po rozmowie wiedzieliśmy już co będzie naszym kolejnym zadaniem. Mieliśmy znaleźć miejsce gdzie Kaer mógłby wybudować miasto, a także dowiedzieć się ile kosztują podstawowe dobra i skąd je zdobyć. Ogólnie, mieliśmy przygotować założenie osady na zewnątrz Kaeru dla jego mieszkańców.
Ostatnio zmieniony przez razan 2010-12-20, 13:35, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Template junglebook v 0.2 modified by Nasedo