Poprzedni temat :: Następny temat
Historia drużyny Kaeru Nadzieja
Autor Wiadomość
Piotrek 
Czeladnik VIII Kręgu


Wiek: 40
Dołączył: 24 Cze 2008
Posty: 379
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-02-22, 18:14   

Nie wiem czemu mam wrażenie, że jest to najbardziej rozwałkowana przez wszystkich przygoda ;). Może dlatego że sami graliśmy w jakąś jej wersję ;) w sumie ciekawe co MG wtedy pozmieniał.
 
 
Habib 
Opiekun IX Kręgu
Smok Karatenga


Wiek: 40
Dołączył: 22 Paź 2006
Posty: 1005
Skąd: Czďż˝stochowa
Wysłany: 2011-02-22, 18:23   

Nie jestem na bieżąco, ale właśnie przeczytał ostatni fragment i jeśli mógłbym prosić, to czy mógłbyś nie spojlerować oficjalnych przygód? Bo mam wrażenie, że następna opisana to będą "Mgły Zdrady". Ja jeszcze tego nie prowadziłem, a mam zamiar... i nie chciałbym psuć graczom satysfakcji z gry.
_________________
Habibsite.pl
 
 
sirserafin 
Czeladnik VII Kręgu
Human Archer


Wiek: 39
Dołączył: 08 Kwi 2008
Posty: 610
Skąd: Częstochowa
Wysłany: 2011-02-22, 20:24   

Tylko ja tu czytam z drużyny chyba, ale może faktycznie nie bądźcie w komentarzach zbyt dosłowni, bo ciężko mi to będzie później odgrywać jeśli kiedyś przyjdzie mi grać w taki scenariusz. Chociaż z drugiej strony, granie w przygodę, o której się coś tam słyszało nie wydaje mi się jakoś szczególnie bolesne... gorzej jeśli jest do bólu liniowa, a gracze nie są niczym więcej jak słuchaczami i tak naprawdę nie mają na nic wpływu, ale to już chyba wina MG wtedy...
W przypadku gotowych scenariuszy najważniejsze chyba są szczegóły i gra (wyobraźni i aktorska) a pozamieniać potwory, imiona czy nieco kolejność zdarzeń albo rozkład drzwi w labiryncie to chyba nie jest taka wielka sprawa, co?
_________________
W szkole, kiedy kumple zażywali narkotyki, ja wierzyłem w sprawiedliwość i uczciwość polityki...
 
 
 
Sethariel 
Opiekun X Kręgu


Wiek: 40
Dołączył: 10 Cze 2006
Posty: 1861
Skąd: Wejherowo
Wysłany: 2011-02-22, 22:46   

sirserafin napisał/a:
Chociaż z drugiej strony, granie w przygodę, o której się coś tam słyszało nie wydaje mi się jakoś szczególnie bolesne...


Nawet jeśli jest nieliniowo, to zawsze jest to jakiś drobny problem dla MG i samego Gracza. Zwłaszcza w przypadku przygód, które oparte są o jakąś ważną intrygę.

Da się, ale jest to dodatkowa praca dla MG, a i Gracz musi się czasem wstrzymywać, by nie psuć zabawy innym. Z doświadczenia.
_________________
Wojciech 'Sethariel' Żółtański
Gry-Fabularne.pl - serwis o grach fabularnych
Ostatnio zmieniony przez Sethariel 2011-02-22, 22:47, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
Habib 
Opiekun IX Kręgu
Smok Karatenga


Wiek: 40
Dołączył: 22 Paź 2006
Posty: 1005
Skąd: Czďż˝stochowa
Wysłany: 2011-02-22, 22:48   

sirserafin napisał/a:
W przypadku gotowych scenariuszy najważniejsze chyba są szczegóły i gra (wyobraźni i aktorska) a pozamieniać potwory, imiona czy nieco kolejność zdarzeń albo rozkład drzwi w labiryncie to chyba nie jest taka wielka sprawa, co?

Bardziej jednak chodzi o to, czego dotyczą gotowe scenariusze pchające linię fabularną EDka i o to czego same scenariusze dotyczą. Bo pozmieniać to i tak trochę pozmieniam pewne rzeczy (nazw nie). Bo powiedzmy, że ktoś przeczyta, czy dowie się jak ktoś inny poprowadził gotowy scenariusz, to dowie się głównych założeń, a o to przecież chodzi, żeby jednak nie poznał tego gracz, który ma później grać w ten scenariusz. To jak poznać tajemnicę Bruca Willisa w Szóstym Zmyśle, przed oglądaniem tegoż filmu.
_________________
Habibsite.pl
 
 
sirserafin 
Czeladnik VII Kręgu
Human Archer


Wiek: 39
Dołączył: 08 Kwi 2008
Posty: 610
Skąd: Częstochowa
Wysłany: 2011-02-22, 23:27   

No to miejmy wszyscy nadzieję, że takich sytuacji z ujawnianiem głównej osi intryg tutaj nie będzie :-P

Pewnie jestem jednym z nielicznych, którzy przeczytali te Puentowo-Razanowe wpisy od początku do końca i chciałbym je dalej czytać... liczę na pomyślne załatwienie tego problemu...

Może skorzystanie z ukrywania tekstu (przycisk "Spoiler"... działa to w ogóle na naszym forum?) załatwiłoby sprawę? O ile w późniejszych fragmentach nie byłoby bezpośrednich nawiązań...
_________________
W szkole, kiedy kumple zażywali narkotyki, ja wierzyłem w sprawiedliwość i uczciwość polityki...
 
 
 
Sethariel 
Opiekun X Kręgu


Wiek: 40
Dołączył: 10 Cze 2006
Posty: 1861
Skąd: Wejherowo
Wysłany: 2011-02-22, 23:32   

sirserafin napisał/a:
Może skorzystanie z ukrywania tekstu (przycisk "Spoiler"... działa to w ogóle na naszym forum?) załatwiłoby sprawę? O ile w późniejszych fragmentach nie byłoby bezpośrednich nawiązań...


Zamiast "spoiler" jest "code". Wiem, że lamersko, ale na tyle pozwolił mi czas, gdy się tym zajmowałem. Jak będzie modernizacja forum, to profesjonalny "spoiler" też będzie ;-)
_________________
Wojciech 'Sethariel' Żółtański
Gry-Fabularne.pl - serwis o grach fabularnych
Ostatnio zmieniony przez Sethariel 2011-02-22, 23:33, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-02-23, 13:16   

Chwilowo będzie przerwa w umieszczaniu, Puenta się po Polsce szwęda i niema go na sesjach niestety.

Gdy już napisze dalszą część przygód, napiszę że to spoiler.
 
 
Naya 
Nowicjusz


Dołączyła: 26 Lut 2011
Posty: 1
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-02-27, 22:32   

Lilianna Questorius wita czytelników na forum :)
 
 
Piotrek 
Czeladnik VIII Kręgu


Wiek: 40
Dołączył: 24 Cze 2008
Posty: 379
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-02-27, 22:56   

No normalnie zaraz zrobi się tu kult żywych legend ;)
Witamy, sławną bohaterkę, wieści o twych czynach Pani daleko wyprzedają twoje kroki. Spocznij uracz się winem i opowiedz nam czy to prawda, że horrory to takie straszne bestie jak inni opowiadają, bo nam się to w głowach nie mieści.
 
 
Kot 
Opiekun IX Kręgu
Wędrowiec


Wiek: 42
Dołączył: 09 Cze 2006
Posty: 1329
Skąd: zadupie pomniejsze
Wysłany: 2011-02-28, 19:44   

A nie możnaby przenieść dyskusji do osobnego wątku i zostawić same sprawozdania? Byłoby o wiele czytelniej i wygodnie.
_________________
Mariusz "Kot" Butrykowski
"The only way to keep them in line is to bury them in a row..."
 
 
 
Sethariel 
Opiekun X Kręgu


Wiek: 40
Dołączył: 10 Cze 2006
Posty: 1861
Skąd: Wejherowo
Wysłany: 2011-02-28, 20:57   

Mógłbym. Co na to autor wątku? :->

Może przenieść wątki w jeszcze inne miejsce, podforum? Projekty? Nowe podforum Raporty z sesji?
_________________
Wojciech 'Sethariel' Żółtański
Gry-Fabularne.pl - serwis o grach fabularnych
 
 
 
sirserafin 
Czeladnik VII Kręgu
Human Archer


Wiek: 39
Dołączył: 08 Kwi 2008
Posty: 610
Skąd: Częstochowa
Wysłany: 2011-02-28, 21:21   

A mi tam nie przeszkadza przetykanie "głupotami", o ile tyczą się bezpośrednio wpisu. Wiadomo przynajmniej, który fragment jest komentowany. Jeśli już coś tu zmieniać to co najwyżej można by usunąć/przenieść posty zupełnie nic niewnoszące do tematu (jak niniejszy i kilka powyższych), a także wątek o spoilerach.
_________________
W szkole, kiedy kumple zażywali narkotyki, ja wierzyłem w sprawiedliwość i uczciwość polityki...
Ostatnio zmieniony przez sirserafin 2011-02-28, 21:22, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
Piotrek 
Czeladnik VIII Kręgu


Wiek: 40
Dołączył: 24 Cze 2008
Posty: 379
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-03-01, 00:00   

E tam, szukacie dziury w całym. Jak kogoś interesuje historia drużyny to wie, że musi czytać posty Razana one się wyróżniają. A cała reszta to tylko wyraz uznania dla jego twórczości, wyrażony w lekkich i nie przemyślanych stwierdzeniach i komentarzach itp. Nie kombinujcie za bardzo ;).
 
 
Kot 
Opiekun IX Kręgu
Wędrowiec


Wiek: 42
Dołączył: 09 Cze 2006
Posty: 1329
Skąd: zadupie pomniejsze
Wysłany: 2011-03-01, 18:00   

Ale to by ułatwiło dyskusję. Ja np. nie poruszałem niektórych kwestii, żeby nie zaśmiecać wątku...
_________________
Mariusz "Kot" Butrykowski
"The only way to keep them in line is to bury them in a row..."
 
 
 
sirserafin 
Czeladnik VII Kręgu
Human Archer


Wiek: 39
Dołączył: 08 Kwi 2008
Posty: 610
Skąd: Częstochowa
Wysłany: 2011-03-01, 18:30   

Treść usunięta.
_________________
W szkole, kiedy kumple zażywali narkotyki, ja wierzyłem w sprawiedliwość i uczciwość polityki...
Ostatnio zmieniony przez sirserafin 2011-03-02, 09:11, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
Kosmit 
Czeladnik VIII Kręgu
MG z wyboru


Wiek: 32
Dołączył: 26 Gru 2010
Posty: 430
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-03-01, 22:24   

Luzik Panowie...
_________________
kosmitpaczy.pl
Zapraszam na mojego bloga.
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-03-04, 13:39   


Nieudolne ataki

Straszliwy Horror

Smocza Puszcza





Dwa dni po opuszczeniu Parlainth spotkała nas niemiła przygoda. Na naszej drodze stanął śmiały Człowiek, który rozkazał nam oddać broń i kosztowności. Towarzyszyła mu grupa łuczników, którzy ukryli się w pobliskich drzewach. Spodobała mi się jego pewność siebie i sposób wysławiania dlatego spróbowałem ocalić mu życie. Ostrzegłem, że jesteśmy sprawną grupą Adeptów i nie będzie dla nas problemem pokonanie nawet kilkukrotnie liczniejszych napastników. Niestety, bandyci byli niezbyt skorzy do słuchania głosu rozsądku i kilka strzał odbiło się od przekutego magicznie pancerza Harraga.

Pomimo znacznej liczby zbrojnych po ich stronie, poustawianych pułapek i ich przygotowania, zabicie kilkunastu z nich faktycznie zajęło nam krótką chwilę. Pozwoliliśmy pozostałym z nich uciec, a schwytaliśmy jednego. Zaprowadził nas do kryjówki, w której odnaleźliśmy list do ich martwego już herszta. Ktoś zapłacił tej grupie zbójów by wyczekiwali nas na trakcie i zaatakowali kiedy się pojawimy. Z pisma niestety nie wywnioskowaliśmy kto był zleceniodawcą, ale wiedzieliśmy już, że musi mieć to coś wspólnego z naszym aktualnym zadaniem.
Po kolejnym tygodniu podróży trafiliśmy do Faktorii Handlowej, w której nie byliśmy od przynajmniej roku. Powiększyła się ona o kilka budynków, zaś zagajnik niedaleko niej rozrósł się w mały lasek. Zapłaciliśmy za nocleg w gospodzie i spędziliśmy udany wieczór jedząc, pijąc i rozprawiając z pozostałymi jej gośćmi. Kiedyśmy smacznie spali, najwidoczniej na umówiony znak, drzwi naszych pokoi zostały wyłamane a my w swych łóżkach zostaliśmy zaatakowani przez uzbrojonych orkowych zbirów. Nie mając czasu na zakrywanie mej nagości, sprawnie uniknąłem ciosów maczug i odsunąłem się od dwójki moich napastników. Uchylając się przed kolejnym zamachem chwyciłem miecz leżący u stóp jednego z Orków.

Kiedy już miałem w ręku broń, pokonanie bandytów zajęło mi jedynie mgnienie oka. Słysząc odgłosy walki z pozostałych pokoi nie mogłem sobie pozwolić na długą zabawę więc moje ciosy - jakkolwiek pełne gracji i poprzedzone ciekawymi akrobacjami - były niestety śmiertelne. Wbiegłem do pokoju Mirim, która nie będąc żadnym Wojownikiem czy Fechtmistrzem była najbardziej zagrożona jeśli zaskoczono ją w nocy. Na marginesie muszę powiedzieć, że Elfka niestety nie spała nago, mimo wygodnego łóżka i cywilizowanych warunków, które oferowała gospoda. Rozbroiłem jednego z dwójki, która wtargnęła do jej pokoju, a drugiego zaszachowałem swym wiernym mieczem. Ci widząc, że nie mają szans, próbowali wyskoczyć przez okno, co nie wyszło jednemu, gdyż podstawiłem mu nogę a następnie obezwładniłem. W tym samym czasie każdy z moich towarzyszy skutecznie uporał się z Orkami, którzy wpadli do jego pokoju. Zanim wybiegłem z gospody, uciekinierzy i ich kompani zdążyli wskoczyć na konie i oddalić się poza naszą możliwość pościgu.

Kiedy nadeszli strażnicy Faktorii Handlowej, dowiedzieliśmy się, że jeszcze kilka jej miejsc zostało zaatakowanych, ale najwidoczniej jedynie po to by odwrócić uwagę. Prawdziwa walka toczyła się tylko w naszych pokojach. Pozostali przy życiu Orkowie oddani w ręce strażników powiedzieli, że zostali wynajęci przez kogoś wyglądającego na Elfa. Rozmawiał z nim jedynie ich przywódca, więc nie widzieli go z bliska ani nie mogli powiedzieć czego dokładnie chciał. Przywódca Orków kazał zorganizować atak w taki właśnie sposób i najwidoczniej także on nie docenił Drużyny Kaeru Nadzieja.

Z rana udało mi się wreszcie po raz pierwszy skutecznie przywołać moc karmiczną korzystając z rytuału Powietrznych Żeglarzy. Widząc to Lilianna przygotowała dla mnie zadanie. Ukryła wieczorem jakiś kamień z zaznaczonym farbą znakiem X i kazała mi go odnaleźć i przynieść, opisując jedynie według której gwiazdy na niebie mam go szukać. Ignorując złośliwe docinki moich przyjaciół, którzy tego wieczoru wypili odrobinę za dużo piwa bądź hurlga, ustaliłem położenie poszukiwanego kamienia i zacząłem się za nim rozglądać. Po dłuższym czasie okazało się, że nie szukam kamyka, a wielkiego głazu. Znak X był namalowany na spodzie skały, która zwróciła moją uwagę, bo leżała krok od miejsca gdzie był odciśnięty jej ślad i gdzie widocznie wcześniej się znajdowała. Kiedy doturlałem ten kamień do Lili, poczułem, że patrzę na świat w inny odrobinę sposób i że zostałem Powietrznym Żeglarzem.

Obserwując świat z tej nowej perspektywy, zbliżałem się coraz bardziej do Smoczej Puszczy – miejsca pochodzenia mych przodków. Dym unoszący się zza drzew zwiastować mógł kolejną osadę, w której moglibyśmy się przespać, albo uzupełnić zawartość bukłaków. Niestety minąwszy gęściejszy fragment lasu, ujrzeliśmy karawanę krasnoludów, a raczej to co z niej pozostało. Tlące się jeszcze resztki wozów i Dawców Imion, porozrywane konie i kuce, rozszarpane ciała Krasnoludów i kilka kolejnych bez obrażeń, z zastygłym wyrazem przerażenia na twarzy. Taki obraz mógłby wstrząsnąć każdym normalnym Elfem.

Marv nie specjalnie chciał się porwać na to ryzyko, ale ostatecznie rzucił czar na jedne ze zwłok i opowiedział nam po chwili, co też nieszczęsny Krasnolud ujrzał przed swoją śmiercią. Karawanę zaatakował jakiś Horror i wybijał jednego po drugim jej członków. Bestia nie była podobna do czegokolwiek opisywanego w naszym Kaerze, ale musiała być potężna. Kiedy dopadła biednego Krasnoluda, jedynie go dotknęła, a ten padł martwy wśród płomieni. Kolejne kilkadziesiąt minut spieraliśmy się między sobą czy ruszyć po pozostawionych śladach w pogoń za bestią, czy dalej iść do Smoczej Puszczy. Kiedy Marv, Navrik i ja przekonywaliśmy pozostałych do heroicznego wyzwania, Lili i Mirim za żadne skarby nie chciały się zgodzić. Ostatecznie ruszyliśmy śladem potwora, a dziewczęta poszły z nami, gdyż nie miały wyjścia. Trubadur i Zwiadowca, którzy podróżowali do tej pory przy nas zdecydowali, że zostaną w tym miejscu i poczekają na nas dwa dni.

Po kilku godzinach, idąc szlakiem Horrora dotarliśmy do zagajnika w którym czaiło się zło. Było to odczuwalne jeśli się tylko spojrzało w kierunku drzew. Kiedy zobaczyliśmy jakiś połysk mogący być ślepiami potwora, Mirim wystrzeliła strzałę i magicznie ujrzała wszystko co jej pocisk mijał. W lesie leżały szczątki Dawców Imion, a połyskujący przedmiot był kryształowym pancerzem. Rzecz taka z rzadka noszona jest przez kogoś nie będącego Adeptem, a jeśli któryś tu zginął, nie mógł to być przypadek. Wiedzieliśmy, że natrafiliśmy na Leże Horrora!

Narvik, który dysponował największą wiedzą na temat tych bestii wyraźnie stwierdził, że samobójstwem jest atakowanie Horrora w jego kryjówce bez przygotowania się do tego. Pułapki, magiczne spaczenie i dziesiątki innych rzeczy mogły zabić najpotężniejszych Adeptów w mgnieniu oka. Zaznaczyliśmy to miejsce na naszych mapach i zdecydowaliśmy, że zbierzemy jakieś informacje o tym Horrorze wśród Krwawych Elfów i w niedalekim Kaerze Eidolon i dopiero powrócimy by pomścić nieszczęsnych Krasnoludów i innych Dawców Imion, którzy zginęli z jego ręki.

Trubadur i Zwiadowca przyłączyli się do nas z powrotem i na nowo skierowaliśmy się ku Smoczej Puszczy. Spędziliśmy dwa dni przed jej granicą czekając na kogoś, kto by po nas wyszedł, czego się nie doczekaliśmy. W tym czasie Narvik medytował, a ja rozpocząłem malować kolejny obraz, który przedstawiać miał piękne, a jednocześnie bijące jakimś przeraźliwym żalem i bólem drzewa, za którymi rozpościerało się miejsce zwane teraz przez innych Krwawą Puszczą. Kiedy uznaliśmy, że jednak trzeba będzie przekroczyć granicę, ruszyliśmy śmiało przed siebie. Drzewa, które nas otaczały na pozór niczym się nie różniły od tych, które znaliśmy z innych lasów Barsawii, ale biła od nich niepokojąca aura. Mieszkańcy Smoczej Puszczy doskonale wiedzieli, że się w niej pojawiliśmy i po kilkudziesięciu minutach przedzierania się przez nią, naprzeciw nam z gęstwiny wyszedł jeden z Krwawych Strażników wraz ze swoją eskortą Elfów. Z ciała każdego wyrastały krwawiące ciernie, zaś wyrazy twarzy zdradzały jednocześnie wrogość, jak i obojętność.
Krwawy Strażnik był ewidentnie magiem, co dało się poznać po jego stroju, ale u pasa wisiał mu miecz bliźniaczy niemal mojemu. Jedyną różnicę stanowił klejnot, który tkwił w jego rękojeści. Był to rubin, wyglądający jak skąpany w elfiej krwi. Nie miałem wątpliwości, że ten posępny Dawca Imion potrafi się nim umiejętnie posłużyć, tak jak potrafi swą magią odpędzić większość zagrożeń, jakie mogą pojawić się w tym lesie. Pozostałe Elfy ubrane były w zbroje stworzone z roślinności, zaś każdy trzymał w dłoniach łuk gotowy do strzału albo miecz czekający jedynie na okazję do zadania ciosu.

Kiedy ta niespecjalnie miła Dawcom Imion ekipa powitalna zapytała kim jesteśmy, przedstawiłem im naszą Drużynę. Rzekłem, że Hieromon z Parlainth przesyła Królowej Alachii dar, na który ta czeka i okazałem znaczoną elfickimi znakami pałkę, która była umówionym znakiem. Krwawe Elfy musiały wiedzieć, że do Puszczy zmierza szkatułka, którą powierzył nam Hieromon, gdyż Strażnik bez dalszych dyskusji wypowiedział magiczne słowo i wśród drzew pojawiła się ścieżka. Roślinność wzdłuż niej jakby rozsunęła się i nie utrudniała już marszu, który do tej pory był bardzo uciążliwy. Zostaliśmy ostrzeżeni, że jakkolwiek Krwawe Elfy nas nie zaatakują póki nie zboczymy z drogi, to Smocza Puszcza jest domem ogromnej ilości stworzeń, nie będących podległymi temu zakazowi. Chwilę później Krwawy Strażnik i jego podwładni weszli między drzewa i po sekundzie zniknęli wśród roślinności.

Ścieżka wijąca się wzdłuż Puszczy miała zaprowadzić nas za kilka dni nie gdzie indziej, a do domu mych przodków… Na sam Elfi Dwór do Pałacu Królowej Elfów!
Ostatnio zmieniony przez Sethariel 2011-03-08, 14:50, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
Cezary 
Nowicjusz

Dołączył: 15 Wrz 2010
Posty: 5
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-03-06, 12:07   

Witam serdecznie,

Przeglądam temat i widzę że drużyna powoli zaczyna się ujawniać, zrobię więc tak i ja.
Imię moje Harag- czarny ork o sercu przepełnionym ogniem pasji przygód jak piec w kuźni mego mistrza Morholda, zasilany esencją żywiołu ognia. Jedna z głównych przyczyn kłopotów drużyny ale również dostarczająca im wielu miłych wrażeń.
Chciałbym tylko nadmienić iż ten spiczastouchy piękniś nie jest całkowicie obiektywny w opisie niektórych naszych przygód:).
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-03-07, 14:37   

Spoiler jest malutki, zapytajcie swoich MG czy możecie czytać :P

Elfi dwór

Siostra

Horror, zdrajca i Horror



Spoiler:


Pewien czas podróżowaliśmy magiczną ścieżką wiodącą przez Smoczą Puszczę. Las wokół nas zdecydowanie różnił się od tego, o którym opowiadali mi rodzice. Groźne nawoływania dzikich zwierząt, które nie brzmiały normalnie, przemykające na granicy wzroku sylwetki istot wyglądających jak stworzone z cierni, powykręcane nienaturalnie drzewa… To co Pogrom uczynił z ojczyzną Elfów dla mnie nie było porównywalne z niczym co wydarzyło się na świecie przez ten okrutny czas.

Pomimo zagrożenia, które otaczało nas z każdej strony, po kilku dniach drogi dotarliśmy do nie porośniętych puszczą terenów Elfiego Dworu. Mijając skryte pomiędzy drzewami małe wioski, których mieszkańcy z ukrycia podejrzliwie się nam przyglądali, dotarliśmy do wielkiego placu wolnego od dziko rosnących drzew gdzie oczom naszym ukazała się najcudowniejsza budowla wzniesiona przy pomocy rąk i magii Dawców Imion – Pałac Królowej Elfów.

Osiem gigantycznych dębów jednocześnie podtrzymuje i tworzy ściany wspaniałego budynku, który na nich stoi. Drewniane oszlifowane ściany niższych pięter dają wrażenie pokrytych złotem bądź orichalkiem. Małe gałązki i oplatające je winorośle tworzą delikatniejsze wyższe ściany Pałacu i jego krużganki, jednocześnie dając wrażenie bezustannego ruchu i delikatności, a zarazem trwałości normalnych budynków. Zapewniam, iż cały widok ten jest na tyle piękny, że przyćmiewa nawet niepokój rodzący się w sercu, gdy Dawca Imion spojrzy na ogromne schody prowadzące do wejścia Pałacu. Musicie wiedzieć bowiem, że schody te stworzone zostały z kości nieszczęsnych Elfów zmarłych podczas Rytuału Cierni, który uczynił ze Smoczej Puszczy to, czym jest ona obecnie.

W takim właśnie magicznym otoczeniu podeszli do nas Krwawi Strażnicy, którzy mieli z nami omówić nasze zadanie. Jeden ze strażników spojrzał na mój rodowy miecz i najwidoczniej nie będąc nim bardzo zadziwiony, poprosił bym udał się za nim ku jednemu z ogromnych drzew porastających skraj polany. Przeprosiłem moich towarzyszy i poszedłem za Krwawym Elfem.
Wielkie drzewa ukrywały w swoich cieniach domy o jakich marzyłby każdy mieszkaniec Nowej Nadziei. Z jednego z nich by mnie powitać wyszła śliczna młoda Krwawa Elfka, ubrana w strój wskazujący na kroczenie jedną z dyscyplin magicznych. Było w niej coś niepokojąco  znajomego, ale straszliwą prawdę poznałem dopiero gdy Mistrzyni Żywiołów mnie powitała. Jej głos nie budził żadnych wątpliwości. Pod całkowicie odmienionym obliczem, spojrzeniem dającym się ocenić jako obojętne oraz skórą pokrytą dziesiątkami malutkich cierni, skrywała się moja rodzona siostra!
Kolejne kilka godzin spędziliśmy opowiadając sobie wydarzenia minionych miesięcy.

Opowiedziałem jej przygody, które przeżyła Drużyna Kaeru Nadzieja, poinformowałem także o rozwoju miasta Nowej Nadziei. Jakkolwiek siostra wysłuchała mnie z ogromną uwagą, nie widziałem w jej oczach nawet cienia pasji z jaką słuchała moich historii lata temu. Z kolei ona opowiedziała mi o swoich przeżyciach w momencie dotarcia z pozostałymi Elfami do Smoczej Puszczy, ciężkiej decyzji jaką podjęła oraz o Rytuale Ponownego Nadania Imienia, któremu poddała się przy pomocy Krwawych Strażników. Odsłoniła przede mną całkowicie inny świat wrażeń i doznań jakie mają przed sobą przedstawiciele naszej rasy, których porastają kolce. Rzekła, że trapiące ją od zawsze problemy ze zdrowiem zakończyły się niemal od razu po otrząśnięciu się po Krwawym Rytuale. Co więcej, posiadając już trzecie w swoim młodym życiu Imię, odkryła w sobie niezwykłą zdolność przyswajania wiedzy magicznej.

Moja młodsza siostrzyczka, zwąca się teraz Katharsis – choć nie jest to oczywiście jej pełne Imię – w ciągu niecałego roku od przyswojenia sobie ścieżki Mistrza Żywiołów zdołała osiągnąć już piąty krąg tej dyscypliny. Dla porównania, naszej matce w Kaerze zajęło to dziesiątki lat. Nie jestem w stanie przelać na papier wszystkich myśli, które kłębiły mi się w głowie podczas tej długiej rozmowy.

Poza moją konsternacją i zagubieniem innym jej efektem było to, że zanim się obejrzałem reszta Drużyny Kaeru Nadzieja wyruszyła w dalszą drogę. Jako przybyszowi spoza Smoczej Puszczy, żaden z Krwawych Elfów, których zaczepiałem nie zechciał mi udzielić odpowiedzi na pytanie w jakim kierunku się udali. Chwilowo więc nie miałem co ze sobą zrobić, także wróciłem do domu, w którym mieszkała moja siostra i przez kilkanaście kolejnych dni zajmowałem czytaniem ksiąg będących w posiadaniu Katharsis i jej współmieszkańców. Co ciekawe żadnego z nich nie było dane mi zobaczyć. Tak jakby się wyprowadzili aby nie obcować z kimś, kto nie posiada na ciele wiecznie krwawiących cierni. Moja siostra zdołała zgromadzić całkiem pokaźną bibliotekę, w której były opisy wielu mych dawniejszych członków rodziny, o których słyszałem za młodu od Silhuariana. Nie mogłem się powstrzymać od zgłębieniem absolutnie wszystkiego co było zapisane na ich temat, podobnie jak na temat Strażników Królowej, Krwawych Strażników i tajemniczych Exolasherów.

Gdy kilka dni później wieczorem byłem na dworze zaczerpnąć świeżego powietrza i dać się obmyć delikatnej mżawce, która akurat padała z nieba, zobaczyłem Krwawego Strażnika, który pokazał się nam pierwszego dnia gdy  przekroczyliśmy granicę Smoczej Puszczy. Gdy zapytałem go czy znane mu są losy mych towarzyszy, wyraził zdziwienie i powiedział, że po walce z jakimś Horrorem w granicach domeny Elfów zostali przyjęci przez samą Królową i przedwczoraj ruszyli z powrotem do Parlainth. Jakkolwiek komicznie to nie brzmi, zdołałem widać zaczytać się w takim stopniu, że ominęła mnie możliwość walki z wymagającym i niebezpiecznym przeciwnikiem, a przede wszystkim audiencja u samej Alachii.

Zakończyłem kilka spraw i z rana ruszyłem w podróż do granic Smoczej Puszczy. I tym razem nie szedłem sam – podróżował ze mną pewien cyniczny Krwawy Elf podążający dyscypliną Kowala Pieśni. Pierwszy raz spotkałem jednego z przedstawicieli tych unikalnych dla Elfów Adeptów, choć słyszałem o nich jeszcze w Kaerze. Wspomniany Elf był rozmowny jak na przedstawiciela dworu Alachii i czas spędzony na rozmowach z nim będę wspominał jako unikalny okres mojego życia. Z jednej strony widać było po nim znaczne poczucie humoru i inteligencję, a z drugiej ani razu nie widziałem by na jego twarzy pojawił się klasyczny uśmiech. Z uporem maniaka poprawiał mnie także za każdym razem kiedy nazywałem Smoczą Puszczę jej Imieniem sprzed Pogromu mówiąc, że to nie jest właściwa nazwa. W każdym razie w Kaerze Eidolon nasze ścieżki się rozłączyły i udał się on wykonywać swoją misję, a ja czekałem na statek zmierzający do Tansiardy.

Gdy po kilku dniach udało mi się zaokrętować, czekało mnie kilka dni poświęconych medytacji i spisywaniu niniejszego dziennika. Od tego ostatniego zadania któregoś dnia oderwało mnie spotkanie naszego parostatku z jakimś gigantycznym gadem. Doświadczeni marynarze z załogi mówili, że to największy krokodyl jakiego w życiu widzieli i musiał przybyć tutaj na polowanie aż z samej dżungli Servos. Faktycznie kiedy było widać wynurzającą się z wody bestię osiągała długość połowy statku. Na szczęście nie była agresywna wobec większych od siebie celów, ale nie chciałbym przepływać obok niej w jakiejś łódce wiosłowej.

Pominę w tej opowieści znojną podróż starym therańskim szlakiem do Przyczółka. Grupa kupców z którą podróżowałem nie była specjalnie ciekawa. Jedyny interesujący fragment tej drogi stanowiło spotkanie z Kamiennym Zespołem – drużyną Adeptów składających się z Orków i Trolla, którzy dołączyli do naszego ogniska jednej nocy. Śmiałkowie ci, wracający akurat z Parlainth, chwalili się skarbami jakie udało im się wynieść z zawalonego domu jakiegoś therańskiego szlachcica. Na dodatek udało się im to bez jakiejkolwiek walki z potworami czy Horrorami. Musieli jedynie w Przyczółku pokonać bandę rzezimieszków, chcących im odebrać łup.

Po kolejnych kilku dniach spotkałem w jednej z karczm miasteczka moją Drużynę. Rozprawiali akurat o tym gdzie się udać po uzyskaniu tajnika magicznego medalionu, który przekazał im Hieromon. Czym prędzej zapytałem ich o przygody, które przeżyli od naszego rozłączenia i Navrik opowiedział mi historię walki z przedziwnym Horrorem, za którego sprawą nie mogli wydostać się z jakiegoś obszaru ukrytego we mgle. Powiedział, iż niemal każdy z nich uniknął śmierci tylko dzięki amuletom krwi albo specyficznemu Talentowi, który może i ja kiedyś poznam. W każdym razie heroiczne poświęcenie pozwoliło zniszczyć Horrora wyglądającego jak jakaś mglista postać i powrócić na Dwór Królowej Elfów.

W zamian za pozbycie się tej istoty Alachia przyjęła przed swoje oblicze moich towarzyszy. Podarowała im też pewien ciekawy kwiat, dzięki któremu przez kolejny rok i jeden dzień nasza Drużyna mogła bez przeszkód wchodzić do Smoczej Puszczy. Kiedy moi towarzysze wrócili do Przyczółka, zaatakował ich jeden z Krwawych Strażników, którego spotkali na Dworze Królowej Elfów. Co ciekawe w trakcie walki ten potężny mag przyzwał takiego samego bądź nawet tego samego Horrora, którego moja Drużyna pokonała z takim trudem we wcześniejszej walce!
Cóż… Widocznie losy bohaterów muszą być bardziej spontaniczne. Marv z Narvikiem tym razem zdołali zniszczyć bestię w przeciągu jedynie kilku chwil, zaś reszta z moich towarzyszy bez problemu pokonała Krwawego Strażnika.

Nie mogę tutaj napisać wiele więcej na temat ich ostatnich przygód, gdyż właśnie zdecydowaliśmy, że ruszamy do Throalu.
Ostatnio zmieniony przez Sethariel 2011-03-08, 14:51, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-03-11, 13:13   

Jezioro Ban

Przyjazny Pielgrzym





W dosyć spokojny sposób dotarliśmy na teren t’skrangowego domu Vstrimon gdzie na jeziorze Ban spędziliśmy kilka spokojnych dni, czekając na statek do wioski Ardanyan. Wygodna karczma, pyszne jedzenie i rozrywki jakim poddawaliśmy się przez ten czas zdecydowanie uszczupliły nasz budżet, z radością więc pozbyliśmy się części rzeczy, którymi od jakiegoś czasu obarczone były nasze wierzchowce. Kolczugi i miecze zdobyte na różnych przeciwnikach pozwoliły nam na opłacenie pobytu w mieście Vstrimon, a także podróży rzecznej ku Throalowi.

Niestety kilkukrotnie magicznie przekuty łuk, który chciała sprzedać Lili, był zbyt wiele wart aby miejscowy handlarz mógł go od razu odkupić. Efekt jej targowania i zachwalania broni był natomiast taki, że trzeciego dnia z rana dziewczę odkryło w pokoju ślady włamania i to, że ślicznie wykonany przez T’skrangi łuk zniknął. Poszukiwania niestety nic nie dały i kiedy nasz statek odpływał, mina Lilianny wyglądała jakby od miesiąca jej jedynym pożywieniem były
cytryny. Dołączył do nas natomiast Sinis Xarian, który od dawna się w tej opowieści nie pojawiał.

Podróż w górę rzeki niczym się nie różniła od poprzednich przepraw. Płynęliśmy na pokładzie jednostki, która kilkukrotnie już gościła nas podczas pokonywania tego odcinka i nic nie wskazywało na dramatyczne przeżycia jakie miały nas spotkać już wkrótce. Podczas jednego z przystanków parostatku zaczepił nas tajemniczy Człowiek, zapraszając na pucharek wina w miejscowej winiarni. Jak mogliśmy odmówić takiemu zaproszeniu w upalny dzień? Osobnik przedstawił się tajemniczo jako Przyjazny Pielgrzym i powiedział, że śledzi grupę Krasnoludów przewożących prawdopodobnie splugawioną księgę. Krasnoludowie ci płynęli na barce podczepionej do parostatku, ale podczas poprzedniego przystanku odłączyli się i wyszli na brzeg. Pielgrzym opisał, że sprawdzał w przestrzeni astralnej tych Krasnoludów i przynajmniej niektórzy z nich posiadali splugawione wzorce, co może znaczyć, że parali się współpracą z Horrorem bądź innymi niecnymi zajęciami.

Człowiek ten był widocznie doskonale przygotowany do prowadzenia z nami rozmowy i użył stwierdzenia, że jest Dawcą Imion w potrzebie, który prosi nas o pomoc. Przy podejściu do życia takim, jakie prezentuję ja czy choćby rodzeństwo Questoriusów, takie określenie zapewniło mu nasze usługi. Znaczenie miał też weksel płatny w Travarze, który mieliśmy otrzymać po wykonaniu zadania. Co ciekawe, Navrik starając się przyjrzeć w przestrzeni astralnej naszemu rozmówcy, nie był w stanie przebić się przez jego aurę magiczną. Dodatkowo, ten jeszcze twierdził, iż nie jest Adeptem a magia, którą się posługuje ma inne źródła. Niezrażeni tymi rzeczami, pojechaliśmy w dół rzeki do osady, gdzie przycumowała tratwa Krasnoludów.

Od załogi tratwy dowiedzieliśmy się, że Krasnoludy udały się przed godziną w drogę przez pobliski las. Czym prędzej ruszyliśmy ich śladem… Idąc po tropach magicznie odnajdowanych przez En, drugiego dnia pościgu spotkała nas dziwna niespodzianka. Wróciliśmy do miejsca gdzie obozowaliśmy! Założywszy, że spowodowane było to jakąś magią iluzjonistyczną chroniącą coś lub kogoś, wymyśliłem pewien fortel. Szedłem wraz z En jakieś pięćdziesiąt metrów przed pozostałymi, a oni uważnie obserwowali naszą drogę. Po jakimś czasie ostro skręciliśmy pomimo, że wydawało się nam, iż wciąż idziemy prosto. W ten sposób odkryliśmy położenie magicznej osłony. Ostatecznie udało się nam z nią uporać dzięki kolejnemu spoglądaniu w przestrzeń astralną przez Navrika. Młody Wojownik i zarazem Czarodziej nie szczędził przy tym ostrych słów. Faktycznie ostatnimi czasy my wszyscy, a zwłaszcza Lilianna, prosiliśmy go o wyczerpywanie się w ten sposób nader często.

Po pokonaniu kolejnych przeszkód, takich jak brama astralna i dwa kościane golemy, natrafiliśmy na przedziwną konstrukcję. Wyglądała niczym wieża ogromnego zamku, który spadł na ziemię z nieba. Tylko ona była w całości, wszystko inne stanowiło rozsypany gruz. Wyglądało na to, że polanka ta powstała na skutek upadku jednego z therańskich statków powietrznych. Kiedyśmy skryci w drzewach obchodzili budowlę, przed jej wejściem zobaczyliśmy osobę będącą prawdopodobnie Elfem, oraz czwórkę Dawców Imion przypominających ludzi, odzianych w proste podróżne ubranie i w żelaznych maskach na twarzach. Po chwili Elf i dwójka z nich weszła do środka wieży.

Kiedy wyszliśmy im naprzeciw, czekał nas nietypowy widok. Z piersi postaci wyleciały kamienne serca, które się potoczyły po ziemi, w ich rękach zmaterializowały się natomiast ogniste miecze i tarcze, ciała zaś powlekły ziemne zbroje. Sinis pierwszy ruszył na nich, ale zakończyło się to jedynie wybadaniem ich możliwości i otrzymaniem kilku potężnych ciosów. Ja z Navrikiem i Harem na szczęście skuteczniej walczyliśmy i pozbyliśmy się tych przeciwników w miarę szybko. Po zlustrowaniu ich z bliska, okazało się, iż nie są to Dawcy Imion, a jedynie przedziwne konstrukty czy golemy zbudowane z masy malutkich kuleczek połączonych ze sobą więzami magii. Co ciekawe, Lilianna nie walczyła u naszego boku. Po tym jak próbowała przebadać przeciwników swoimi empatycznymi zdolnościami, ogarnęła nią dziwna moc i zaczęła rozdzierać paznokciami swą twarz. W efekcie, przez całą potyczkę En powstrzymywała Lili przed wydrapaniem sobie oczu.

Po walce zastanawialiśmy się nad wejściem do wieży i właśnie wtedy któraś z dziewcząt spostrzegła wokół nas pojawiające się wyładowania magiczne. Rozbłyski energii, początkowo malutkie i niezauważalne, z sekundy na sekundę robiły się liczniejsze i mocniejsze. Kiedy Navrik powiedział, że to efekt kumulującej się w pobliżu potężnej magii, wycofaliśmy się na kilka kroków w las. Chwilę później z wieży wybiegła ósemka tych samych dziwnych stworów niosąc jakieś długie skrzynie. Jako, że biegli w kierunku bramy astralnej pozwalającej na przejście przez iluzję, postanowiliśmy być tam pierwsi. Polanka z ruinami i wieżą w tym czasie niemal już błyszczała więc przyspieszyliśmy kroku.

Zawołałem do biegnących za nami stworów, że pomimo, iż uciekamy to zwycięstwo będzie nasze. Słysząc to, przeciwnicy spokojnie wyciągnęli ze skrzyń jakieś pozłacane czy pokryte orichalkiem lance i ruszyli w naszym kierunku. Starcie było bardzo malownicze i niemal epickie, jak na spotkanie ze stworzeniami nie będącymi Adeptami ani Horrorami. Przedziwna broń dawała wielorakie możliwości. W naszą stronę leciały pioruny i inne magiczne pociski. W pobliżu wrogów pojawiły się strefy gorąca, zaś niektórych oblekły zbroje stworzone z ziemi. Po naszej stronie były potężne, wzmacniane magią uderzenia Navrika i moje słabsze, acz o wiele celniejsze i przede wszystkim piękniejsze ciosy, które za każdym razem trafiały i przebijały przeciwnika. Harag atakował na swoim wiernym rumaku niczym sam Thystonius dosiadający Smoka. Lilianna skutecznie przyciągała uwagę znacznej ilości stworów, którzy zdawali się ignorować pozostałych. Pomimo tego wszystkiego po kilkudziesięciu sekundach przewaga przeciwnika stawała się coraz większa.

W tej gorącej chwili pojawił się Marv, który wcześniej pozostawał odrobinę z tyłu i nie dotarł z nami w okolice wieży. Potężne, acz zadawane bez żadnej finezji uderzenia jego topora rozrywały stwory na strzępy. Kiedy widać już było, że są oni bez szans, z ich klatek piersiowych powylatywały kamienie, które tym razem pulsowały jakąś energią. Na pierwszy z nich rzucił się Har, by osłonić Lili. Narvik jednak uznał, że bohaterska śmierć przyjaciela nie będzie wyglądała dobrze na kartach historii jeśli będzie śmiercią głupią i podniósł Orka, wyrzucając w ostatniej chwili kamień, który eksplodował łamiąc gałęzie i mniejsze drzewa. Kolejne kamienie także zostały dezaktywowane w podobny sposób i mogliśmy zająć się naszymi ranami i łupami.

Wartość artystyczną pojedynczej lancy Harrag oszacował jako kilka tysięcy srebrników. Problem był taki, że kiedy podniósł ją z ziemi, ta zawładnęła jego umysłem i zaczęła przemieniać w stwora podobnego do tych, z jakimi walczyliśmy. Oderwaliśmy go po chwili i wszystko było z nim już dobrze. Ostrożnie umieściliśmy przedziwną broń w skrzyniach i zastanawialiśmy się co można będzie z tym później zrobić.

Kiedy rozważaliśmy przeszukanie wieży w naszej aktualnej kondycji, dylemat sam się rozproszył. Usłyszeliśmy potężne grzmotnięcie z jej strony, a kiedy wróciliśmy w jej okolice, wszystko było zniszczone. Wyglądało to jak efekt jakiegoś potężnego odwrotnego wybuchu, który wessał wieżę i wszystko w okolicach polany do swojego epicentrum. Nie wiedząc co o tym sądzić, powróciliśmy do miejsca gdzie miał na nas czekać Przyjazny Pielgrzym. Oczywiście nie było po nim śladu, podobnie jak po naszej zapłacie. Dopiero teraz zaczęły się nam kłębić w głowach różne myśli. O co w tym wszystkim chodziło? Czy przypadkiem jakiś Horror albo inna posępna siła, nie wykorzystała nas do pokonania swojej konkurencji? Czas miał pokazać o co chodziło…
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-03-11, 13:32   

Podróż do Throalu i kolejna tajemnica
Napisał Harag- Orkowy Zbrojmistrz i Kawalerzysta.



Ponieważ podczas pobytu w Krwawej puszczy przeczytałem zapiski które sporządzał Zaratustran czuję się w obowiązku aby sprostować raz na jakiś czas nasze dzieje. Później jakoś się wklei ten pergamin w jego przesadnie ozdobiony dziennik – w końcu jak powiada mój ojciec nie liczy się forma tylko cel. W tym przypadku to treść i historia dla tych którzy zechcą szukać wiedzy. Tak oto teraz siedząc wygodnie w kuźni Morholda spisuję przeżycia ostatnich tygodni.

O pierwszych dniach mozolnej podróży przez paloną słońcem Barsawię rozpisywać się nie będę, wspomnę jedynie o tragedii jaka mnie spotkała drugiego wieczoru. Zmęczeni po całym dniu podróży - nie licząc dwóch stałych przystanków do których zmusiła nas Lili na obiad i coś co ona nazywa podwieczorkiem - rozłożyliśmy obóz i rozpaliliśmy ognisko, rozsiadłem się wygodnie na ziemi oparty o siodło, sięgnąłem do sakwy po bukłak hurlga. Zaledwie kilka łyków w nim zostało, lecz ja przyzwyczajony do długich wyjazdów zawsze mam prze sobie dodatkowy, niestety nie noszę go w tym samym tobołku więc niestety musiałem się podnieść i przejść na drugi koniec obozu. Jakże wielkie było moje rozczarowanie gdy spostrzegłem że tamten bukłak również był pusty. No tak, w Przyczółku nie mieli tego zacnego trunku i nie mogłem uzupełnić zapasów, teraz resztę podróży do Throalu będę zmuszony przejechać trzeźwy lub pić te elfie popłuczyny z winogron.

Po następnych kilku dniach bez większego trudu zaokrętowaliśmy się na statek parowy płynący w interesującym nas kierunku, do którego podczepiona była barka pełna krasnoludów. Niezłomny niestety nie lubi przepraw wodnych, więc większość czasu na statku spędzałem siedząc przy nim i uspokajając rozmową. Ponieważ był to ten sam statek którym już jakiś czas temu płynęliśmy i pomogliśmy wtedy pani kapitan, moi towarzysze czuli się bardzo swobodnie. Lilianna próbowała panoszyć się w kuchni, Auraya właziła wszędzie irytując przy tym ogoniastych załogantów, a Navrik rozsiadł się na dziobie popijając piwo. Miło czasem tak leniwie spędzić popołudnie nie przejmując się niczym.

Następnego dnia Pani kapitan podjęła decyzję iż przycumujemy trochę wcześniej, mi osobiście pomysł się spodobał, a moje wierne koniszcze chyba wyczuło moje zadowolenie i też jakoś tak jego oczy błysnęły szczęściem, w końcu będziemy mogli ruszyć na wieczorną przejażdżkę. Nie przypomnę sobie dokładnie jak to było ale zaczepił nas pewien człowiek nazywający siebie Przyjaznym Pielgrzymem i zaprosił na rozmowę do tutejszej winiarni. Jakże mogliśmy odmówić… Jednak Niezłomny nie przepada za tym napojem i nawet nie chciał spróbować… Człowiek był dość tajemniczy i dziwny. Opowiedział nam o tym jak podąża za tymi krasnoludami które przewożą coś z czasów jeszcze przed pogromowych co zostało znalezione w okolicach Travaru i on chciałby to odzyskać, w zamian mieliśmy dostać weksel na kilkaset sztuk srebra który będziemy mogli spieniężyć u głównej strażniczki Travaru, Łowczyni Horrorów Kuriny.

Wspomniałem że był dziwny, wynikało to z tego iż Lili nie mogła odczytać jego emocji, a Navrik – jak on to ujął – nie był zdolny do przejrzenia jego wzorca w przestrzeni astralnej. Nieznajomy tylko lakonicznie skwitował to słowami że nie jest on adeptem w sposób w jaki my to rozumiemy, cóż tyle musiało nam starczyć. Podejrzewamy że był on Smokowcem lecz pewności brak.
Po powrocie na okręt dowiedzieliśmy się że Marv i skrzydlata poszli gdzieś, lecz nikt nie wiedział dokładnie gdzie. Lili i En poszły na małą barkę wypytać się o krasnoluda którego opisał nam Pielgrzym, niestety on jak i kilku innych krasnoludów z którymi podróżował tuż po przybiciu do brzegu zeszli z pokładu i opuścili wioskę gdy my rozmawialiśmy w winiarni. Ponieważ dużo czasu nie minęło, szybko podjęliśmy decyzję o tropieniu ich bez Aurayi i Maruvila… Dogonią nas jak będą chcieli…

Zmrok nadszedł szybko i niestety pomimo wspaniałego talentu Władczyni Zwierząt nie udało nam się ich dogonić, rozpaliliśmy małe ognisko i poszliśmy spać. Wstaliśmy jeszcze przed wschodem słońca, dzień dopiero powoli wdzierał się w ciemne przestrzenie nocy i ruszyliśmy w dalszą pogoń z nadzieją że zaskoczymy tamtych jeszcze podczas snu. Po około godzinie podążania za tropiącą En znaleźliśmy obozowisko, właśnie słońce wznosiło się nad korony drzew i coś dziwnie znajomego było w tym miejscu… My tu spaliśmy! Przecież to nie możliwe aby En używająca magii swego talentu tak się pomyliła… to musiała być potężniejsza magia.

Jeszcze raz, En i Zar przodem, reszta 50 kroków z tyłu. Po jakimś czasie pierwsza dwójka skręciła nagle w prawo, gdy ich zawołaliśmy przekonani byli iż idą cały czas prosto… coś tu nie pasowało. Navrik po spojrzeniu w przestrzeń astralną szybko nam wytłumaczył iż są tu jakieś pasma magii w przestrzeni astralnej przez które nie można przejść. Udał się wzdłuż nich i znalazł coś co opisał jako szczelinę w tych pasmach, swoistą furtkę. Zostawiliśmy więc trop dla Marva i Aurayi jakby nas szukali i poszliśmy w tamtą stronę. Trafiliśmy na polanę z wysoką wieżą na środku, lecz było w tym miejscu coś dziwnego, wyglądało jakby jeden z tych Terańskich latających zamków tu się rozbił ,a wieżą była jego jedyna ocalała część, cała reszta stanowiła tylko gruzowisko wszędzie dookoła. Z jednej strony był wysoki na dwa metry ziemny wał na którego powierzchni coś odbijało promienie słońca. En wcieliwszy się w swojego sokoła obejrzała to z bliska i po powrocie do swego ciała opisała jakoby ziemia była pokryta warstwą kryształu. Dziwna sprawa… Postanowiliśmy pozostać w gęstwinie i obserwować. W pewnym momencie z lasu wyszły cztery humanoidalne istoty i szły w kierunku wieży.

Wyszedł do nich elf, zabrał dwójkę do środka, dwójka została. Czas na jakiś ruch z naszej strony, ile można siedzieć w lesie. Dosiadłem Niezłomnego i wymachując mieczem wyskoczyłem na polanę. Jakież było moje zdziwienie gdy w ciągu chwili w ręku jednego z nich utworzyła się ogromna ognista kula. Całe szczęście po mojej prawej stronie leciał Navrik, a Zar który trochę zaspał był kilka kroków z tyłu. Cóż tak już mam że walki nigdy dokładnie nie pamiętam, powiem tylko tyle że zanim doszło do starcia oni wyciągnęli sobie kamienne serca i odrzucili na bok. Głównie za sprawą Wojownika nie trwało ono długo, zaciągnęliśmy ciało jednego z przeciwników w las celem zbadania.

Zbudowany on był z jakiś kulek które w nieznany sposób trzymały się ze sobą w kupie. Ponoć jak my ruszyliśmy, Lili chciała wyczuć emocje jednego z nich i nagle zaczęła sobie wbijać paznokcie w twarz, a En musiała ją unieruchomić na siłę. Jak to potem opisała czuła pustkę nie do zniesienia… Nie będąc pewnym co dalej robić, czas mijał na dyskusji. Zar przyglądający się wieży ostrzegł że osiem takich stworów wychodzi z wieży, a czterech z nich dzierży jakieś skrzynie. Dwóch było stosunkowo ciężkich do pokonania na ośmiu trzeba się zaczaić. Ledwo ruszyliśmy z miejsca w powietrzu zaczęły migać błyski skupianej magii… Cokolwiek miało się tu zaraz stać lepiej się oddalić z miejsca, w którym ilość magazynowanej mocy powoduje jej rozbłyski. Nie przypomnę sobie jak dokładnie doszło do walki, ale oto oni stojąc w grupie wyciągnęli ze skrzyń potężne lagi na pierwszy rzut oka zrobione z orichalku wysadzane drogimi kamieniami… Jak się potem okazało magicznymi ale to innym razem. Walka była ciężka, wjechałem dwukrotnie w jakiś czar obszarowy, który przypalił mnie i mego wierzchowca, Lili padła nieprzytomna, tak samo Zar. Navrik robił co mógł ale wrogów było zbyt wielu. W połowie walki na polu bitwy pojawili się Auraya i Marv ze swym wielkim toporem, którym z miejsca rozpłatał jednego z wrogów. Dalej poszło z górki… Navrik ciął potwory raz za razem, Marv przebijał się powoli z drugiej strony, ja co i rusz szarżując zza drzew dobijałem bliżej nie określone stwory. Kilka z nich pod koniec swego żałosnego żywota zdążyło wyciągnąć sobie z piersi kamienne serce, którego czerwone żyłki zaczynały pulsować, a na szczęście po odrzuceniu daleko przez Navrika, wybuchały gdzieś w oddali… Gdy kurz i liście opadły usłyszeliśmy syk dochodzący od strony polany, a gdy tam się udaliśmy naszym oczom ukazała się sterta połamanych drzew w miejscu gdzie stała wieża i wszystko wskazywało na to jakby implodowała zasysając wszystko w koło.

Tak więc znowu nasza drużyna uniknęła śmierci i zdobyliśmy dodatkowo osiem magicznych lag… na pewno wyniknie z tego jakiś gnój… Pielgrzym który pozostał przed tym przejściem przez astralną mgłę odszedł gdzieś nim wróciliśmy.

Ranni i wykończeni wróciliśmy do wioski celem dalszej podróży w stronę Throalu.
 
 
Puenta 
Nowicjusz
Stoneclaw Sky Raider


Dołączył: 22 Lis 2008
Posty: 24
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-03-13, 20:41   

Zdrada! Ktoś dokleił mi jakieś kartki do dziennika!
_________________
Jak sobie warty wystawisz, tak się wyśpisz...
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-03-16, 16:00   

Pokrzyżowanie zabójstwa

Kolejna wizyta w Throalu




Zamierzając złapać jakiś statek udający się do Throalu, czekaliśmy w wiosce przy brzegu Żmii. Statek pojawił się dosyć prędko, ale to nie jego załoga miała nam pomóc, a my jej. Coś zatruło panią kapitan łodzi parowej i T’skrangi szukały kogoś znającego się na powstrzymywaniu trucizn.

Czym prędzej ruszyliśmy do pracy. Nasi medycy i Mistrzyni Żywiołów wykorzystali całą dostępną im wiedzę i magię, ale niestety poza opóźnieniem tempa umierania T’skrangowej kobiety, więcej nie udało się osiągnąć. Maruvil postanowił zaryzykować i pomimo wciąż niezbyt rozwiniętej mocy Ksenomantycznej przyzwał ducha. Pojawiła się postać T’skranga medyka obeznanego z truciznami i fauną Wężowej Rzeki oraz jej odnóg, z którą młody Człowiek zaczął dyskutować. Po chwili uzyskał bezcenną wiedzę, iż winny zatrucia musiał być jakiś specyficzny duch z odległego zaświata, który wytworzył truciznę, na którą był jedynie jeden lek w naszym świecie. Problem był taki, że serca ziejących lodem hydr nie są łatwe do znalezienia od ręki nawet dla takiej grupy jak my.

Czasu mieliśmy niewiele, a odnalezienie odtrutki było poza naszym zasięgiem. Maruvil uśmiechnął się w enigmatyczny sposób i powiedział, że można spróbować jeszcze jednej rzeczy. Wiele przygód temu, gdy natknęliśmy się na grób Cedryka Samozwańca, odnaleźliśmy tam między innymi księgę magiczną jakiegoś T’skranga, w które widniał rytualny czar pozbawienia kogoś krwi. Zaklęcie to co prawda zabijało Dawcę Imion, ale można go było potem innymi magicznymi metodami ożywić, kiedy nie miał on w sobie już trucizny.

Problem był taki, iż opis czaru urywał się w księdze, tuż po stwierdzeniu, że spalana w rytuale krew poświęcona miała być złu. Domyślaliśmy się, iż trzeba będzie stoczyć walkę z powstałym w ten sposób duchem albo jakimś konstruktem. Uzbrojeni i gotowi patrzyliśmy na Marva kreślącego na podłodze kajuty krąg i rzucającego zaklęcie. Krew wyciekła z rytualnie zadanych ran i popłynęła w kierunku świec, z których powstał dym zdający się żyć własnym życiem. Dym ten uleciał błyskawicznie przez najmniejsze szczeliny pomieszczenia i nie było po nim śladu. Nic więcej się nie stało.

Narvik zobaczywszy, że nie ma zagrożenia, rzucił na kapitan zaklęcie pozwalające jej mocy karmicznej ożywić ciało. T’skrang wstała i po krótkich wyjaśnieniach podziękowała nam za pomoc. Okazało się, że łódź wiozła do Throalu jakiś przedmiot, który był przeznaczony dla mieszkającego tam Obsydianina Isama Derra, trudniącego się niegdyś walką z Horrorami. Przedmiot ten w całym zamieszaniu został skradziony i nie udało się go nam nigdzie odnaleźć. Kiedy po kilku dniach dotarliśmy do Throalu, usłyszeliśmy o wyjeździe obsydiańskiego Wojownika w jakiejś misji i nie mogliśmy się dowiedzieć co zostało mu ukradzione.

Spaliśmy w tej samej gospodzie co poprzednio i znowu za darmo. Zmieniła ona jednak nazwę na „Szlachetne Nadzieje” i stała się przez te kilka miesięcy lokalem wyższej kategorii. Tymczasem wszyscy zajęliśmy się treningami i sprawunkami jakie można było załatwić tylko w mieście takim dużym jak to. Harag parał się przekuwaniem broni i zbroi, a kiedy zakończył te prace, ze zdobytych wcześniej pokrytych orichalkowymi wzorami lanc powyciągał drogocenne kamienie. Nasz łup okazał się być bardzo wartościowy i klejnoty, które już nie posiadały w sobie mocy sprzedaliśmy za małą fortunkę. Oczywiście po załatwieniu podstawowych sprawunków musieliśmy wrócić do skromnego utrzymywania się, ale taki to los szlachetnych bohaterów. Albo sława i miejsce w historii albo bogactwo…
W międzyczasie szepnąłem ślicznej Kathieri z „Kiści Winogron”, że ogłaszam konkurs i uhonoruję niewiastę, która wyhaftuje dla mnie najpiękniejszą szarfę. W końcu Fechtmistrz stąpający w świetle Astendara powinien mieć jakąś wybrankę serca. Skoro czas nie pozwala na szukanie przyzwoitej damy, trzeba uciec się do innych sposobów jej odnalezienia. Efekt mojego pomysłu opiszę Wam czytelnicy w następnym rozdziale.
Dodam, że w trakcie tego pobytu w mieście, skontaktowała się z nami tajemnicza organizacja zwąca się Kręgiem. Zajmuje się ona śledzeniem aktywności Horrorów i szukaniem sposobów by tę działalność sprawnie zakończyć. My właśnie mieliśmy być bronią, którą można wykorzystać w tym szczytnym celu. Doszliśmy z nimi do porozumienia, że kiedy wskażą nam jakieś wiarygodne informacje, będziemy starali się rozwiązywać spowodowane przez Bestie problemy.

W taki sympatyczny sposób minęło nam kolejnych kilka miesięcy i zaczęliśmy rozglądać się za transportem do Travaru. W dzień moich trzydziestych trzecich urodzin rozpocząć się miał tam turniej drużyn Adeptów organizowany przez Taliba Ill Archimonda. Nie mogliśmy pozwolić by wygrała go jakaś inna grupa niż Drużyna Kaeru Nadzieja!
 
 
Piotrek 
Czeladnik VIII Kręgu


Wiek: 40
Dołączył: 24 Cze 2008
Posty: 379
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-03-16, 18:02   

Hihihi, aż się nie mogę doczekać co stało się z krwią hihihi. :)
Bo w księdze Hozyrysa nie pisało co może się stać :), ale na ile kojarzę waszego MG to na pewno trochę was za to sponiewierał :)
Ostatnio zmieniony przez Piotrek 2011-03-16, 18:12, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Template junglebook v 0.2 modified by Nasedo