Poprzedni temat :: Następny temat
Historia drużyny Kaeru Nadzieja
Autor Wiadomość
Kosmit 
Czeladnik VIII Kręgu
MG z wyboru


Wiek: 32
Dołączył: 26 Gru 2010
Posty: 430
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-01-28, 00:58   

Jak ja bym chciał wziąć udział w takiej sesji... I na koniec świetny wybór :) Którą postać wskrzeszać :D
_________________
kosmitpaczy.pl
Zapraszam na mojego bloga.
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-01-28, 13:12   

MG nie jest złośliwy (MG to Ja :P ), gracz prowadzący czarodzieja czytał opis Lewitacji tuż przed jej każdorazowym rzuceniem, ale nie doczytał....:P

Kosmit w wawie mieszkasz? Bo my w wawie gramy, jedną sesję mogę poprowadzić w jeszcze większym składzie. :)
Ostatnio zmieniony przez razan 2011-01-28, 13:13, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-01-28, 13:58   

Powstanie po upadku

Niemiłe powitanie

Smocza „pomoc”





Jak już pisałem, chwilę wcześniej ponieśliśmy znaczne straty w krasnoludzkich kopalniach. Po nieszczęsnym upadku wraz z Marvem wypatrywaliśmy stworów, które w każdej chwili mogły ponownie nas zaatakować, a w tym czasie Navrik i Auraya oglądali ciała Trójki nieszczęśników. Młody Questorius po chwili z ulgą nam powiedział, że Lili jednak oddycha. Widocznie wszczepiony w Throalu przedmiot Magii Krwi zwany Amuletem Oszukania Śmierci zadziałał i ocalił ją przed odejściem w świat mroku. Otulając się po raz kolejny naszymi espagrzymi płaszczami przeskoczyliśmy ścianę płomieni i wróciliśmy do kuźni.
Chwilę pewną trwały debaty kogo mamy spróbować ożywić ostatnim posiadanym eliksirem ostatniej szansy. Stanęło ostatecznie na Mirim, która przecież sama go nabyła, choć wielokroć irytujące zachowanie Elfki sprawiało, że zdania w Drużynie były podzielone. Na szczęście magia zadziałała i Łuczniczka również ponownie zaczęła oddychać. Pozostało nam mieć nadzieję, że w kasztelu miejscowego barona jego nadworny Ksenomanta posiada jakiś eliksir mogący uratować Hara.

Przygotowaliśmy się jak najlepiej mogliśmy do kolejnego wyjścia z kuźni i zaczęliśmy się głowić jak wydostać młot. Golem nie był wobec nas agresywny, ale nie pozwalał już Marvowi wynieść narzędzia z miejsca gdzie spoczywało. Navrika natomiast wypuścił z przedmiotem, ale bacznie go obserwował. W tej sytuacji Auraya wykazała się złodziejskim sprytem i trzymając młot, przemieniła się w sokoła. Dzięki magii żywiołów, która jej to umożliwiła, wszystkie ubrania i przedmioty Wietrzniaczki automatycznie przemieniły się w ptasie pióra. Golem nerwowo zaczął się rozglądać, nie wiedząc gdzie znikł przedmiot, którego miał strzec. Widząc, że logiczne rozumowanie nie jest najmocniejszą stroną istoty, postanowiliśmy skorzystać z chwili i wydostać się wreszcie z kopalni.

Jako, że moce głosicieli Garlen chwilę wcześniej zadziałały na mnie, byłem w miarę zdolny do walki. Wraz z Marvem i Navrikiem postanowiliśmy przepędzić plujące kwasem stworzenia, które stały na drodze do naszego wyjścia. Przeskoczyliśmy przez płomienie, nie odnosząc większych obrażeń i wyglądaliśmy stworów. Navrik ujrzał je w przestrzeni astralnej, niestety ja nie mogłem zobaczyć żadnego z nich. Usunąłem się poza zasięg ich ataków i patrzyłem jak Wojownicy walczą z niewidzialnymi dla mnie wrogami, których zwłoki po chwili zaczęły pojawiać się na ziemi. Kiedy przez płomienie przeskoczyła również Mirim i zaczęła szyć do naszych przeciwników z łuku, wiedziałem już gdzie mniej więcej się oni znajdują. Wirując jak w tańcu zacząłem na wyczucie uderzać tam, gdzie miałem wrażenie, że stoją moi przeciwnicy i przeczucie mnie nie myliło. Po chwili ostrza moich mieczy spłynęły krwią, a Marv z Navrikiem rzucili się w pogoń za uciekającymi stworzeniami. Strzały elfiej Łuczniczki pozbawiły życia ostatnie z paskudztw. Rozejrzeliśmy się, ale nigdzie nie było widać krasnoludów, które wcześniej nimi dowodziły.
Po kilkunastu minutach dostaliśmy się na półkę skalną, z której po raz pierwszy zobaczyliśmy kuźnię. Wymagało to od nas trochę zachodu, kombinowania i użycia magii, gdyż nie pozwoliłem się wciągnąć Navrikowi na linie jak jakiś worek rzepy. Musicie pamiętać, że piszący te słowa stara się zachować należytą godność nawet w najtrudniejszych sytuacjach.

Po trwającym jeszcze kilka godzin marszu przez jaskinie, przepłynięciu przez studnię i uniknięciu kilku pułapek dotarliśmy do przegniłych schodów, przy których niedawno otrzymaliśmy pierwsze obrażenia. Po tym jak Navrik powiedział nam, że w przestrzeni astralnej widzi kolejne ze stworzeń, które ukrywały się na ich szczycie, tym razem także ja je dostrzegłem. Navrik z Marvem jako pierwsi ruszyli do walki z nimi, ale ja nie zostawałem daleko w tyle.

Kiedy ostrożnie biegłem po schodach mogących w każdej chwili runąć na dziewczęta, które zostały na dole, minęła mnie Auraya. Wietrzniaczka poruszała się w górę łatwej niż ja, podobnie zresztą jak Wojownicy będący też magami. Tymczasem jedno ze stworzeń zostało zrzucone na dół przez Marva i zaczęło walkę z Mirim i Lilianną. Kiedy dobiegłem na szczyt, okazało się, że Marv, Navrik oraz Auraya leżą na ziemi i próbują zerwać z twarzy żrącą maź wydzielaną przez paskudne stworzenia. Czym prędzej uśmierciłem paskudztwo, które przyssało się do Złodziejki i stanąłem naprzeciw trójki, która chciała pożreć Dalbara. Kolejny z nich zdążył paść pod moimi ciosami, kiedy i mnie dosięgła chmura kwasu, powalając na ziemię. Na szczęście Mirim odciągnęła na chwilę uwagę stworzeń i Auraya z Navrikiem, którzy w tym czasie zdołali się podnieść, pokonali ostatnie z nich. Mogliśmy wyjść wreszcie na powierzchnie i jako bohaterowie oświadczyć Krasnoludom, że odzyskaliśmy magiczny młot, a przy okazji prawdopodobnie oczyściliśmy kopalnie z zamieszkujących je paskudztw.

W kasztelu czekał nas jednak zimny prysznic, że się tak wyrażę. Kazano nam zostawić broń i poddać się sprawdzeniu czy nie jesteśmy splugawieni przez Horrora. Jako, że zarówno mojego miecza, jak i magicznej broni Wojowników nie chcieliśmy oddawać w ręce przypadkowych Dawców Imion, do środka weszli najpierw Marv, Lili i Mirim, oraz Auraya, wciąż skryta pod postacią sokoła. Usłyszałem później, że baron oskarżył nas o to, że ukryliśmy przed nim planowaną rebelię, o której słyszeliśmy kilka dni wcześniej. Na nic się zdały tłumaczenia Maruvila i Lilianny, że przecież nadworny Ksenomanta został poinformowany o buncie. Kiedy sytuacja była już napięta, swoją opinię wypowiedziała Mirim. Nie wiem dokładnie jakich słów użyła, ale efekt był taki jak zwykle. Cały klan sprowokowanych Krasnoludów wygnał naszą drużynę z ziemi tej baronii i nie mogliśmy nawet próbować z nimi dyskutować.

Kiedy ku granicy eskortował nas mały oddział kransoludzkich wojów, poprosiłem jednego z nich by przekazał Ksenomancie, że chcę się z nim zobaczyć. Udało mi się w ten sposób nie dopuścić by wyprawa skończyła się totalną klęską. O północy, przy wejściu do tunelu przybył mag, który niemal bez słowa wymienił koronę Cedryka na magiczny młot. Ostrzegliśmy go, że młota strzegł potężny golem, który może wyjść i starać się go odzyskać, ale na to Krasnolud podstępnie się uśmiechnął i powiedział, że doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Widocznie polityka w tym odległym i niewielkim rejonie była o wiele bardziej zagmatwana niż sądziliśmy na samym początku.

Po kolejnych trzech dniach podróży tunelem, dotarliśmy do Szelmowskiego Jaru gdzie miejscowy baron przyjął nas o wiele przychylniej. Nakarmieni i wypoczęci mogliśmy dalej udać się do Throalu, w którym mieliśmy nadzieję wrócić do życia Haraga. W trakcie tych kilku dni drogi zdecydowaliśmy się jednak zboczyć odrobinę z trasy i odwiedzić Wielkiego Smoka, mieszkającego nieopodal Królestwa Krasnoludów. Liczyliśmy, że uda nam się wykorzystać przysługę, którą Lodoskrzydły był nam winien i ożywić Orka.

Podróż do smoczego leża nie była skomplikowana. Ścieżka, która prowadziła do siedziby gada była ukryta przed wzrokiem Dawców Imion w magicznej mgle, a lina służąca za kierunkowskaz została przez kogoś zerwana, jednak my już tam raz byliśmy i zdołaliśmy dotrzeć po raz kolejny. Przywitał nas jeden ze Smokowców, który wysłuchał naszej prośby. Po jakimś czasie wyszedł również inny, który oświadczył, że Lodoskrzydły nie życzy sobie interweniować w domenę Śmierci. Powiedział, że Smok może nam udzielić jedynie informacji, gdzie znaleźć możemy maga, który zna czar umożliwiający powrót do życia naszemu towarzyszowi. Nie mając innego wyjścia zmuszeni byliśmy się zgodzić. Usłyszeliśmy, że w mieście Travar, położonym koło terenu zwanego Złoziemiem, mieszka Czarodziej na usługach jednego z rajców. On właśnie – być może – zechce nam pomóc i rzuci poszukiwane przez nas zaklęcie.

Z markotnymi minami udaliśmy się do Throalu. Spotkaliśmy się tam z wróżbitą, który wcześniej poradził moim przyjaciołom jak mogą zdjąć ciążącą nam klątwę. Dowiedzieliśmy się, że nie wystarczy zwrócić koronę potomkom Cedryka. Jakby było tego mało, będziemy musieli uczestniczyć w bitwie prowadzącej do wyniesienia żyjących krewnych księcia na tron. Jedyna informacja, dzięki której część moich przyjaciół się uśmiechnęła była taka, że dla unicestwienia klątwy obojętne jest jaki to będzie tron. Od razu wspomnieliśmy „gościnną” garahamicką baronię, w której mieliśmy możliwość dokonania przewrotu i z której nas ostatecznie wygnano.

Były jednak sprawy pilniejsze niż klątwy, przewroty, bitwy i polityka. Musieliśmy znaleźć statek lecący do Travaru, przekonać jego kapitana by nas zabrał i ożywić wreszcie Haraga.
 
 
Kosmit 
Czeladnik VIII Kręgu
MG z wyboru


Wiek: 32
Dołączył: 26 Gru 2010
Posty: 430
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-01-28, 17:08   

Dzięki za propozycję :) Nawet nie musiałbym grać, chciałbym po prostu zobaczyć jak to wygląda. No i poznać innych earthdawnowców :)
_________________
kosmitpaczy.pl
Zapraszam na mojego bloga.
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-01-31, 13:22   

Podróż wraz z duchem do Urupy

Walka z bestią

Poważna decyzja





W Throalu spotkaliśmy zaprzyjaźnionego kupca z Kompanii Koła, z którym moi towarzysze podróżowali już wcześniej. Słysząc, że chcemy się udać do Travaru zaoferował nam pomoc. Potrzebował akurat grupy śmiałych Adeptów, która stanowiłaby ochronę dla wiezionych przez niego do Urupy drogocennych lodowych rzeźb. W zamian oferował nam miejsce na powietrznej galerze udającej się do tego miasta, podobnie jak na statku, który lecieć miał stamtąd do Travaru za kilka dni. Nie mogąc znaleźć innej szybkiej opcji na dostanie się do leżącego na zachód miasta, zgodziliśmy się na tę propozycję.

W międzyczasie pojawił się nam kolejny problem. Otóż z rzeczami osobistymi zmarłego Haraga zaczęły wiązać się dziwne przypadki. Odnajdowały się w innych miejscach niż zostały wcześniej schowane, a wokół nich zdawało się słyszeć głos Orka. Niemniej magowie przeszukując przestrzeń astralną nie zdołali odnaleźć ducha, który mógłby płatać te głupie figle. Jednym z bardziej irytujących z nich było podmienienie t’skrangowego wina w bukłakach Lilianny na hurlg, tuż przed tym, jak Powietrzna Żeglarka chciała poczęstować nim kapitana.

Kapitanem statku był zaś poważny Elf imieniem Milthildiel , z którym spędziliśmy wiele czasu podczas tej trzydniowej podróży. Drugiego dnia wziął nas na pokład i opowiedział przejmującą historię o Kaerze ludzkiego miasta Vorstów. Pokazał małą wioskę, która zamieszkała jest teraz przez nielicznych Dawców Imion, którzy pozostali przy życiu i wydostali się po Pogromie z przełamanego schronienia. Smutna to była zaiste historia, godna ballady najlepszych Trubadurów. Elf pokazał nam także pozostałości po zrujnowanym mieście i wyjawił dlaczego rejs potrzebował takiej solidnej ochrony.

Otóż specyfika rzeźb, którymi handlował akurat krasnoludzki kupiec wymagała by zostały dostarczone do Urupy zanim chłodząca je magia przestanie działać. Problem był taki, że nie było prostej drogi powietrznej z Trollu do Urupy. Przelatując nad dawnymi ziemiami Vorstów, liczne statki od lat padały ofiarami żyjącej tam bestii. Magiczny stwór zwany chimerą atakował drakkary i galeony i pożerał ich załogi. Usłyszawszy to wiedzieliśmy już, że przy naszym pechu stworzenie z pewnością zaatakuje „Grzmocącego”, którym akurat lecieliśmy. Uzbroiliśmy się i czekaliśmy na pojawienie się bestii.

Nie minęło kilka minut, a z ruin miasta wyleciało straszliwe paskudztwo. Wyglądało jak ogromny lew ze skrzydłami nietoperza, któremu wyrosły dodatkowo głowy smoka i ogromnego czarnego psa. Zobaczyłem, że cała załoga jest strwożona. Obsługa dział ognistych i balist nic nie mogła zrobić, gdyż bestia celowo nadlatywała pod kątem nieosiągalnym dla broni pokładowej. Mirim wyjrzała i wystrzeliła kilka celnych strzał, które jednak nie zdołały zatrzymać stworzenia.
Zaśmiałem się wesoło na myśl o nadchodzącym starciu, a załoga i Drużyna Kaeru Nadzieja jakby odrobinę się uspokoiły. Wtedy jednak bestia złowieszczo zaryczała i wskoczyła na pokład ziejąc ogniem, a strach ponownie zagościł w sercach Dawców Imion. Jako pierwszy, wspomagany przez moc mojego i swego Talentu, spod działania magicznego ryku wyzwolił się Maruvil, po krótkiej chwili Lilianna, a jako trzeci ja. Niestety nie było mi już dane wziąć udział w tej potyczce.

Marv widząc, że chimera atakuje członków załogi, bohatersko wskoczył na jej grzbiet i z całych sił uderzył ją swym wielkim toporem. Stworzenie przez chwilę starało się go zrzucić na ziemię, ale Człowiek wybrał na tyle sprawnie miejsce dla siebie, by nie było to łatwe. Po chwili do walki dołączyła Lili, która wcześniej zajęła miejsce przy ożaglowaniu statku. Chwyciwszy się jednej z lin, zaatakowała z impetem stwora i wraziła mu swój miecz aż po jelec. Kiedy dobiegłem do bestii, ta już nie dychała.

Cała załoga w tym czasie wiwatowała i dało się słyszeć głos także radosnego HRR. Nasze zasługi zostały nagrodzone beczułką ciemnego krasnoludzkiego piwa, które może nie równało się z elfickim czy t’skrangowym winem, lecz do złych trunków nie należało. Lilianna, która ubiła chimerę zamarzyła o zbroi zrobionej z jej futra, niemniej pierwsza próba przecięcia w jakiś w miarę prosty sposób skóry stworzenia nie powiodła się.

Dolecieliśmy tedy do pięknego portowego miasta zwanego Urupą. Samo miasto zrobiło na mnie dobre wrażenie, choć zdecydowanie nie przyćmiło widoku morza. Zaiste wspaniałe to zjawisko i swych doznań nie jestem w stanie dokładnie przelać na papier. Odebraliśmy nagrodę, którą rada miejska wyznaczyła za zabicie chimery i przez kolejne kilka godzin chodziliśmy po mieście szukając garbarza, który podjąłby się oskórowania ubitego stwora. Kiedy w końcu udało się to nam, skierowaliśmy się ku karczmom, by w spokoju spędzić tam dwa dni. Zorganizowany przez krasnoluda statek do Travaru miał być gotowy do drogi właśnie pojutrze. Wcześniej gdy chodziliśmy po mieście minęliśmy tawernę zwącą się „Okiem Syreny”, której nazwa z czymś mi się kojarzyła, ale nie potrafiłem ustalić z czym. Ostatecznie miejscem naszego noclegu został niczym się nie wyróżniający przybytek kierowany przez dwójkę Orków. Mając przed sobą wieczór, postanowiłem obejrzeć miejski amfiteatr, który również spostrzegłem przed kilkoma godzinami.

Po kilkuset metrach zaczepił mnie idący z postawioną na sztorc kosą Ork. Zapytał mnie czy jestem jednym z Adeptów, którzy zabili ostatnio wielkiego potwora i poprosił o pomoc. Opowiedział też o pobliskiej wiosce terroryzowanej przez jakąś bestię, z którą tylko bohaterowie tacy jak my mogą sobie poradzić. Zgodziłem się na przedstawienie jego historii moim towarzyszom i wróciłem do gospody. Czym prędzej udałem się do pokoju zajmowanego przez Questoriusów, by spytać ich o opinie. Wiedziałem, iż zaczynanie rozmowy na temat bezinteresownej pomocy Dawcom Imion z samym Maruvilem Dalbarem zakończyć się może tylko odmową. Navrik zaczytany był w jakiejś księdze, a Lili akurat kąpała się w balii z ciepłą wodą. Rzec muszę, że pomimo szpetnych ran otrzymanych od przeciwności, z którymi Powietrzna Żeglarka się zmagała do tej pory, widok jej nagiego ciała nie należał do przykrych.

Gdy zgrabnie uniknąłem lecącego w mą stronę mydła i pokrótce opisałem problem z jakim zwrócili się do nas mieszkańcy wioski, wszyscy zebraliśmy się na dole gospody by przedyskutować go na spokojnie. Rozmawiając z Orkiem usłyszeliśmy o kilku ofiarach, które w ostatnim czasie znaleziono nieopodal zabudowań rybaków. Czujna Lilianna zwróciła jednak uwagę na to, że nasz rozmówca w niektórych momentach kłamie. Kiedy podejrzliwie zaczęliśmy dopytywać się o szczegóły ataków tej nieznanej bestii, głos Haraga podpowiedział Navrikowi by ten spojrzał na Orka w przestrzeni astralnej. Młody Człowiek, który uczynił to ujrzał coś zaskakującego. Niedaleko stołu stał duch naszego zmarłego przed kilkoma tygodniami przyjaciela. Na dodatek Ork okazał się być wyszkolonym adeptem Dyscypliny, której Navrik nie był w stanie rozpoznać.
Kiedy przyparliśmy naszego rozmówcę do muru powiedział, że w rzeczywistości jest Łowcą Horrorów, który potrzebuje naszej pomocy do walki z jedną z astralnych bestii. Powiedział, że od dawna toczy z nią boje, czasem przy pomocy innych Adeptów takich jak my. Opowiedział, że szkarada ta potrafi przebywać zarówno w przestrzeni astralnej jak i w naszym wymiarze, nie ma określonego wyglądu, a jej potęga jest wielka. Wspomniał, że potrafi magicznie zdzierać skórę swoim ofiarom, ale woli walczyć fizycznie, dajmy na to rzucając w nie potężnym drzewem a potem rozrywając na strzępy. Pełne uroku cyniczne stwierdzenie Maruvila opisało tę sytuację: „Podsumujmy. Potężny Horror, bardzo magiczny i niepokonany do tej pory. Nie ma wśród nas tego, który najlepiej potrafi oprzeć się jego mocy i mamy małe szanse na przeżycie. Poza tym mamy ważną misję wskrzeszenia Haraga, która nam się przeciągnie, jeśli nie dostaniemy się pojutrze na statek powietrzny. Pewnie, że się zgadzamy!”.

Przeszliśmy się do portu powietrznego, szukając sposobu szybszego transportu niżeli łódź wiosłowa. Na szczęście kapitan „Grzmocącego” ostatecznie zgodził się wykonać krótki przelot, który oszczędzić miał nam dwóch dni drogi. Następnego dnia mieliśmy stoczyć być może najtrudniejszą walkę naszego życia. Moi przyjaciele zaczęli mówić o kupowaniu eliksirów i Amuletów Krwi pomagających w walce z Horrorami. Cóż... Jakkolwiek brzydzę się Magią Krwi, to zacząłem zastanawiać się nad możliwością ocalenia swego żywota przy jej użyciu.
Ostatnio zmieniony przez razan 2011-01-31, 13:28, w całości zmieniany 4 razy  
 
 
Piotrek 
Czeladnik VIII Kręgu


Wiek: 40
Dołączył: 24 Cze 2008
Posty: 379
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-01-31, 15:44   

Hej czy ta przygoda miała jakiś związek z
http://www.earthdawn.pl/j...d=151&Itemid=88

opowiadankiem Jeden Cel ;) czy jest starsza niż ono.

pozdrawiam Piotrek
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-01-31, 18:01   

Związku nie miała, ale Orka sobie wypożyczyłem :D Kanibalizowanie tego co się czyta to podstawa :P
Ostatnio zmieniony przez razan 2011-01-31, 18:02, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Piotrek 
Czeladnik VIII Kręgu


Wiek: 40
Dołączył: 24 Cze 2008
Posty: 379
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-01-31, 18:09   

Nie no jasne "kanibalizowanie" to podstawa, poza tym tam tylko ten Ork był do wzięcia chyba. Byłem ciekaw czy ta postać to był przypadek czy nie.
Do dzisiaj nie wiedziałem czy ktokolwiek wykorzystał cokolwiek z tego co pisałem ;) a teraz już wiem ;). Fajne uczucie.
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-02-02, 13:59   

Wymordowana wieś

Piękne i niebezpieczne stworzenia





Przygotowawszy się, ruszyliśmy do wioski pod Urupą, gdzie mieliśmy stoczyć walkę z Horrorem. Ostatecznie uznaliśmy, że damy radę bez amuletów Magii Krwi i wsiedliśmy do statku powietrznego. Po dotarciu do wioski, okazało się, iż przybyliśmy za późno. Wszyscy mieszkańcy byli już wymordowani. Dokładniejsze zbadanie śladów uzmysłowiło nam, że krwiożercą jest ktoś inny niż się spodziewaliśmy. Ślady wskazywały na jakieś zwierzęta, a nie na Horrora.

Łowca Horrorów po ich analizie wraz z Mirim stwierdził, że do zabudowań jeszcze przed Horrorem musiały dotrzeć jednorożce. Pamiętam legendy o tych straszliwych stworzeniach, które siały zniszczenie przed Pogromem wokół granic Smoczej Puszczy i współczuję biedakom, którzy nie mieli szans na przeżycie. Łowca widząc, że jego nemezis udało się gdzie indziej, podziękował nam za oferowaną pomoc i udał się w poszukiwaniu „swojego” Horrora, zostawiając walkę z magicznymi stworzeniami nam samym.

Rozpoczęły się próby odnalezienia krwawych rogatych koni. Ostatecznie dzięki umiejętności latania posiadanej rzez Navrika, to grupie składającej się z niego, Lilianny i Mirim udało się dopaść bestie. Po drodze Wojownik, co prawda musiał pokonać kilka zbłąkanych espagr, ale nie był to zwierz, który by nas teraz już przerażał. Sama walka moich przyjaciół przebiegła niezmiernie sprawnie. Co prawda nieszczęsna żeglarka otrzymała magicznym rogiem cios, który przebił ją na wylot, ale nie zdołało to wpłynąć na wynik starcia. Celne strzały z łuku, mocarne uderzenia mieczami... To wystarczyło by trzy ciała pięknych stworzeń leżały na ziemi. Co oczywiste, nie mówię tutaj o moich towarzyszach, gdyż nawet w chwilach najprzedniejszej zabawy z młodym Questoriusem, nie określił bym go urodziwym podług moich standardów.

Jako łup, trójka bohaterów wzięła sobie rogi tych mitycznych stworzeń. Według historii powstałych tuż przed Pogromem, jeden cios taką bronią jest wstanie zabić Horrora. W tę opowieść nie wierzyłbym akurat zbyt mocno, ale historie mówiące ich o właściwościach wykrywających i neutralizujących trucizny, mają dalsze korzenie i budzą więcej zaufania. Kiedyśmy się spotkali, wróciliśmy z zadowolonymi minami do portowego miasta. Obyło się bez straszliwej walki, która kosztować mogła nas życie…
 
 
Piotrek 
Czeladnik VIII Kręgu


Wiek: 40
Dołączył: 24 Cze 2008
Posty: 379
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-02-02, 22:51   

Hahaha :)

nie spodziewałem się tego. Super zahaczka na przygodę.
Ostatnio zmieniony przez Piotrek 2011-02-03, 07:28, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-02-07, 11:33   

Travar

Magiczne Emporium

Podróż rzeką i lądem




Po kolejnej nocy spędzonej w Urupie, weszliśmy na drakkar, który miał nas zawieść do Travaru. Był to śmigły statek należący do klanu miejscowych Trolli, pod komendą niejakiego Yorkawa. Okazało się, że pierwszy z nauczycieli Lilianny wpoił jej niechęć nie tylko do Powietrznych Łupieżców, ale do Trolli jako takich. Musieliśmy ją przez jeden cały dzień pilnować by nie obraziła któregoś z wielkoludów, albo przypadkiem chyłkiem nie opluła. Ja natomiast, w wolnych od tego obowiązku chwilach, miałem okazję porozmawiać o trollowych zwyczajach i przygodach jakie spotykały załogę tego statku.

Po dwóch dniach lotu, który przebiegł już bez większych przygód, oczom naszym ukazało się najpiękniejsze miasto jakie do tej pory widziałem. Wielkością ustępowało Throalowi, ale strzeliste wieżyczki, pozłacane dachy, regularny rozkład ulic oraz cały koloryt, sprawiał, że nawet urokliwe pływające miasto na jeziorze Ban, było mniej miłym widokiem dla mych oczu. Nic dziwnego, że najpotężniejszy Elf, którego do tej pory spotkaliśmy po wyjściu poza Kaer Nadzieja, zdecydował się tutaj zamieszkać. Może to akurat niezbyt dokładne stwierdzenie, bo nie wiem czy Nissil mógłby równać się ze służącym Horrorowi Ksenomantą, ale czytelnicy wybaczą mi niewielkie nieścisłości.

Po krótkich poszukiwaniach dotarliśmy do przybytku, w którym mieliśmy znaleźć maga potrafiącego wskrzesić Hara. Duch Orka od kilku dni przestał się pojawiać i dawać znaki swojego nieżycia, ale wiedzieliśmy, że jest w pobliżu. Wspomniany przybytek okazał się być czymś w rodzaju sklepu z wszelakimi magicznymi rzeczami określanego jako „Magiczne Emporium Rodziny ill Archimond” prowadzonego przez maga zwanego Talibem. Tenże zgodził się rzucić potężny czar mogący przywrócić do życia Haraga, oczekując oczywiście pewnej przysługi w zamian. Zlecił nam sprawdzenie czemu z wioski znajdującej się kilka dni drogi na południe od Travaru nie powróciła żadna z kilku grup Dawców Imion mających przetransportować urobek z kopalni kwarcu.

W trakcie wizyty w „Magicznym Emporium” wyszło przy okazji na jaw, że w mieście tym podczas kolejnego Święta Ziemi odbędzie się wielki turniej drużyn Adeptów, w którym nagrodą będzie jakiś potężny magiczny przedmiot. Nie muszę tu pisać, że wizja konkurencji rozpaliła moją chęć na zaprezentowanie się w tym turnieju, podobnie jak wizja nagrody rozpaliła chęci moich towarzyszy.

Za poradą Taliba spędziliśmy noc w znakomitej miejscowej gospodzie. Opłata, jaką musieliśmy za to z rana uiścić, była wprost proporcjonalna do wygody w jakiej spaliśmy. Dałoby się przeżyć za to przez kilka dobrych tygodni w innych częściach Barsawii. W każdym razie z rana ruszyliśmy do przystani, gdzie zaokrętowaliśmy się na małej parowej barce z załogą przemiłych T’skrangów.
„Zwinny Śledź” miał bardzo radosną załogę. W trakcie tego krótkiego rejsu, nauczyłem się grać w jedną z odmian gry w karty, przegrałem też kilka miedziaków przy zabawie w rzucanie kośćmi. W nocy było tak upalnie, że musiałem spać na pokładzie statku, podobnie jak Navrik i większość załogi. W pewnym momencie obudziły nas jakieś trzaski. Kiedy moim sprawnym w ciemnościach wzrokiem próbowałem odnaleźć ich źródło, okazało się, że to ogromny wąż miażdży jednego z załogantów statku. Jakkolwiek sprawnie w ciągu kilku raptem sekund uporaliśmy się ze zwierzęciem, nie udało się uratować nieszczęsnego T’skranga. Został biedak zmiażdżony i przebity kolcami, które nagle wyrosły z węża. Oddaliśmy wspomnienia o nim opiece pasji.
Zeszliśmy na ląd następnego dnia w małej rybackiej wiosce zamieszkałej przez Orki. T’skrangi miały na nas czekać 9 dni, co powinno bez problemu wystarczyć do dotarcia do osady górniczej oraz powrotu stamtąd. We wsi dzieciaki bawiły się i grały między sobą i z nami. Nastrój był bardzo lekki, ale nikt nie chciał pójść z nami w kierunku osady będącej naszym celem. Mieszkańcy doskonale wiedzieli o poborcach, którzy nigdy stamtąd nie wrócili.

Jako, że droga została opisana nam dokładnie, poszliśmy nią sami. Już niedaleko natknęliśmy się na przeszkodę, która mogła kosztować nas życie. Co gorsza, śmierć jaką mogliśmy ponieść nie wyglądałaby zbyt bohatersko i nie nadawałaby się do umieszczenia później w kronikach czy eposach. Lepiej już byłoby odejść w ciszy jak osławione Tarcze Barsawii, balladę o których zniknięciu słyszałem w Urupie.

W każdym razie, kiedy szliśmy przez stepy, oczom naszym ukazało się przedziwne stworzenie. Byt ten był pokryty całkowicie elementami pancerzy, przedmiotów codziennego użytku i ciałami nieszczęsnych Dawców Imion, które najwidoczniej poprzylepiane były do jego ciała. Nie było wątpliwości, że stworzenie to było agresywnie nastawione. Pomimo naszej dużej szybkości marszu, starało się za nami podążać. Uznaliśmy, że nie możemy pozostawić takiego zagrożenia za plecami i postanowiliśmy to zabić, cokolwiek by to nie było. Kiedy Mirim odmówiła strzelania do stwora, Razem z Navrikiem poszliśmy pobić je w bardziej tradycyjny sposób.

Niestety zanim doszedłem do stwora unieruchomiła mnie fala oślizgłego kleju, który paskudztwo wystrzeliło w moją stronę. Po jakimś czasie unieruchomiony został też Navrik i Lilianna. Co prawda kilka mocarnych ciosów Maruvila zapewne osłabiło bardzo stworzenie, ale i członek rodu Dalbarów skończył po kilkudziesięciu sekundach przylepiony do tej paskudnej sunącej bryły. Na szczęście wsparty magią celny strzał Mirim dosłownie chwilę później zakończył życie tego najdziwniejszego z naszych przeciwników.

Kiedyśmy się wreszcie oderwali od tego lepkiego i oślizgłego ciała, przyjrzeliśmy się martwemu wrogowi. Okazało się, że wśród ciał nieszczęśników, którzy padli wcześniej jego ofiarą, widać kilkoro Dawców Imion w strojach oznaczonych emblematami Travaru. W taki oto sposób udało nam się odkryć czemu wysyłani przez miasto poborcy nie wrócili nigdy z powrotem. Jako, że byliśmy kilka dni drogi od osady górniczej, postanowiliśmy zobaczyć czy wszystko jest z nią w porządku, by przekazać Talibowi ill Archimond komplet informacji. Nie wiedzieliśmy jeszcze jak bardzo przykre wieści to będą.
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-02-09, 11:51   

Kolejna splądrowana osada

Pościg

Walka z hordą barbarzyńców




Po południu następnego dnia po walce z dziwnym stworzeniem ujrzeliśmy wioskę wydobywczą, do której zmierzaliśmy. Już z daleka widać było, że jest opustoszała. Po wizycie w wiosce nieopodal Urupy, mieliśmy złe podejrzenia. Gdy przeszukaliśmy wioskę, potwierdziło się, że nikogo w niej nie ma. Wszystkie sprzęty domowe zostały porozbijane, zaś wszystkie narzędzia zabrane. Zaczęlibyśmy może przypuszczać, że mieszkańcy wioski opuścili ją celowo, gdyby nie ślady krwi widoczne w kilku miejscach.

Złe przeczucia okazały się prawdziwe kiedy poszliśmy do kopalni. W ognisku przed wejściem do niej były ślady ludzkich kości, a wewnątrz ślady obozowania grupy Dawców Imion oraz pożywiania się ciałami prawdopodobnie mieszkańców osady. W jednym z korytarzy znajdowała się paskudna kapliczka zbudowana z wyprawionych wnętrzności Dawców Imion. Nie ulegało wątpliwości, że poświęcona została jakimś mrocznym siłom. W innym korytarzu znaleźliśmy jamę więzienną, w której znajdowały się zwłoki kobiety. Dzięki czarowi Marva dowiedzieliśmy się, że nieszczęśniczka odebrała życie sobie i swemu niemowlęciu by uniknąć losu innych mieszkańców swej wioski.

Od razu jak jeden mąż zdecydowaliśmy się ruszyć za plugawymi mordercami, którzy prawdopodobnie wyprowadzili z osady pozostałych jej mieszkańców. Mogliśmy oszacować, że szubrawcy wyruszyli kilka dni przed nami, choć nie wiedzieliśmy dokładnie kiedy. Wspomagani magią poruszaliśmy się o wiele szybciej, przeto jak tylko odnaleźliśmy ich ślad, poszliśmy za nim.
W nocy okazało się, że nadchodząca pora deszczowa daje o sobie znać i lunął potężny deszcz. Jak zapewne wiedzą wszyscy czytelnicy tej kroniki, co u nas jednak początkowo wzbudziło duże zadziwienie, podczas Pogromu cztery pory roku, o których słyszałem w Kaerze, przestały istnieć. Lato, jesień, zima i wiosna, podczas której powinniśmy po raz pierwszy wyjść z naszego Kaeru, ustąpiły miejsca porze deszczowej i porze suchej. Ten pierwszy od dłuższego czasu poważniejszy opad deszczu zwiastować miał kilka kolejnych chmurnych i mokrych miesięcy.

W każdym razie pomimo złej pogody, podczas naszej warty udało się mi i Navrikowi usłyszeć jakiś hałas. Młody Człowiek podleciał ostrożnie do jego źródła i stwierdził, że jacyś wielcy Dawcy Imion podciągają sterty kamieni nad miejsce gdzie rozmieszczone zostały nasze namioty. Dyskretnie obudziliśmy pozostałych przyjaciół i skryliśmy się koło skalnej ściany czekając na rozwój wypadków. Nie minęło kilka minut, a na pozostawione namioty runęła lawina kamieni, a po niej jakaś błyskawica. Niestety pomimo naszego oczekiwania, nikt nie przybył by sprawdzić czy żyjemy i zastawiona przez nas pułapka nie zadziałała.

Wdrapaliśmy się na skałę i poszliśmy za śladami tych niecnych Dawców Imion do ich siedziby. Kiedy dyskretnie zakradliśmy się do jaskini gdzie przebywali, okazało się, że są oni jakimiś prymitywnymi Ludźmi, odzianymi w skóry i futra. Dosyć łatwo udało nam się obezwładnić czwórkę wartowników siedzących przy ognisku. Niestety mimo, że zrobiliśmy to w chwilę, postanowiliśmy łaskawie oszczędzić ich życie, a oni zawołali o pomoc. Po chwili leżeli już nieprzytomni, ale ich kamraci wiedzieli, że jesteśmy w pobliżu.

Wiedząc, że stawką może być życie przetrzymywanych ludzi z górniczej osady, wraz z Navrikiem i jego siostrą wbiegliśmy do kolejnej pieczary. Wtedy stało się coś zadziwiającego. Biegnąc Lili krzyknęła do Mirim by ta związała nieprzytomnych przeciwników. Złośliwy wobec Elfki Maruvil zawołał by najlepiej w ogóle została z tyłu czym śmiertelnie ją obraził. Łuczniczka w odpowiedzi krzyknęła do nas, że w takim razie opuszcza tę drużynę, odwróciła się i podążyła do wyjścia z jaskini.

Na naszą trójkę w międzyczasie wyskoczyło kilkunastu barbarzyńców uzbrojonych w różne siekiery i podobną temu „broń”. Za plecami dało się słyszeć z ust Maruvila wzywania Tystoniusa, który zamiast stanąć do walki, prosił o pomoc swą pasję. Minęło kilkanaście sekund, a u naszych stóp leżało kilkoro martwych napastników. Nagle z wybudowanej na górze tego pomieszczenia kamiennej klatki nadleciała błyskawica, trafiając w pierś Navrika. Po kilku sekundach, któryś z napastników powalił Powietrzną Żeglarkę, a kolejna błyskawica pozbawiła ją przytomności.
Osłaniałem plecy Questoriusów, kiedy Navrik wycofał się trzymając siostrę w ramionach. W poprzednim pomieszczeniu Marv skończył swe modły, kiedy akurat w naszą stronę poleciały toporki prostackich przeciwników. Mordercy nie odważyli się wyjść do nas bez osłony ciskającego błyskawicami drucha, ale mieli śmiałość obrzucać nas różną bronią miotaną. Kilka celniejszych uderzeń trafiło w Marva i mnie zanim umiejętności Navrika i magia Pasji Garlen ocuciła Liliannę i uczyniła ją zdatną do dalszej walki.

Wbiegliśmy ponownie do pomieszczenia gdzie stało naprzeciwko kilkunastu dzikusów, a wciąż widać było nowych, nadbiegających z wnętrza jaskini. Walka była znojna i męcząca. Navrik starał się pokonać maga wspierającego barbarzyńców, a mógł to uczynić jedynie przy pomocy magii, w której nie był bardzo biegły. My powalaliśmy jednego przeciwnika za drugim, ale w miejsce poprzedniego zawsze wchodził następny i nic nie wskazywało na to by ich liczba miała się zmniejszyć. Potem zmęczenie i otrzymywane co jakiś czas rany zaczęły dawać się nam we znaki. Najpierw padł nieprzytomny Navrik. Co prawda Marv swoją długą bronią zdołał dosięgnąć i zabić dzikusa, który ciskał w nas magicznymi pociskami, ale po kilku kolejnych sekundach na ziemię osunęła się Lili. Kolejną minutę walczyliśmy w ciszy, starając się oszczędzić każdą cząstkę naszej mocy karmicznej i każdą resztkę sił.

Kiedy przeciwników została już mniej niż dziesiątka, od strony wejścia do korytarza zaczęły lecieć na dzikusów elfie strzały. To Mirim zdecydowała się łaskawie nam pomóc. W ten sposób udało się zmniejszyć przewagę barbarzyńców o kolejnych trzech, którzy pobiegli w kierunku Elfki. Kiedy pozostało już ich naprawdę niewielu, jednemu z nich udało się uderzenie prawdopodobnie najlepsze w jego pugawym życiu. Dzięki niebywałemu szczęściu zdołał ominąć mą zastawę i wbił swój topór w moją klatkę piersiową. Osunąłem się na ziemię czując jak życie ulatuje z mego ciała.
Kiedy się obudziłem od zakończenia walki minęło raptem kilka minut. Lili i Navrik ocuceni chwilę wcześniej przez Marva, użyli na mnie jednego z zakupionych w Urupie Eliksirów Ostatniej Szansy i swych mocy Głosicieli. Przeciwnicy leżeli martwi, bądź śmiertelnie poranieni czy nieprzytomni. W jaskini nie było żadnych żywych Dawców Imion z osady wydobywczej zaatakowanej przez tych krwiożerczych dzikusów, a jedynie resztki ich ciał. Cały pościg był na próżno, jeżeli pominąć sprawiedliwość, która została wymierzona.

W tej smutnej chwili Mirim krzyknęła do mnie, Lilianny i Maruvila, że jeżeli natychmiast nie usłyszy naszych przeprosin, opuści Drużynę Kaeru Nadzieja i pójdzie swoją drogą. Oczywiście czułem się winny, że z jakiegoś powodu wydawało jej się, że uczyniłem jej przykrość i zamierzałem ją przeprosić, kiedy tylko pozbieram się odrobinę. Z drugiej strony, mając baczenie na jej wielokrotne absurdalne zachowanie, dziwne branie do siebie wszelakich uwag i poleceń innych Dawców Imion, opatrzne rozpoznawanie i wybór zagrożeń, jak również zdolność zwracania przeciwko sobie nastawienia innych, zastanawiałem się czy nie byłoby lepiej podróżować jednak bez niej.

Me myśli tymczasem poszły w inną stronę. Biorąc pod uwagę, że kilkukrotnie spotkaliśmy się ostatnio z przypadkami wymordowanych wiosek, a słyszałem też o wielu innych takich historiach, zrozumiałem jak trudne jest życie prostego mieszkańca tej prowincji. Gdy innych zaprzątała Mirim i jej urażona duma, w mej głowie zaczął układać się prosty tekst poświęcony zwykłym mieszkańcom Barsawii…



Oda do ciężkiej doli rolnika

Jakże ciężko ziemię orać,
Czy to deszcz, czy ciepła pora.
Same wokół zagrożenia,
Znacznie większe od plewienia.

Są wyzwania poważniejsze
Niźli zebrać plon przed burzą.
Jeśliś twardym, dzielnym chłopem,
Twoje widły walce służą.

Czyś spracowan górnik stary,
Czyś t’skrangowy rybak jary,
Czy Ci tylko rola w głowie,
Można rzec, że już po Tobie.

Byt farmera w tej Barsawii
Niebezpieczny jak Adepta.
Już na zwłokach niejednego,
Przelewana krew zakrzepła.

Gdy jednakże Adept dzielny,
Sam się Śmierci pcha w jej szpony.
Ty rolniku, też śmiertelny,
Chcesz się trzymać swojej brony.

Nie chcesz walczyć z potworami,
W głowie Ci nie starcia zbrojne,
Marzysz by wychować dzieci
I wieść życie tu spokojne.

Lecz zły los na wszystkie wioski,
Które leżą z dala Ludzi,
Lubi zsyłać potworności.
Żądne krwi stworzenia budzi.

Taka ciężka dola chłopa.
Żywiąc całą tę krainę,
Można w dzień zarobić kopa,
W nocy dostać nóż w pachwinę.

Nocą serce drży ze strachu
Bardzo uzasadnionego.
Czy dożyjesz tego ranka?
A wieczora najbliższego?

Z takim złym przeczuciem Człowiek,
T’skrang, Krasnolud oraz Orki,
Co mieszkają na swych farmach,
Brną przez każdy dzień swej orki.
 
 
sirserafin 
Czeladnik VII Kręgu
Human Archer


Wiek: 39
Dołączył: 08 Kwi 2008
Posty: 610
Skąd: Częstochowa
Wysłany: 2011-02-09, 13:52   

Niezły wierszyk. Brawo!
_________________
W szkole, kiedy kumple zażywali narkotyki, ja wierzyłem w sprawiedliwość i uczciwość polityki...
 
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-02-09, 15:45   

Dziękujemy. My, bo troszkę ugładziłem pierwowzór Puenty. 8-)
 
 
Puenta 
Nowicjusz
Stoneclaw Sky Raider


Dołączył: 22 Lis 2008
Posty: 24
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-02-09, 17:39   

Jedną zwrotkę raptem, która była nie do końca udana. Po zmianach też niedokładnie przekazuje to co chciałem, ale to wydawca decyduje w końcu ;)
_________________
Jak sobie warty wystawisz, tak się wyśpisz...
 
 
Piotrek 
Czeladnik VIII Kręgu


Wiek: 40
Dołączył: 24 Cze 2008
Posty: 379
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-02-09, 19:48   

Szacun :D
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-02-14, 21:23   

Wyprawa wojskowa

Ogromna batalia

Parszywa zdrada




Kiedy wszyscy odrobinę wydobrzeli, przeprosiłem na boku Mirim za przykrość jakiej doznała, jakkolwiek bez mego zamiaru. Będąc nadal bardzo obolałym, pozostawałem przez kolejne dni w cieniu moich towarzyszy. Minęło już kilka lat odkąd napisałem, że umieranie bywa nieco wycieńczające, ale pozostaje to do dziś prawdą.

W każdym razie, po kolejnych kilku dniach napotkaliśmy zbrojną grupę Dawców Imion. Po pewnej konsternacji i zastanawianiu się kim oni są, spotkaliśmy się z nimi i uzyskaliśmy tę informację. Była to grupa żołnierzy z Travaru, która pod wodzą potężnego Władcy Żywiołów została wysłana by zbadać kto opustosza wioski na południe od miasta.
Znaczyło to, że w pobliżu gdzieś jest więcej barbarzyńców, podobnych do tych, z który mi walczyliśmy niedawno. Jako, że ich cel łączył się z naszym zdecydowaliśmy, że połączymy swoje siły. Przeto ruszyliśmy wiedząc, że takiej sile mało kto może się oprzeć. Podczas pokonywania lodowych rozpadlin w wyższych partiach Gór Smoczych Mistrz Żywiołów pokazał swoją moc ratując grupkę żołnierzy przed śmiertelnym upadkiem. Zarówno Marv jak i Navrik stwierdzili, że to nie byle jaki czar został użyty, a jakaś specyficzna magia oparta na żywiole wody.

Niestety niedługo później mag zginął pogrzebany pod jakimś ogromnym zwaliskiem. Jako, że wojsko miało nadal nas – dzielną Drużynę Kaeru Nadzieja – postanowiliśmy, że poprowadzimy wyprawę do końca. Kiedyśmy wytropili dzikusów, okazało się, że ich liczba jest znacznie większa niż nasza. Co gorsza, ja wciąż nie nadawałem się do walki, pozostając jakąś większą odległość za naszymi siłami, no i nie mieliśmy wśród nas potężnego maga, który by nas wspierał. Tak czy inaczej ustawiliśmy się wokół niecki, którą miała za chwilę przejść kilkusetosobowa banda dzikusów. En, Navrik i Marv postanowili stanąć im naprzeciw, podczas gdy Lili, Mirim oraz Auraya miały osłaniać ich na odległość wraz z wojskiem.
Po chwili okazało się, że ogromna liczba przeciwników nie była naszym największym problemem. Wśród ich szeregów znajdował się Władca Żywiołów, który do niedawna przewodził naszej wyprawie. Był on nikim innym a podłym zdrajcą!

Rozpoczęła się batalia, w której żałuję, iż nie mogłem wziąć udziału. Strzały śmigały, wybuchały magiczne pociski, zaś ciosy padały na lewo i prawo. Po początkowej fazie powodzenia tak skonstruowanego planu, nasza przewaga zaczęła topnieć. Cios za ciosem, nasi Wojownicy słabli. Coraz więcej dzikusów przedostawało się na granice krwawej niecki i wiązało walką żołnierzy Travaru. Jeden po drugim moi towarzysze zaczęli padać. Po jakimś czasie z ogromnym poświęceniem został powalony wrogi mag. Mirim robiąc to co prawda bez żadnego kunsztu i tak po prostu, skutecznie powalała jednego barbarzyńcę za drugim. W końcu gdy zbolały dotarłem na pole bitwy chcąc już ruszyć do walki, okazało się, że spośród około dwóch setek walczących jedynie kilkunastu stoi na nogach, a batalia została wygrana przez bohaterów.

Na szczęście nikt z naszej Drużyny nie pokłonił się Śmierci i wszyscy wróciliśmy do Travaru żywi. Schwytany żywcem Mistrz Żywiołów w trakcie przesłuchania powiedział nam, że odkrył przed laty ten klan ludzkich górali, który charakteryzował się ogromnym potencjałem magicznym. Niemal każdy z nich gdyby chciał, mógł zostać Adeptem. Postanowił więc go chronić i ratować przed zemstą Travaru, jednocześnie nie zwracając uwagi na ich polowania na wioski Dawców Imion.

Po takiej historii, którą usłyszeliśmy byliśmy pewni, że w mieście niegodziwiec zostanie ukarany śmiercią. Tak zresztą może kiedyś się stanie, ale nie zaszło to po naszym powrocie. Mag wykorzystując chwilę nieuwagi strzegącego go Navrika przyzwał nocą żywiołaka powietrza, który wyniósł go poza zasięg łuczników pilnujących obozu i w ten sposób umknął sprawiedliwości. Nie mam nawet krzty wątpliwości, że nasze ścieżki raz jeszcze się splotą i być może to mój miecz skieruje go w zaświaty.

Kiedy po kilku kolejnych dniach powróciliśmy do Travaru, moi przyjaciele postanowili odpocząć przez nadchodzące Dni Ziemi i poczekać tam podczas gdy duch Haraga będzie powracał do jego ciała. Ja natomiast miałem konkretne plany. Znalazłem miejsce w jednym ze statków kupieckich, które chciały zdążyć z towarami do Throalu przed świętem. Udałem się do miasta krasnoludów wraz z Mirim wiedząc co tam będzie się odbywało już za kilkadziesiąt godzin.

Podczas Dni Ziemi miał tam miejsce Wielki Turniej Fechtmistrzów, gromadzący największe sławy świata szermierki i w którym każdy szanujący się Adept mej dyscypliny musiał wziąć udział…
 
 
Piotrek 
Czeladnik VIII Kręgu


Wiek: 40
Dołączył: 24 Cze 2008
Posty: 379
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-02-15, 12:44   

Jak rozwiązałeś bitwę :), czy przez cały dzień rzucaliście kostkami :), czy jakoś inaczej ?

I czy barbarzyńcy mieli nieskończone morale, skoro na końcu zostało ich mało :D? Nie tam, żeby się czepiał, ale ucieczka przeciwników skraca walkę która i tak zawsze stanowi długą część sesji u nas...
 
 
sirserafin 
Czeladnik VII Kręgu
Human Archer


Wiek: 39
Dołączył: 08 Kwi 2008
Posty: 610
Skąd: Częstochowa
Wysłany: 2011-02-15, 13:03   

No... jakby tak 1/3 padła w ciągu kilku rund, w dodatku tracąc czempiona/dowódcę, to reszta już powinna stosować strategiczny odwrót i przegrupować się, żeby sprawniej uderzyć albo w ogóle uciec gdzie pieprz rośnie.

Dobry motyw: niemal każdy z tego plemienia mógł zostać adeptem. Chyba chodziło o wyszkolenie grupy Mistrzów Żywiołów, którzy będą rzucali Roślinną Ucztę :-D
_________________
W szkole, kiedy kumple zażywali narkotyki, ja wierzyłem w sprawiedliwość i uczciwość polityki...
 
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-02-16, 11:10   

Siły drużyny: 6 Bohaterów i 60 żołnierzy

Siły "ludożerców": około 200 wojowników, w tym potężny Mistrz Żywiołów, kilku nisko kręgowych szamanów.

Większość szamanów i MŻ plus około 30 wojów zajęło się Bohaterami, reszta wspinała się do żołnierzy.

Rzuty obejmowały kawałek bitwy dotyczący Bohaterów, reszta walk była tylko opisem.

Morale mieli bardzo wysokie do chwili aż padł MŻ, a to szybko nie nastąpiło. Wcześniej jednak zaczęli padać Bohaterowie i z każdym omdlonym morale "ludożercom" rosło.

Żołnierze też nieźłe sobie radzili bo mieli dobre taktycznie miejsce i byli chronieni rzuconą Gołoledzią, więc spychali przeciwników co chwila.

Musicie też pamiętać że Zar jest Fechmistrzem i jak każdy z tej dyscypliny bardzo lubi ubarwiać. :)
Ostatnio zmieniony przez razan 2011-02-16, 11:12, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-02-16, 11:16   

Turniej Fechtmistrzów

Rozwój nowej Nadziei





Podczas gdy ja przebywałem w Throalu dzielnie stając na turnieju fechtmistrzów, moi przyjaciele spędzali czas w Travrze. Dni Ziemi były tam także wspaniale obchodzone, jak zresztą w każdym większym mieście Barsawii. Ostatniego dnia święta HRRR się wreszcie obudził. Nie pamiętał co prawda swojej egzystencji jako irytujący wszystkich duch, ale już wkrótce miał wypróbować możliwości swych krzepkich na nowo mięśni.

Tymczasem w Throalu obchody Dni Ziemi było czymś więcej niż tylko hucznymi igrzyskami sportowymi. Było to prawdziwe święto – największe w roku i trwające aż pięć dni! Fechtmistrze z całej Barsawii zjawili się by wziąć udział w swoich dorocznych potyczkach, a ja byłem jednym z nich. Nie będę moich czytelników zanudzał opisem każdej z walk jakie obserwowałem i w których brałem udział. To po prostu trzeba było zobaczyć!
Oprócz obserwacji znakomitych fint, pchnięć i imponujących ripost, można było usłyszeć śmiałe zawołania, szydercze śmiechy oraz radosne dowcipy. Zdziwiłem się, iż mój pomysł z wyciągnięciem róży z rękawa w trakcie walki z piękną Elfką nikogo nie zaskoczył. Jak potem usłyszałem, co roku kilku Fechtmistrzów robi coś podobnego.

Zdziwiłem się natomiast bardziej kiedy jeden z tegorocznych śmiałków zaczął walczyć swoją długą różą, którą chciał onieśmielić swego przeciwnika. T’skrang o imieniu Tessla się doskonale przygotował i wcześniej zapłacił za wtarcie w kwiat esencji żywiołu ziemi i drewna. W ten sposób uzyskał on trwałą i ostrą broń, której łodygą był w stanie zadawać celne pchnięcia.

Niestety musze przyznać, że jego walka niespecjalnie się powiodła. Jego przeciwnikiem był bowiem wspominany kiedyś przeze mnie Garmak Szybkie Pchnięcie. Potężny Troll otrzymawszy kilka irytujących ciosów różą, niemal zmiażdżył drobnego T’skranga.
Ja z kolei gładko wygrałem pierwsze dwa ze swoich starć. Krasnolud walczący mieczem dwuręcznym nie był zbyt imponującym przeciwnikiem. Ludzka kobieta walcząca dwoma mieczami, z których jeden był z pewnością magiczną bronią, był natomiast ciężkim orzechem do zgryzienia. Ostatecznie pokonałem ją bezustannie manewrując i szybko odpowiadając na jej ciosy. Mój trzeci mecz zakończył się niestety bardzo szybko. Jedyny Krwawy Elf biorący udział w turnieju, wytrącił mi dosyć szybko z rąk obie bronie i dosłownie upokorzył. Widząc mój rodowy miecz już na samym początku walki rzucił uwagę na temat wyższości formacji Exolasherów nad złodziejami elfiego dziedzictwa sprzed Pogromu. Po tych słowach wspartych magią Dyscypliny nie byłem w stanie skutecznie uniknąć rozbrojenia, co oczywiście częściowo było spowodowane ciążącą na mnie klątwą.

W każdym razie w moim przedziale zawodników reprezentujących kręgi od piątego do ósmego, wszystkie walki wygrał właśnie ten Krwawy Elf, którego określano jako Bezimiennego, gdyż nie przedstawił się w żaden sposób Krasnoludom, którzy wypełniali formularze zapisów. Dodam, że nie miał on też większych problemów z pokonaniem szalonego Garmaka. Jednak to nie on stał się Królem Turnieju, a właśnie Tessla ze swoją niezapomnianą różą. I to nawet pomimo tego, że nie wygrał nawet jednej oficjalnej walki.

Tak zakończył się Turniej Fechtmistrzów roku 1532 według kalendarza Throalu. Z wartych napomknięcia ciekawostek, jeszcze przed jego rozpoczęciem spotkałem obsydiańskiego Wojownika, który prosił mnie o walkę kiedyś po zakończeniu oficjalnych potyczek. Ompaca, tak się zwał ten olbrzym, chciał pokonać w uczciwej walce wszystkich bohaterów Throalu. Jako, że ja się za takiego z całą pewnością uważam, obiecałem, że podczas kolejnej wizyty w mieście z pewnością się z nim zmierzę. Ale tymczasem mnie i Mirim czekał powrót do naszego miasta.

Kilka dni po święcie Ziemi spotkaliśmy się zgodnie z umową w Nowej Nadziei. Miasto rozrosło się o kolejnych kilkadziesiąt domów. Najbardziej rzucał się w oczy nowy przybytek, bez którego żadne szanujące się miasto nie mogło długo się ostać. Powstała gospoda o brzmiącej dumnie acz dwuznacznie nazwie „Ulga w Nadziei”. Co ciekawe niedaleko pobliskiego zagajnika, do którego miasto znacznie się przybliżyło, powstał dom znacznie większy niż pozostałe i wybudowany w niezwykłym stylu. Otóż w ciągu półrocza od naszej ostatniej obecności tutaj, do miasta wróciła Róża w Kolorze Nieba – moja szlachetna matka. Przy pomocy pozostałych Elfów oraz przyzwanych duchów żywiołów postawiła rezydencję, która była nawet większa niż nasz dom w Kaerze.

Dowiedziałem się od niej, że dawna Smocza Puszcza przedstawia teraz straszny widok, niemniej na swój wypaczony sposób nadal piękny i potrafiący urzec Elfa. Stało się tak właśnie z moją siostrą, która została w Krwawej Puszczy i nie chciała wracać do naszego wielokulturowego miasta u brzegów Wężowej Rzeki. Dowiedziałem się, że Róża na nowo zasiadła w radzie miasta i stara się teraz zadbać o jego zrównoważony rozwój. Zagajnik, przy którym stoi teraz jej dom, stał się miejscem gdzie mieszkają nieliczne pozostałe w Nowej Nadziei Wietrzniaki, zaś w pobliżu osadziło się kilka rodzin Elfów. Przybyło też kilkunastu pierwszych mieszkańców, którzy nie pochodzili z naszego Kaeru, a po prostu uznali, że będzie dobrze się tutaj osiedlić.

W trakcie tego pobytu zlustrowałem bibliotekę, która niestety wciąż znajdowała się w niedużym drewnianym budynku, ale jej księgozbiór powiększył się o kilkanaście tytułów. O kilku z nich słyszałem wcześniej w Throalu i poczułem dumę, że ich odpisy znajdują się u nas w mieście. W tym czasie Maruvil postanowił wypróbować na sobie potężną magię i rzucił kilka Nazwanych zaklęć. W ten sposób przejął siłę wielkiego konia pociągowego, na którego jednocześnie sprowadził swoisty stan przypominający zawieszenie czy śpiączkę. W ten sposób stał się silniejszy niż jakikolwiek Troll czy nawet Obsydianin, o którym bym kiedykolwiek słyszał.
Ostatnio zmieniony przez razan 2011-02-16, 11:21, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Kot 
Opiekun IX Kręgu
Wędrowiec


Wiek: 42
Dołączył: 09 Cze 2006
Posty: 1329
Skąd: zadupie pomniejsze
Wysłany: 2011-02-16, 16:31   

Pozwolę sobie skomentować: Opowieści z Meekhańskiego Pogranicza są świetne. ;P
_________________
Mariusz "Kot" Butrykowski
"The only way to keep them in line is to bury them in a row..."
 
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-02-17, 14:04   

Idealne wręcz 8-)
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-02-18, 10:04   

Swatanie władców Scythy

Duchy – Insekty

Zdjęcie Klątwy






Kiedy się już wszyscy zebraliśmy w Nowej Nadziei, nasza Drużyna ruszyła na misję, która rozpoczęła się rok wcześniej. Postanowiliśmy zdjąć klątwę ciążącą na nas od wielu miesięcy. W Górach Scythyjskich swoją siedzibę miał niejaki Rollo, mieniący się potomkiem dawnych władców Królestwa Scythy. Po trwającej kilka dni drodze dotarliśmy do wioski, w której mieszkał. Jakkolwiek Scytha upadła przez Pogrom, podobno raz do roku potomek jej władców wraz ze swoim orszakiem witał w Wewnętrznym Królestwie Throalu i był przyjmowany przez samego krasnoludzkiego króla Nedena.

Cóż… Ciekawi mnie jak wyglądać mogą te spotkania, gdyż w porównaniu z jego domeną, Nowa Nadzieja wygląda jak cesarstwo. W każdym razie po przestudiowaniu znamienitego drzewa genealogicznego, za co zresztą musieliśmy zapłacić poczciwemu Rollo pięć srebrników, zauważyłem pewną nieścisłość. Sam Rollo głośno się sprzeciwiał twierdzeniom, że jest potomkiem Cedryka Samozwańca i jego syna Cedrona, ale ja spostrzegłem, że nie jest nawet bezpośrednio spokrewniony z jego królewskim ojcem. W żadnym więc wypadku zwrócenie właśnie jemu korony Cedryka nie mogło pomóc nam w bolączce.

Na szczęście żyjące w tych stronach wiekowe Krasnoludki znały dobrze historię władców Scythy. Zasięgając ich rady, dostaliśmy się do wioski zwanej Wielkim Kamieniem, gdzie mieszkała niejaka Pikli. Dziarska Krasnoludka w sile wieku charakteryzowała się rudymi włosami, podobnie jak Cedryk i jego przodkowie, oraz niezbyt dużym obyciem. Po kilku długich rozmowach z nią oraz z miejscową staruszką, która posiadała ogromną wiedzę na temat miejscowej historii, upewniliśmy się, że mamy przed sobą potomkinię Cedryka z rodu Buwhar. Wpadliśmy stosunkowo szybko na pomysł jak osadzić ją na tronie, choćby symbolicznym. Wystarczyło wydać ją za Rollo, a raczej za któregoś z jego synów, skoro tenże miał już żonę. Pamiętając nasze ostatnie przygody wiedzieliśmy, że o bitwę nigdy nie jest trudno.

Rozmowy ze zwaśnionymi zdawałoby się stronami królewskiej rodziny Scythy nie trwały długo. Widok korony, którą miała na sobie Pikli, dobra oprawa w postaci uczty na którą zaprosiliśmy wszystkich mieszkańców wioski Rollo oraz moje gładkie słowa szybko przekonały wszystkich, że małżeństwo Pikli z najmłodszym synem Rollo jest korzystne dla wszystkich. Problem był taki jedynie, że młody Krasnolud nie wrócił z wyprawy handlowej, na którą wybrał się kilka dni temu.
Kiedy wyruszyliśmy mu na spotkanie, wraz z jego piękną wybranką, którą musieliśmy wszak chronić, spotkaliśmy się z niemiłą niespodzianką. Syn Rollo został uprowadzony przez klan ludzkich nomadów żyjących w tych górach. Kiedyśmy poszli z nimi dyskutować i wykupić nieboraka, proste dzikusy zaczęły proponować nam zakup swoich futer, skór i paciorków. Oczywiście przez pierwsze sekundy, bo po chwili – kiedy zorientowaliśmy się, że sprytnie zostaliśmy otoczeni w środku ich wioski – zaczęło dziać się coś niezwykłego. Ciała nomadów zaczęły coraz bardziej przypominać ciała mrówek czy innych owadów, zaś w ich spojrzeniach jawiła się tylko nienawiść. Widząc, że nie obejdzie się bez tego, rzuciliśmy się do zaciętej walki. Jak zwykle w pierwszej linii stanąłem ja i Navrik, ale mieliśmy do pomocy teraz znowu Harraga. Marv natomiast korzystając ze swojej nowo uzyskanej potęgi siał spustoszenie wśród insektów, zaś dziewczęta i Pikli schroniły się w jaskini zajmującej środek wioski.

Przez kilkadziesiąt pierwszych sekund walki udawało się nam skutecznie odpierać przeciwników, zaś Marv śmiał się z ich wysiłków. Chwilę później leżał schwytany przez jednego z nich, a pozostałe wbijały weń swe pazury. Idąc mu z pomocą Navrik po chwili sam znalazł się w podobnym położeniu. Ja z Harragiem od razu wysunęliśmy się do przodu by skuteczniej atakować pozostałe robactwo. Przy pomocy Aurayi i jej czarów Maruvil zdołał odbiec od atakujących go stworzeń, pomagając przy tym Navrikowi. Niestety Harr, po dłuższej przerwie w walce nie mógł się równać ogromnej liczbie stworów i także został powalony. Zabiliśmy raptem kilka z nich, a wyglądało już na to, że zaczynamy powoli przegrywać to starcie. Nagle w jakiś magiczny sposób przytomność straciło większość moich towarzyszy. Przez jakiś czas broniłem przed owadami ostrzeliwującą się Mirim, ale także i mnie dopadła ta słabość…

Z opowieści Marva i Mirim wiem, że ich dwójce oraz Aurayi udało się ostatecznie przegnać owady, ale nie odzyskali syna Rollo. Zresztą z tych kilku kokonów, które udało się im otworzyć, dowiedzieli się, że nie jest możliwe zatrzymanie przekształcania się Dawców Imion w paskudne istoty o cechach mrówek czy os, kiedy ich transformacja już się rozpocznie.

Moi przyjaciele zdecydowali się więc na inny sposób usunięcia klątwy. Wypytali Pikli o dawne zatargi rodzinne i dowiedzieli się, który klan wymordował kiedyś jej rodziców. Odwiedziwszy jego siedzibę Marv w dosyć prostacki ale skuteczny sposób przekonał ich by osadzili na swoim tronie właśnie nieszczęsną Krasnoludkę. Nie było mnie przy tym, więc niestety kilku biednych Krasnoludów zginęło podczas tych pertraktacji. Sytuacja zakończyła się tak, że Pikli ogłoszona władczynią wspomnianego klanu, zabierając wcześniej połowę jego stada owiec, przybyła z Marvem i pozostałymi do Nowej Nadziei, gdzie zresztą się osiedliła. Tutaj też od jakiegoś czasu mieszka i panuje otoczona szacunkiem i miłością sąsiadów.

Te oto zmagania doprowadziły nas do usunięcia krasnoludzkiej klątwy, która przez długi już czas przeszkadzała nam w rozwoju. Mogliśmy wrócić do Throalu, wyszkolić się i skierować ku nowym przygodom.
 
 
razan 
Czeladnik V Kręgu


Dołączył: 16 Paź 2007
Posty: 143
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-02-22, 13:34   

Pracowite miesiące w Throalu

Wyprawa do Parlainth






Po kolejnym miesiącu spędzonym w Nowej Nadziei po raz kolejny udaliśmy się do Throalu. Pierwszej nocy postanowiłem, że będziemy świętować odzyskanie możliwości rozwoju magicznych mocy. Po kilku godzinach drogi przez jeden z Korytarzy Throalu zawitaliśmy w „Kiści Winogron”. Za najwspanialsze potrawy jakie do tej pory jedliśmy, kilka spojrzeń na śliczną Kathieri oraz nasz nocleg musiałem zapłacić co prawda małą fortunę, ale uważam, że zdecydowanie było warto. Harrag co prawda chyba miał nadzieję na odpoczynek w innej gospodzie, ale tym razem w Drużynie zwyciężyła kultura.

Następnego dnia ruszyliśmy do Wewnętrznego Królestwa gdzie każdy z nas w przedstawicielstwie Gildii Trenerów dostał namiary na właściwych nauczycieli. Chwilę później ruszyliśmy do Wielkiej Biblioteki Throalu, w której zdeponowałem kopię niniejszej Kroniki Drużyny Kaeru Nadzieja. Po kilku dniach otrzymałem za dzieło niemal trzech lat mojej pracy dużą skrzynie złota, której zawartość rozdzieliłem po równo między mych towarzyszy.
Nie minęło kilka tygodni a mieszkańcy Throalu zaczęli nas rozpoznawać. Właściciel karczmy położonej u wyjścia Korytarza Donalicusa na Wewnętrzne Królestwo, w której się zatrzymaliśmy zrezygnował z pobierania opłat od nas. Wieczorami przybywały dziesiątki Dawców Imion chętnych posłuchać opowieści moich oraz Lilianny, a nawet by napić się hurlga z HRR. Obroty poczciwego krasnoludzkiego karczmarza zwiększyły się na tyle, że opłacało się mu potrzymać nas u siebie.

W ciągu kilku kolejnych miesięcy próbowałem się spotkać z Ompacą – obsydiańskim wojownikiem, który wcześniej chciał ze mną walczyć, ale niestety nie udało mi się go odnaleźć. W każdym razie czas ten upływał nam na szkoleniu się, szkoleniu innych Adeptów naszych dyscyplin, oraz na pozyskiwaniu wiedzy. Rozpoczynając konkretną naukę dyscypliny Powietrznego Żeglarza u boku Lilianny spędziłem kilka dni na statku powietrznym dowodzonym przez elfickiego kapitana – generała Ilmoriana. Była to duża uprzejmość z jego strony, gdyż w tym czasie Lili właśnie sama pobierała od niego nauki. Niestety jedynie kilka razy miałem dosyć czasu na zawitanie w Bibliotece, czego niezmiernie żałuję.

Ostatecznie kiedy minął już zenit pory deszczowej, byliśmy gotowi chwycić wiatr w żagle i udać się walczyć z przeciwnościami losu. Udać się mieliśmy do owianej teraz złą sławą dawnej therańskiej stolicy Barsawii, gdzie mędrzec zwący się Hieromonem miał nam wyjawić tajemnice magicznego amuletu zdobytego niegdyś w trakcie walki z bandą rabusiów zwanych Resztkami. W naszej wędrówce towarzyszyć nam mieli Adepci szkolący Mirim na Zwiadowcę i Liliannę na Trubadura.

Kolejne dni mijały nam spokojnie i bez większych przygód. Przysłuchiwałem się w trakcie drogi traktatom wygłaszanym na temat ich Dyscyplin przez starszych Adeptów. Nudziarstwo i konieczność powstrzymywania się od oddziaływania na świat, które nowy mistrz starał się wpoić Mirim, błyskawicznie sprawiły, że nie zyskał on mojej aprobaty. Natomiast wizja Trubadura specjalnie mnie nie zdziwiła i była zgodna w większości z moim spojrzeniem na świat więc chętnie słuchałem tego co miał on do powiedzenia. Kilka przykładowych legend o dawnych bohaterach Barsawii oczywiście najbardziej mnie zainteresowało, trochę mniej wykład o konieczności skrupulatnego katalogowania dzieł w bibliotece, niemniej przyjemnie słuchało się Dawcy Imion, który ma coś do powiedzenia. W wolnych chwilach przyswajałem nabyte niedawno talenty Powietrznego Żeglarza, a także medytując jak jeden z przedstawicieli tej dyscypliny próbowałem pozyskać moc karmiczną, co wciąż mi nie chciało wyjść.

Po jakimś czasie natknęliśmy się na małą osadę. Jej mieszkańcy przywitali nas tak jakby od razu wiedzieli, że jesteśmy znanymi bohaterami. Niestety szybko wyszło, że czekają na jakąś grupkę najemników, która miała pomóc im uporać się z Jehuthrami, które terroryzowały te okolice. Jako, że najemnicy winni byli pojawić się już kilka dni temu, zdecydowaliśmy się sami załatwić ten problem. W końcu walka z tymi pajęczymi konstruktami Horrorów nie była dla nas pierwszyzną. Po wystawnej kolacji w miejscowej gospodzie i wygodnie spędzonej nocy, ruszyliśmy śladem bestii.

Zajęło nam kilka godzin zanim je odnaleźliśmy, choć właściwsze byłoby może stwierdzenie, że się na nie natknęliśmy. A raczej na ich truchła. Jehuthry wyglądały na ubite przez jakieś potężniejsze stwory, które zresztą za chwile było dane nam zobaczyć. Na niebie zwrócił naszą uwagę dziwny taniec dwóch wielkich istot. Były to chimery, których jednego przedstawiciela mieli okazję nie tak dawno temu ubić Marv i Lili. Schowaliśmy się wśród drzew widząc, że stwory chcą wylądować w pobliżu martwych Jehuthr. Po naszym poprzednim starciu z chimerą miałem okazję popytać o te dziwaczne bestie i domyślałem się co teraz miało miejsce. Widocznie samiec upolował te dwa konstrukty Horrora i po rytuale parzenia miały narodzić się nowe chimery z pajęczymi głowami.

Oczywiście nie chcieliśmy pozwolić na to by zaprzyjaźniona wioska miała niedługo na karku stado krwiożerczych chimer. Po odczekaniu na najlepszy moment zaatakowaliśmy stworzenia. Okazało się, że nowa zbroja płytowa Marva jest tak głośna jak nadchodząca burza. Do stworów zdążyli dobiec jedynie Marv i Navrik, którzy zręcznymi ciosami pokonali pierwszego z nich. Kiedy ja podbiegałem do drugiego, ten zdołał wzlecieć w powietrze i cisnąć kulą ognia w naszą stronę. Na szczęście głowa Dawcy Imion, dzięki której bestia najwidoczniej znała czary, nie potrafiła ich rzucać najlepiej. Nie odnieśliśmy większych obrażeń, kiedy chimera była już atakowana przez Navrika, który latał równie sprawnie jak ona. Po którymś ciosie stwór stracił równowagę i uderzył z impetem o ziemię. Pojedynek skończył się dla nas szybko i pomyślnie i mogliśmy poinformować wieśniaków, że mogą spać spokojnie.

Następnego dnia wkroczyliśmy do miasta zwanego Przyczółkiem. Była to część Parlainth wyrwana Horrorom z paszczy i ogrodzona murami, gdzie poszukiwacze przygód znajdowali wytchnienie pomiędzy wyprawami do zapomnianych ruin. Spotkaliśmy kilku Adeptów, którzy właśnie wracali z jednej z tych wypraw i wyglądali gorzej niż my po większości naszych przygód. Kiedy Głosiciele Garlen udzielili im pomocy, ruszyliśmy na poszukiwanie Hieromona. Jako, że miejscowość ta nie była zbyt wielka, już wkrótce dyskutowaliśmy z nim o naszym magicznym skarbie. Mędrzec zgodził się nam przekazać te informacje w zamian za udział w wyprawie i przekazanie pewnych rzeczy wysłannikom samej królowej Alachii. Okazało się, że miałem wreszcie zobaczyć pradawną ojczyznę Elfów, która została tak zniszczona przez Pogrom.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Template junglebook v 0.2 modified by Nasedo