Poprzedni temat :: Następny temat
Zamknięty przez: Gerion
2008-10-27, 12:53
Karczma u Geriona (In Character)
Autor Wiadomość
Sharkuz 
Uczeń III Kręgu


Wiek: 43
Dołączył: 28 Cze 2006
Posty: 77
Skąd: Poznań
Wysłany: 2007-01-28, 07:08   

Gerion postawił przed Sharkuzem dzban piwa z sokiem malinowym. "Wyspałeś się łobuzie, i od razu harcujesz?" - zagadnął z uśmiechem. Utytłany w pyle, który przykleił się do mokrej skóry, człowiek wyglądał dosć przerażająco. Błysnął białkami oczu i zazgrzytał zębami. Sięgnął od razu po dzban i wychylił go do dna, spojrzeniem dając do zrozumienia, że oczekuje kolejnego. Wszakże jutro z rana czekała go załoga jego drakkaru.

-Chyba nie sądzisz że tak łatwo odpuszczę!! - rzucił posępnie Łupieżca w stronę Geriona, po czym ruszył aby zatrzymać się przed Mysticiem.

-Słuchaj no stary, miejski, capie! Jeszcze raz będziesz zabawiał się magią korzystając z mego wzorca to Ci te chude dupsko zacisne na maszcie Drakkara aby każdy widział co z Ciebie za d***! Zaklęcia lewitującego nie znam ale znam za to "dać po papie", hehehehe

Sharkuz zna te wszystkie sztuczki magiczki podstępnych czarodziei stąd widać jak jego ciało spowija żelazna energia czekająca tylko na impuls aby z impetem zgruchotać czaszkę bezzębnego starca...
_________________
I tylko drzewa jak świat światem
ukłony ślą tym, co pod wiatr....
 
 
sir_lancelot 
Czeladnik VI Kręgu
Sir Lancelot


Wiek: 42
Dołączył: 28 Cze 2006
Posty: 304
Skąd: Iława
Wysłany: 2007-01-28, 11:52   

Cytat:
"Wybacz mi panie wietrzniaku, ale na moją opowieść i pomoc nie liczcie. Ja się nie wyznaję na słownych waszych gierkach."


Po tym stwierdzeniu Rufiny Lancelot zaiste posmutniał. Miał nadzieje usłyszeć coś więcej na temat urodziwej i pełno kształtnej przedstawicielki krasnoludzkiej rasy. Smakowitym kąskiem Rufina może i była ale Lancelot nie był drapieżnym zwierzęciem wypuszczonym na żer ale zaciekawionym trubadurem w pierwszym rzędzie. Z tego więc powodu wietrzniak posmutniał najbardziej. Z powodu tego że Seth swoim prymitywnym w prost podrywem ukazał Rufinie wszelkie ukryte zachowania obecnych przy stoliku i mających chrapkę na Panią krasnolud facetów.

Gdyby Seth ruszył czasem głową zamiast stale machać mieczem i jęzorem po próżnicy to i wilki byłyby syte i owca cała. A tak tylko Abishai kierując się strategicznie najlepszym milczeniem zatopi ociekające ze smaku śliną zęby w urodziwym ciele i ustach Pani Rufiny. Tłumok! - Zły był Lancelot na Setha. Tak to jest jak każdy działa w swoją stronę niestety. Miałem już pomysły aby nastawić pozytywnie młoda urodziwą niewiastę wobec Nas wszystkich i tym samym każdy uzyskałby coś miłego z racji obecności tego cuda w gospodzie Geriona. Brak namysłu i chwila nieuwagi zaowocowały utrata tak szeroko pojętego pola manewru ale cóż. Takie to życie.

Tak czy siak nie mógł się Lancelot spodziewać że Rufina widząc osobliwego przedstawiciela swojej rasy w osobie Abishaia pokusi się o podjecie "tematu" z kimś innym. No ale spróbować zawsze można przecież. - Dywagował w myślach trubadur.

"Szanuję Twoją wyrozumiałość wobec zaistniałej dość przykrej sytuacji i nijak nie zamierzam naciskać na zmianę Twojej decyzji. - Tu Lancelot zwrócił się do Rufiny chcąc wyjaśnić i załagodzić zły efekt odbioru jego zachowania. "Widze że obecny tu Abishai niezwykle intrygująca jest dla Ciebie personą. Nie dziwi mnie to zupełnie. W końcu słabość do przedstawicieli własnej rasy to normalna sprawa. - Tu Lancelot skwitował zdanie wymownym uśmiechem którym obdarzył Rufinę i Abishaia a w myśli dodał: Czemu te krasnoludy to tacy rasiści? Władają Thoralem... Niech sobie władają. Narodziło się ich jak psów... Nie będę wnikał w ich nieograniczone możliwości płodzenia potomstwa. To co jednak robią krasnoludzkie kobiety to uwłacza męskim przedstawicielom innych ras. Takie elfki, ludzkie kobiety to nie mają oporów przed flirtem z facetami innych ras jakoś a te krasnoludzkie to rasistki i tyle. - Taką konkluzją zakończył swoje przemyślenia Lancelot i rozbudziwszy się z zamyślenia rzekł.

"W ramach przeprosin za to co zaszło i widząc to jakie wykazujecie sobą nawzajem zainteresowanie którego kryć nie musicie bo Lancelot i tak widzi i swoje wie. Zapraszam Was do tańca który pozwoli na milsze i owocniejsze zapoczątkowanie Waszej znajomości." - Na te słowa Lancelot dobył swojego fletu i radosnym okrzykiem poderwał siedzącą krasnoludzką parę do tańca. Jego mowa była tak czysta a reakcja Rufiny i Abishaia wydawała się być tak naturalna że mimo że z rumieńcami i skrępowaniem ale juz po chwili stali Oni po spontanicznej reakcji na słowa Lancelota na środku sali.

Lancelot ucieszony na ten widok zaczął robić swoje... Czyli grać...

16-ZABAWA W CHREPTIOWIE.zip
Taniec Rufiny i Abishaia
Pobierz Plik ściągnięto 384 raz(y) 1,23 MB

_________________
http://www.myspace.com/sobiewolaclub

http://www.sobiewola.pl/
 
 
 
Bezbronny 
Nowicjusz
Nie bij


Wiek: 40
Dołączył: 18 Sie 2006
Posty: 1
Wysłany: 2007-01-28, 12:52   

Bezbronny słysząc o karze i srebrze które musi oddać bardzo się zdenerwował, "JAK KTO !" - krzyknął "a niby jak miałem doprowadzić delikwenta przed wasze oblicze?! w takiej mieścinie jak ta, gdzie mieszka tyle dawców imion? nie mogłem ryzykować że mi ucieknie. Gdybym miał wzrost i siłę trola - to mógł bym go przyprowadzić za rączkę. 30 sztuk srebra ?!! HA! to są kpiny, oddam jak ten złodziej odda mi to co do mnie należy." kontynuował zirytowany i bardzo wnerwiony bezbronny." Zapłacę, mam Honor w przeciwieństwie do niego, miałem powód i sposobność aby go zabić za to co mi zrobił..." wietrzniak poprawiwszy ubranie wstał i skierował się do drzwi, stojąc w progu zapytał "Kiedy dokładniej będę mógł odzyskać moje mienie, wątpliwe jest aby wydał tak znaczna ilość złota w jeden dzień" poczekawszy na odpowiedź skierował się tam gdzie mu kazano.


już zmierzchem mały bezbronny wracał do karczmy, spokojnie bez pośpiechu poklepując po głowie Burka. i w myślach stwierdzając iż za stary jest na takie zabawy. wszedł do karczmy wraz z psem, kazał mu zostać po lewej stronie drzwi, po czym rozejrzał się na około, spojrzał z lekkim zdziwieniem na człowieka i elfa, "Co oni tacy mokrzy?" zapytał, po czym tak jak by z grzeczności pytając, machnął ręką i usiadł na blacie, po czym powiedział " Kazano mi zapłacić karę 30 sztuk srebra za to że "Napadłem" drania!. - rozwścieczony wietrzniak kontynuował " a niby jak do cholery miałem doprowadzić go!?, jak co drugi kot jest większy ode mnie w tym mieście. przecież nie jestem postury Sharkuz'a, za rączkę .... ech " - skończył, muszę się napić, coś mocnego i dużo może hurghl? " stwierdził uśmiechając się ironicznie pod nosem, i jakąś przekąskę dla Burka, spisał się dzielnie dzisiaj.
_________________
-=[ PIWO Rule 4 Ever ]=-
Ostatnio zmieniony przez Gerion 2007-01-28, 13:53, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
mystic 
Czeladnik VII Kręgu
Emeryt


Wiek: 114
Dołączył: 27 Maj 2006
Posty: 882
Skąd: Częstochowa
Wysłany: 2007-01-28, 13:19   

Mystic czekając na piwo korzenne odtwarzał sobie w myślach popołudniową wizytę u Dagniego, sierżanta gwardii Urupy, zastanawiając się czy nie przegapił jakiegoś symbolu.
- O co chodzi? - warknął Dagni widząc wchodzącego czrodzieja
- O wczorajszą wizytę jaką złożyłeś Gerionowi - usmiechnął się lekko czarodziej
Dagni zmieszał się. Skąd on o tym wie. I czego chce tu ten stary pokurcz? Pewnie to robota Geriona. Niech go szlag.
- Byłem prosić o rytuał awansu - zaczął niezbyt pewnie
- Dobrze wiemy oboje że nie o to chodziło. Ustawmy sprawy jasno, możemy to zrobić z korzyścią dla obu stron lub możemy sobie zaszkodzić. Dobrze wiesz że mam powiązania z radą i możesz do końca życia być zwykłym sierżantem.
Ten pieprzony czarodziej wszędzie wkłada swoja stare łapska, pomyślał nieźle zdenerwowany już Dagni.
Mogę też szepnąć przychylne słówko o Tobie i przyspieszyć awans - kontynuował Mystic obserwując mimikę twarzy krasnoluda. - No to jak będzie
Krasnolud po chwili namysłu zdecydował się postawić wszystko na jedną szalę.
- Powiem ci co wiem, ale będzie cię to kosztowało 1500 sztuk srebra. Tyle wydałem na tą dziwkę.
Mystic skwapliwie zapamiętywał skrawki informacji. 1500 sztuk srebra, dla sierżanta to spora sumka. - Powiedz co wiesz a ja ocenię czy warte jest to takiej sumy. Nie bój się - kontynuował widząc wachanie na twarzy krasnoluda - potrafię być bardzo chojny.
- No dobrze - stwierdził nieprzekonany krasnolud - na pewno wiesz, że ostatnimi czasy zaczęli umierać urzędnicy średniego szczebla w ambasadzie Throalu.

Mystic kiwnął głową. Formalnie ambasadorem jest mało rozgarnięta córka wrednej Selendy, głowy opozycyjnej szlachty wobec Varulusa. Selenda wysłała ją tu, gdyż dziewczę zostało uwiedzone przez jednego z b'jados, najemnego adepta w służbie Domów Kupieckich Throalu. Uwodzicielem był ork. Córka szlachcianki się w nim zakochała i zaszła w ciążę. I została odesłana do Urupy daleko od Throalu. Z tego co wiedział złożono oficjalną skargę do magistratu i zdwojono straże, wynajmując też szpiegów i nasyłając ich na therańską ambasadę.

- Poproszono mnie abym zajął się tą sprawą, nagrodą miał być awans - ciągnął Dagni - Poprosiłem starą znajomą, aby dowiedziała się, kto i dlaczego to robi. Zobowiązałem się do końca zeszłego miesiąca dostarczyć dowodów. Niestety ta idiotka Klik nie zdążyła dowiedzieć się na czas i wczoraj szedłem doprowadzić ją do porządku. Co miałem do stracenia, na pewno chciała mnie oszukać albo wystawić. To pomyślałem sobie zanim mnie wrzucą do lochu odegram się na niej. Na szczęście ta kretynka zdobyła listy lekarki, która maczała łapy w trucicielstwie i jakoś udało mi się uratować tyłek.
- Myślę że nie wyjdziesz na tym tak źle jak Ci się jeszcze kilka dni temu wydawało - stwierdził ironicznie czarodziej - piękna opowieść złotko, ale twój rozbiegany wzrok coś mi przypomina.
Krasnolud drgnął zaskoczony. Nie chciał by starzec dowiedział się wszystkiego i zgarnął sławę.
- Rozbiegane oczy. Toż to symbol kłamstwa. Wiercisz się na tym stołku jakbyś nie mógł znaleźć miejsca. No cóż chcesz mi jeszcze dodać? - Mystic wyciągnął zza pazuchy sakiewkę i rozsypał zawartość na stole. Na widok 50 złotych monet Dagniemu zaiskrzyły oczy. Sięgnął po nie.
- Nie tak szybko - kościste paluchy czarodzieja zacisnęły się na ręce Dagniego - powiedz mi co wiesz, a będzie to dopiero początek twojej fortuny.

Dagni zamilkł w jego głowie buszowały tysiące myśli. Co zrobić, co on zrobi jak się dowie, fortuna, awans, ale sława.
Mystic przypatrywał się w ciszy wyraźnie walczącemu z sobą krasnoludowi, widział jak żądza walczy w nim z niechęcią do jego osoby. Uśmiechał się w duchu przecież tak czy inaczej mi powiesz, każdy ma swoją cenę...
Mystic wyciągnął drugą sakiewkę. Dagni wachał się...
- Ona pracowała dla Jady Denairastas - wyszeptał w końcu krasnolud
Imię doskonale znanej Mysticowi ksenomantki i iluzjonistki zawisnęło w pokoju. Obydwoje doskonale zdawali sobie sprawę jak groźna jest zabójczyni z Iopos. Żarty się skończyły, rozpoczynała się gra o wysoką stawkę. Mystic wręczył krasnoludowi drugą sakiewkę.
- Masz tu na poczet przyszłych usług, jeśli coś będziesz wiedział to mnie odszukaj. I mam nadzieję że nie usłyszę od Jupika o tej rozmowie.
Dagni patrzył jak czarodziej wychodzi. Faktycznie cała ta sytuacja może jeszcze nieźle zaprocentować. Musi tylko zorientować się gdzie mu będzie najlepiej.

Mystic wrócił myślami do chwili obecnej Gerion właśnie przyniósł mu piwo. Później wtajemniczy trolla, teraz jego spojrzenie zatrzymało się na Klik, która z leniwą miną, sączyła przez słomkę limonkowy sok z ogromną ilością cukru trzcinowego. "W coś ty się wplątała dziecko?" Naprawdę szkoda było mu stracić z oczu tak obiecującą istotę. "Ona ma w sobie to coś. Chyba mam słabość do Złodziei" stwierdził i skinął głową w stronę Klik.

Szanując wiek Czarodzieja, wstała od swego stolika, ominęła stolik, przy którym zasiadało dwoje krasnoludów, elf i wietrzniak i podeszła do starca. Mystic nawijał sobie na poplamiony atramentem paluch, złociste włosy Bibi, która w najlepsze rozsiadła się na kolanach "dziadunia".
- Musimy pogadać Pantero... - całkiem trzeźwym głosem zagadnął Czarodziej. - Zdaję sobie sprawę że wolisz czyny od pustych słów, ale czasem lepiej wyjaśnić to i owo.

Czarodziej już miał rozpocząć poważną rozmowę, gdy jego uszu dobiegł ryk Sharkuza
- Słuchaj no stary, miejski, capie! Jeszcze raz będziesz zabawiał się magią korzystając z mego wzorca to Ci te chude dupsko zacisnę na maszcie Drakkara aby każdy widział co z Ciebie za d***! Zaklęcia lewitującego nie znam ale znam za to "dać po papie", hehehehe
Mystic spojrzał na Powietrznego Łupieżcę. Alkohol plus wybujałe, prymitywne, samcze ego to nie było dobre połączenie. Zwłaszcza u ludzi którym wydawało się, że mają władzę nad wszystkim co ich dotyczy.
- Dobrze jak jeszcze raz będę się zabawiał magią korzystając z twojego wzorca, to zaciśniesz moje chude dupsko na maszcie twojego drakkara. - Mystic kątem oka obserwował kobiety. Obie wyszukiwały luk w postawie Sharkuza. Bibi wyglądała jak jastrząb gotowy do spadnięcia na swoją ofiarę, a mięśnie Klik delikatnie drgały, jakby nie wiedziała jak się zachować. - A teraz odejdź, zanim mnie i obie panie rozbolą głowy od odoru jaki roztaczasz. Wystarczy na dzisiaj rozrywek.
Mystic właśnie usłyszał Lancelota, który zignorował wstęp Rufiny do konkursu opowieści i zaczął grać. Już dawno czarodziej nie był tak zdziwiony. Wietrzniak, który odpuszcza konkurs opowieści?? I do tego trubadur??
- Lancelot ty nie graj, a opowiedz nam coś lepiej - Mystic wrócił wzrokiem do Sharkuza, w którym aż się gotowało z chęci przywalenia staremu prykowi - No czego tu jeszcze stoisz jak ta dziwka z Wielkiego Targu przy bramie? Jak cię energia rozpiera to se znajdź jakąś dziewkę i se ją wychędoż, a nie zaczepiaj gości przyjaciela. No zmykaj bo muszę porozmawiać o poważnych sprawach - czarodziej machnął ręką odganiając się od natręta. Czekał aż ten odejdzie, by móc wrócić do gnębiących go spraw.
 
 
Sharkuz 
Uczeń III Kręgu


Wiek: 43
Dołączył: 28 Cze 2006
Posty: 77
Skąd: Poznań
Wysłany: 2007-01-28, 13:58   

Sharkuz chwilę podumał nad słowami Czarodzieja. Poczuł jak jego napięcie opada, jak jego honor został ukontentowany. Przecież sam stary Mystic zgodził się z nim, iż przy nastepnej zaczepce, Łupieżca będzie mógł nadziać jego pomarszczone zwłoki na szczyt grotmasztu drakkara.

"- Twoje szczęście Mystic żeś przyjacielem Geriona! " Łupieżca odsunął się ostrożnie obserwując zdenerwowane kobiety. Powrócił na miejsce.
_________________
I tylko drzewa jak świat światem
ukłony ślą tym, co pod wiatr....
Ostatnio zmieniony przez Gerion 2007-01-28, 16:51, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
sir_lancelot 
Czeladnik VI Kręgu
Sir Lancelot


Wiek: 42
Dołączył: 28 Cze 2006
Posty: 304
Skąd: Iława
Wysłany: 2007-01-28, 13:58   

Czemu czarodzieje to zawsze takie bufony. - Zastanawiać się począł Lancelot słysząc dziwne wejście w temat Mystica. Grał jednak dalej widząc jak nogi i oczy Rufiny i Abishaia zaczynają współgrać i wodzić za sobą w rytm muzyki.

Ignorując więc przerywanie pieśni która rozpoczął w sobie znanym celu grał dalej. Rufin i Abishai rozpoczęli taniec który przykuł wzrok wszystkich gości gospody Geriona. Ładnie wyglądali w tańcu. Nawet łasy na ładne kształty Rufiny Lancelot musiał to przyznać. Nie była to para o wielkim kunszcie tańca ale wyglądała płynnie, harmonijnie i pasowała do siebie po prostu. Taniec krasnoludów i muzyka uciszyły wszystkich na moment i gospoda zamarła w ciszy spowodowanej zachwytem. Taniec trwał dłuższą chwilę i zakończył się dla Rufiny w ramionach Abishaia w serdecznym uścisku który wynikł niejako naturalnie i z racji układu tańca. Zarumieniła się Rufinka ale okrasiła ten rumieniec uśmiechem zadowolenia. Abishai zmieszany ale zadowolony obejmował Pannę na środku sali równie zadowolony z przebiegu sytuacji ale jak zwykle nieco mniej dając temu świadectwo. Koniec tańca okrasili goście oklaskami dla tańczącej pary i dla grającego trubadura.

"Kiedy rzucać czary Twoja rzecz... Kiedy zaś śpiewać lub opowieści wygłaszać moja... Ja wiem dobrze czemu nie przyjąłem konkursu opowieści od razu drogi Mysticu... Odwlokłem jego rozpoczęcie aby dzięki temu tańcowi który już za Nimi i mojej grze opowieści nabrały wyrazu i zupełnie innej wymowy. Szczerej i bardziej otwartej wiedząc że łączy Nas teraz coś więcej niż znajomość Naszych imion." - Z tymi słowami zwrócił się Lancelot do Mystica z wymownym pobłażliwym i uprzejmym spojrzeniem.

"Wybacz więc że odrzucę Twe nauki w tej kwestii choć wiem że Twe doświadczenie daje Ci prawo do pouczania obecnych tu w wielu kwestiach. W tej jednak nie mój drogi bo snucie opowieści tak aby zostały w Naszej pamięci i pieśni które te opowieści utrwalą w Naszych sercach to moja rzecz i możesz ze spokojem mi wierzyć że znam się tu na rzeczy na tyle aby wiedzieć czemu konsekwentnie dążę aby pieśń i taniec poprzedzały opowieści." - W te słowa uśmiechnął się do Mystica Lancelot i dodał. - "Wybacz więc śmiałość mojego przyjaciela Sharkuza oraz moją opinię na temat opowieści i muzyki która nie uwzględni tym razem Twojej opinii. Siadaj tu jednak z Nami i przystąp do konkursu opowieści który jak widze Cię porusza i szanujesz tego typu sprawy co ci się oczywiście chwali".

W te słowa Lancelot wskazał Mysticowi krzesło przy stole przy którym siedzieli a kiedy ten usadowił się na nim wygodnie wtedy wietrzniak podfrunął do stojącej nieruchomo w uścisku pary krasnoludzkiej i rzekł do Nich w te słowa.

"No nie ma co! Pięknie tańczyliście, piękna z Was para, aż żal że ten taniec się już zakończył. Rad bym dla Was zagrać jeszcze nie raz jeśli takiego tańca w Waszym wydaniu spodziewać się mogę. Teraz jednak prosze Was do stołu abyśmy opowiedzieli to co zapoczątkowała Rufina. Wiem że teraz po tym tańcu opowieści nabiorą rumieńców." - Uśmiechnął się Lancelot i odprowadził parę do stolika z którego poderwał ich chwilę wcześniej do tańca.
_________________
http://www.myspace.com/sobiewolaclub

http://www.sobiewola.pl/
 
 
 
mystic 
Czeladnik VII Kręgu
Emeryt


Wiek: 114
Dołączył: 27 Maj 2006
Posty: 882
Skąd: Częstochowa
Wysłany: 2007-01-28, 15:12   

- Jak już wcześniej nadmieniłem Lancelocie nie mam w tej chwili czasu na rozrywkę, moje myśli są zaprzątnięte poważnymi sprawami, ale skoro tak nie chcesz podjąć rękawicy to poproszę Bibi, żeby nam coś opowiedziała. Może ona doda ci odwagi - zaśmiał się czarodziej. - Co ty na to maleńka?

Czarodziej ściszył nieco głos i zwrócił się do Klik.
- Przemyślałaś może moją propozycję? Zapewniam, że będzie ona dla ciebie, korzystna, będziesz miała dostęp do moich zasobów w mieście, a także poza nim. Przyda Ci się to, bo chyba nadepnęłaś na odcisk pewnej pani z Iopos. A ona nie lubi jak się ją drażni... Szkoda byłoby dowiedzieć się kiedyś, że znaleziono cię w rynsztoku z poderżniętym gardłem.
 
 
abishai 
Uczeń III Kręgu


Wiek: 43
Dołączył: 28 Lis 2006
Posty: 58
Wysłany: 2007-01-28, 17:05   

Krasnoludka spojrzała na Lancelota: "Wybacz mi panie wietrzniaku, ale na moją opowieść i pomoc nie liczcie. Ja się nie wyznaję na słownych waszych gierkach." Gdy dojrzała wyraz rozczarowania na twarzy Lancelota, przez moment jej się zrobiło żal wesołego Trubadura. Poczuła, jak bardzo zepsuła mu zabawę.
"Ja chętnie bym obejrzała księgo twojego brata Abishaju, więc jeśli nadal chcesz mi je pokazać, to z przyjemnością będę ci towarzyszyć" - i dodała - "ale żeby pan wietrzniak i pan elf mogli konkurować, to rozpocznę opowieść. A sędzią będziesz ty Gerionie" - dodała z uśmiechem i zaczęła:

"Na skraju dżungli Liaj, była niewielka osada ludu Gałązek Iroko. Żyli w zgodzie z naturą i natura dawała im wszystko co potrzeba. Pewnego dnia jednak, przybyli uciekinierzy ze Skawii. Prosili lud Gałązek o schronienie. Ich szaman, Permambuko, zgodził się pod warunkiem, że udowodnią czystość od splugawienia i będą przestrzegać obyczajów ich ludu. Wśród Skawian był człowiek imieniem Laudus..."

Iluzjonista nie sądził , że dzień zakończy się tak... obiecująco. Starał tego nadmiernego entuzjazmu nie okazywać.
- "Ekhm.." - Abishai nieco speszony odchrząknął. Nie tak wyobrażał sobie kolej wydarzeń, ale...cóż, los jest pełen niespodzianek, nawet dla Iluzjonisty, brata słynnego Thoma.


"Szanuję Twoją wyrozumiałość wobec zaistniałej dość przykrej sytuacji i nijak nie zamierzam naciskać na zmianę Twojej decyzji. - Tu Lancelot zwrócił się do Rufiny chcąc wyjaśnić i załagodzić zły efekt odbioru jego zachowania. -"Widze że obecny tu Abishai niezwykle intrygująca jest dla Ciebie personą. Nie dziwi mnie to zupełnie. W końcu słabość do przedstawicieli własnej rasy to normalna sprawa. - Tu Lancelot skwitował zdanie wymownym uśmiechem którym obdarzył Rufinę i Abishaia.

"- Każdy ma swoje upodobania mości Lancelocie.-" skwitował krasnolud.


"W ramach przeprosin za to co zaszło i widząc to jakie wykazujecie sobą nawzajem zainteresowanie którego kryć nie musicie bo Lancelot i tak widzi i swoje wie. Zapraszam Was do tańca który pozwoli na milsze i owocniejsze zapoczątkowanie Waszej znajomości." - rzekł wietrzniak.

Czy te wietrzniki nie znają słowa ...prywatność?- pomyślał Abishai. Lecz głośno rzekł. "- Moja pani, możesz zrobić mi ten zaszczyt i zatańczyć ze mną? "

Wietrzniak wkrótce rozpoczął grać, zaś Abishai wykonał dworski ukłon ( taki jaki jemu jego bratu wbijał ojciec). Objął partnerkę i ruszył w tan...Iluzjonista stwierdził że minęło już sporo czasu, od ostatniej okazji do tańca. Gdyż nie szło mu tak biegle, jak przed paru laty. Niemniej jednak z każdym obrotem przypominał sobie stare czasy, gdy jeszcze żaden włos nie zdobił mu brody. Królewskie bale to było coś.. Nawet jeśli się było tylko synem wysokiej rangi urzędnika, a nie członkiem krasnoludzkiej arystokracji ( Pewnych spraw nie da się przekreślić dekretem ). Wirowali oboje w takt melodii granej przez wietrzniaka. Taniec trwał dłuższą chwilę i zakończył się dla Rufiny w ramionach Abishaia w serdecznym uścisku który wynikł niejako naturalnie i z racji układu tańca. Zarumieniła się Rufina ale okrasiła ten rumieniec uśmiechem zadowolenia. Abishai zmieszany ale zadowolony obejmował pannę na środku sali równie zadowolony z przebiegu sytuacji ale jak zwykle nieco mniej dając temu świadectwo. Koniec tańca okrasili goście oklaskami dla tańczącej pary i dla grającego trubadura.
Zakończywszy granie wietrzniak zaczął wygłaszać przemówienie do Mystica, który podczas jego gry wtrącił swe uwagi.
- Jeśli mamy zniknąć stąd Rufino, to teraz jest okazja.- szepnął Abishia jej do ucha. I starał się wraz z towarzyszką chyłkiem ulotnić się na piętro, do pokoju iluzjonisty.

"No nie ma co! Pięknie tańczyliście, piękna z Was para, aż żal że ten taniec się już zakończył. Rad bym dla Was zagrać jeszcze nie raz jeśli takiego tańca w Waszym wydaniu spodziewać się mogę. Teraz jednak proszę Was do stołu abyśmy opowiedzieli to co zapoczątkowała Rufina. Wiem że teraz po tym tańcu opowieści nabiorą rumieńców." - Uśmiechnął się Lancelot i odprowadził parę do stolika z którego poderwał ich chwilę wcześniej do tańca.

Ten wietrzniak nie ma za miedziaka wyczucia chwili.- pomyślał Abishai i udając uśmiech usiadł. A gdy Mystic zwrócił uwagę Lancelota na Bibi. Iluzjonista chyłkiem czmychnął wraz Rufiną do swego pokoju.

- Niezbyt tu dużo miejsca moja droga, ale wędrowcy nie mogą narzekać.- rzekł Abishai i wskazawszy łoze dodał.- Usiądź proszę, na pewno tan nieco cię zmęczył.
A gdy tylko usiadła, zagadnął.- Jak to jest żyć, w takim mieście jak Urupa?
 
 
Sethariel 
Opiekun X Kręgu


Wiek: 40
Dołączył: 10 Cze 2006
Posty: 1861
Skąd: Wejherowo
Wysłany: 2007-01-28, 17:23   

Seth ukradkiem zauważył jak Rufina wraz Abishaiem wymykają się z głownej izby w karczmie "I dobrze" pomyslal "Niech maja swoja zabawe, ja sie juz zabawilem, a teraz czeka mnie jeszcze wieksza rozrywka, ciekawie bedzie patrzec na miny widzów podczas turnieju opowiesci, duzo zdradzaja, a jezeli jeszcze wtraca sie do wyzwania to tym lepiej..."

Seth zastanowil sie chwilke "Ciekawe jak bardzo tym razem zrobilem z siebie glupca... ale to bardzo dobrze, niech maja mnie za glupca, tym latwiej bedzie zadziwic w odpowiednim momencie i trafic do pamieci dawcow imion na dluzej... bycie Fechmistrzem to bardzo skomplikowana sprawa, nic nie mozna robic w sposob oczywisty, najprostszy, co to za przyjemnosc, gdy jednym ciosem pozbawia sie przeciwnika glowy, gdzie zabawa, gdzie dreszczyk... Swoja droga ktoz w tej karczmie nie byl na swoj sposob glupcem, Lancelot na powaznie flirtujacy z krasnoludka... wolne zarty, Mystic wielki czarodziej, mistrz zagadek, nie potrafiacy zrozumiec naprostszych idei kryjacych sie za dyscyplinami takimi jak Fechtmistrz czy Powietrzny Lupiezca..."

Seth moglby sie jeszcze nad tym rozwodzic, ale wlasnie zaczynal sie turniej, czyli atrakcja na ktora czekal. Nie myslal zbytnio o wygranej, zreszta z doswiadczonym Trubadurem bedzie to heroiczne zadanie... ale wlasnie o to chodzilo, wyzwanie godne bohatera, tak trudne, ze sam udzial jest juz w jakims sensie sukcesem. To tak jak walczyc ze smokiem, dorownywac mu, ale przegrac. To takze chwalebne.
_________________
Wojciech 'Sethariel' Żółtański
Gry-Fabularne.pl - serwis o grach fabularnych
 
 
 
sir_lancelot 
Czeladnik VI Kręgu
Sir Lancelot


Wiek: 42
Dołączył: 28 Cze 2006
Posty: 304
Skąd: Iława
Wysłany: 2007-01-28, 19:39   

Ech Ci magowie od siedmiu boleści. - Pomyślał Lancelot słysząc wykręty Mystica. - Nie zaskoczyło go wcale takie postawienie sprawy przez czarodzieja. Wiele razy w swoim życiu był już w ten sposób zbywany przez poskramiaczy sztuk magicznych i doszedł do wniosku za tą sprawą że tylko nieliczne jednostki wśród magów potrafią przyznać się do błędnego zachowania czy wypowiedzi. Cała reszta będzie kombinowała jak tu ukryć każde potknięcie we mgle specyfiki swojej magicznej dyscypliny. Brak czasu jest zwykle wykrętem. Zawsze mówią że nie mają czasu dla Ciebie kiedy wychwycisz słaby punk w ich postawie lub rozumowaniu. Denerwujące jest to że przedstawiciele dyscyplin magicznych zawsze postrzegają innych jako prostaków którzy nie mogą myśleć poważnie i mieć poważne sprawy na głowie. Oni to co i rusz mają jakieś sprawy nie cierpiące zwłoki którymi Cię zbędą kiedy nie potrafią odpowiedzieć wprost.

Magowie i ich zmanierowana natura. Siedzą tacy non stop z nosem w książce bez łyku świeżego powietrza a potem się dziwią że ich pomysły i spojrzenie na świat wydają się wszystkim nierzeczywiste.

Nie przyzna się taki do błędu choćby pękł. To uwłacza wszelkiej wiedzy przecież.

"Ech szkoda słów." - Westchnął Lancelot i odparł Mysticowi - "Skoro Mysticu brak Ci czasu aby nas w tym momencie zaszczycić swoją historią to pozwól że sami zorganizujemy swój czas wedle Naszych upodobań. Jeśli nie masz nic przeciwko oczywiście?" - Tu Lancelot spojrzał życzliwie, wymownie i przenikliwie na Mystica.

"Bibi oczywiście jako niewiasta ma pierwszeństwo w opowiadaniu historii. Tak samo jak Panna Rufina - W tym miejscu spojrzą Lancelot w stronę gdzie spodziewał się dostrzec zapatrzoną w siebie parę zarumienionych krasnoludów. Kiedy ich jednak nie dostrzegł zmieszał się nieco nietaktem jakiego doznał z kartką i piórem w doni oczekując opowieści. Szynko jednak zmiarkował powód ulotnienia się pary i dodał w głos tak aby wszyscy słyszeli - "Taaak! Młodość rządzi się swoimi prawami drodzy moi. Nie zna moralności i zasad etyki. Wychodzi przez zamknięte drzwi kiedy trzeba i to jest to czego Nam starym tak brakuje w latach kiedy reumatyzm w kościach łupie" - Uśmiechnął się Lancelot i dodał.

"Przepłukam gardło jakimś szlachetnym trunkiem aby głos mieć donośny kiedy przyjdzie kolej na to aby moja historia zabrzmiała w tych murach" - W te sowa poleciał nalać sobie piwa.
_________________
http://www.myspace.com/sobiewolaclub

http://www.sobiewola.pl/
 
 
 
Bezbronny 
Nowicjusz
Nie bij


Wiek: 40
Dołączył: 18 Sie 2006
Posty: 1
Wysłany: 2007-01-28, 22:35   

Mały władca wiatru, ośmielony browarem podleciał do Mistyc'a, siadł obok niego i powiedział " słuchaj no, wypił byś kiedyś browara, a nie jakieś dziwne herbaty pił, toć piwo to samo zdrowie.... " - kontynuował - " stawiam ci piwo jeśli zechcesz wypić ze mną, miałem dziś beznadziejny dzień, a w moim wieku już takie przeboje na zdrowie nie wychodzą... wszak młody jesteś to zapraszam, pozwól abym Ci dziś towarzyszył wieczorem. No chyba że masz inne plany na wieczór: - kątem oka spojrzał się na Kilk...
To jak będzie?
_________________
-=[ PIWO Rule 4 Ever ]=-
Ostatnio zmieniony przez Bezbronny 2007-01-29, 11:33, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
Bibi 
Nowicjusz

Wiek: 43
Dołączyła: 22 Sty 2007
Posty: 4
Skąd: Częstochowa
Wysłany: 2007-01-29, 11:01   

"Jak już wcześniej nadmieniłem Lancelocie nie mam w tej chwili czasu na rozrywkę, moje myśli są zaprzątnięte poważnymi sprawami, ale skoro tak nie chcesz podjąć rękawicy to poproszę Bibi, żeby nam coś opowiedziała. Może ona doda ci odwagi - zaśmiał się czarodziej. - Co ty na to maleńka?"
- Z niewymowną radością przyjmę to wyzwanie, gdyż jest to przeogromny zaszczyt konkurować z tak zacnym trubadurem jakim jest Lancelot i wspaniałym panem miecza, któremu mam nadzieję nie jest też obca walka na słowa – tu Bibi wznosząc się w powietrze złożyła w pół swoje wiotkie ciałko w geście ukłonu, błyskając złotymi kędziorkami. Zapraszam zatem do opowieści. Wietrzniaczka zleciała na stół, przy którym byli już jej przeciwnicy i zaczęła wić swą opowieść:
"Na skraju dżungli Liaj, była niewielka osada ludu Gałązek Iroko. Żyli w zgodzie z naturą i natura dawała im wszystko co potrzeba. Pewnego dnia jednak, przybyli uciekinierzy ze Skawii. Prosili lud Gałązek o schronienie. Ich szaman, Permambuko, zgodził się pod warunkiem, że udowodnią czystość od splugawienia i będą przestrzegać obyczajów ich ludu. Wśród Skawian był człowiek imieniem Laudus...", który się nieco wyróżniał wśród uciekinierów. Był szybki i bystry. Nie potrafił usiedzieć chwili w miejscu. I dlatego ciężko mu było przestrzegać zwyczajów ludu szamana Permambuko, który był powolny i żył dniem dzisiejszym. Nigdzie im się nie spieszyło, niczego nie potrzebowali, a gdy czegoś zabrakło to zwyczajnie to produkowali albo zapominali o tym. Pewnego dnia o świcie, gdy w wiosce zabrakło mięsa Laudus udał się na polowanie, choć spenetrował las wokół osady to nie znalazł większej zwierzyny, tylko kilka małych królików. Zbliżało się południe, a człowiek coraz bardziej głodny i z pełnym kołczanem postanowił wejść głębiej w dżunglę. Zlekceważył ostrzeżenia osadników o czyhającym niebezpieczeństwie i z butną miną przekroczył granice ciemnego lasu. Jednak z każdym krokiem buta znikała, a głucha cisza wypełniła się odgłosami życia, ale czy tylko? – Bibi uniosła się ponad stołem jakby była wśród drzew i rozglądała się uważnie. Każde jej słowo było powiązane z ruchem jej ciała. Obserwujący konkurs doświadczali z każdą chwilą istnego pokazu aktorskiego i gdy wietrzniaczkę napełniała magia mogli usłyszeć odgłosy otaczające ich wśród roślinności nieprzejednanej dżungli, a nawet zobaczyć olbrzymie drzewa stojące na drodze Laudusa. - Stare drzewa skrzypiały uginając swe potężne gałęzie niby ramiona kochanka próbujące uchwycić w miłosnym uścisku swą wybrankę. Małe krzewy z szelestem oplatały stopy niczym jadowite węże, kłując i raniąc swymi kolcami nogi Laudusa. W powietrzu unosiło się mrowie owadów, które swym bzyczeniem jakby oznajmiały mu, że szybko stąd nie odejdzie, jeśli teraz nie zawróci. Ale człowieka coś pchało ku sercu dżungli, nieważny stał się czas i cel wyprawy. Ważny był tylko ten głos nakazujący mu iść przed siebie. Nie pamiętał tego głosu, ale miał wrażenie, że jednak zna go. Parł do przodu coraz szybciej i z coraz większą zaciętością , aż upadł z baraku sił i głodu. Upadek nie był bolesny, gdyż uderzył o miękką trawę wyściełającą niewielką polanę. Mrok już objął swym uściskiem las i tylko na środku polanki było jeszcze dość światła, aby dojrzeć tam krzaki jagód i malutkie źródełko, z którego swe wody toczył bystry strumyczek. Człowiek rzucił się na jagody pochłaniając je jak wygłodniałe zwierzę, po czym zaczerpnął wody ze źródła i ułożył się na murawie niczym na najlepszym łożu wyścielanym gęsim puchem zasypiając. – Bibi wykorzystując opowieść pociągnęła łyk herbatki przygotowanej przez Geriona i zjadła uyglar therański, choć przysłuchujący się mieli wrażenie, ze widzą wodę i jagody na polanie. - A sny były dziwne i niepokojące. W jednym z nich ze źródła wynurzył się olbrzymi skrzydlaty jaszczur. Miał przenikliwe, mądre oczy odbijające nocne gwiezdne niebo i głos głęboki niczym najgłębsza studnia. I mówił do niego, choć Laudus słów nie słyszał, tylko je czuł w swoim wnętrzu, wypełniały go w każdym zakamarku jego ciała. Nagle stwór zerwał się do lotu, a człowiek czując ogromną pustkę w sobie zbudził się i ją podążać wcześniej obraną drogą. Żywił się jagodami i jeżynami. Czas zdawał się płynąć niesamowicie szybko, dni mijały niczym godziny, a on zawsze wracał na tą samą polankę i do tych samych snów. Jednak tym razem to już nie był sen. Przed Laudusem rzeczywiście stał jaszczur i przemawiał do niego: Lud Gałązek zapomniał już skąd zaczerpną swą nazwę, weź tę roślinę Iroko i dodaj jej liści każdemu osadnikowi do potrawy. I miej się na baczności, nie wszystko jest takie, na jakie wygląda. Smok uniósł swe cielsko w powietrze i zniknął w mrokach nocy pozwalając człowiekowi opaść na ziemię i zasnąć kamiennym snem. Gdy nadszedł ranek zziębnięty, ale wyspany leżał na skraju lasu, a obok niego gałązki Iroko i jeleń z wbita strzała w samo serce. Skawianin podarował mięso i roślinę szamanowi wioski, mówiąc, ze roślina świetnie podkreśli smak pieczonego mięsa. W południe odbyła się wielka uczta. Każdy z mieszkańców zjadł swoja porcje i natychmiast zasnął. Został tylko szaman, którego wygląd z każda chwila zmieniał się ukazując człekokształtnego potwora z czworgiem oczu i ramion. Szaman wydał przeraźliwy wrzask rzucając się z wściekłością na przerażonego Laudusa, próbując rozszarpać szponiastymi pazurami, niczym jastrząb rozrywający swą upolowaną zdobycz. Człowiek w ostatniej chwili wydobył swój miecz, który choć wyglądał na zardzewiały i niezdatny do użycia, to jednak jaśniał czerwonym blaskiem. Miecz pchnięty z ogromną siłą bezlitośnie natarł na stwora odcinając mu jedną dłoń i ramię. Kolejne pchnięcie nie było tak szybkie jak pierwsze, a bestia wykorzystując to rozorała bok Laudusa przecinając mięsnie i ukazując żebra. Człowiek czując jak uchodzi z niego życie razem z krwią postanowić zadać śmiertelny cios bestii. Wybrał jedno z czworga oczu i gdy potwór się zamachnął wbił swój miecz w jego oko dostając się do wnętrza głowy. Laudus upadł słysząc jeszcze przeraźliwy krzyk umierającego horrora – tu Bibi upadła na stół jak Laudus tracący przytomność. Po kilku sekundach Bibi usiadła i dokonczyła swą opowieść:
- Gdy Laudus obudził się po wielu dniach nadal był w wiosce ludu Gałązek Iroko, a jego mieszkańcy poprosili, aby został ich przywódcą. Jeszcze przez wiele lat człowiek ten, uciekinier ze Skawii miewał sny, ratujące osadę przed zagładą.
Bibi skłoniła się z dwornym ukłonem i zakończyła swój magiczny występ tymi słowy:
- Szlachetna publiczności i mili przeciwnicy, zakończyłam swą opowieść, nie czekając na słowa uznania w swej skromności. Mam jednak nadzieję, że nie zmarnowałam waszego czasu i podobało się wam. Teraz czekam na rewanż ze strony szlachetnych Panów i pozwólcie, że zasiądę teraz do napitku i posiłku, abym nie straciła sił i mogła usłyszeć kolejne wspaniałe opowieści – Bibi jeszcze raz się skłoniła i usiadłszy na kontuarze zajęła się pałaszowaniem smakołyków.
 
 
klik 
Nowicjusz
klik

Dołączyła: 08 Lip 2006
Posty: 13
Skąd: Zielona Góra
Wysłany: 2007-01-29, 11:57   

Klik rozparta na krześle leniwie rozkoszowała się przepysznym drinkiem sporządzonym przez Geriona. Kropla travarskiego rumu dodana do soku z limonki wzbogaconego ogromną ilością cukru trzcinowego wzmacniała aromat i przywoływała wspomnienia. Hans z Travaru, młody kupiec uwielbiający poezję miłosną, rum i pieniądze. Hans, któremu po trzech latach ciężkiej pracy – budowania skomplikowanej sieci pośredników i lokowania pieniędzy w określonych surowcach – udało się rozchwiać gospodarkę pieniężną i doprowadzić do tego, że przez pewien czas rozwój militarny sił Thoralu. Niestety kupiec umarł śmiercią nagłą a tragiczną. Z lekkim uśmiechem dziewczyna wzniosła milczący toast do samej siebie za pokój jego duszy. Dobrze było być Hansem, ale jako Klik także nie mogła narzekać na niedobór atrakcji. W przeciwieństwie do wielu – bardzo lubiła żyć w interesujących czasach.
Mystic skinął ku niej dłonią. Kiwnęła mu głową z uśmiechem i z pucharkiem w dłoni przysiadła się do jego stolika. Czarodziej poplamionym atramentem palcem bawił się złotymi włosami wietrzniaczki siedzącej mu na kolanach.
- Musimy pogadać Pantero... – uniosła brew. - Zdaję sobie sprawę że wolisz czyny od pustych słów, ale czasem lepiej wyjaśnić to i owo.
- Ależ oczywiście, zawsze...
- Słuchaj no stary, miejski, capie! – zaryczał na całe pomieszczenie Sharkuz - Jeszcze raz będziesz zabawiał się magią korzystając z mego wzorca to Ci te chude dupsko zacisnę na maszcie Drakkara aby każdy widział co z Ciebie za d***! Zaklęcia lewitującego nie znam ale znam za to "dać po papie”!
Klik spięła się, kątem oka zauważyła Bibi przypominającą miniaturowego sokoła gotowego zapikować na swoją ofiarę. Zastygła gotowa dobyć ukrytego w fałdach ubrania niewielkiego, doskonale mieszczącego się w dłoni ostrza, pokrytego paraliżującym jadem jednej ze żmij żyjących na obrzeżach puszczy Liaj. Co ja robię? Włazić pomiędzy maga i nadpobudliwego Łupieżcę. Idiotka. Prychnęła gniewnie rozsiadając się ponownie na krześle z założonymi na piersi ramionami. Widząc zagrożenie odruchowo opowiedziała się po stronie Mystica i bardzo jej się to nie spodobało.
- Dobrze jak jeszcze raz będę się zabawiał magią korzystając z twojego wzorca, to zaciśniesz moje chude dupsko na maszcie twojego drakkara. – Czarodziej nie wyglądał na specjalnie przejętego gniewem Sharkuza.A teraz odejdź, zanim mnie i obie panie rozbolą głowy od odoru jaki roztaczasz. Wystarczy na dzisiaj rozrywek. Lancelot ty nie graj, a opowiedz nam coś lepiej – głosem pełnym „dziadkowego” oburzenia zawołał do trubadura. - No czego tu jeszcze stoisz jak ta dziwka z Wielkiego Targu przy bramie? – zwrócił się zniecierpliwiony do Łupieżcy. - Jak cię energia rozpiera to se znajdź jakąś dziewkę i se ją wychędoż, a nie zaczepiaj gości przyjaciela. No zmykaj bo muszę porozmawiać o poważnych sprawach.
- Twoje szczęście Mystic żeś przyjacielem Geriona! – po chwili milczenia Sharkuz odwrócił się i odszedł do swojego stolika.
Dziewczyna omiotła spojrzeniem salę: Abishaia tańczącego z krasnoludką o imieniu Rufina, Lancelota, który próbował nakłonić czarodzieja do wzięcia udziału w pojedynku na opowieści, malutką Bibi, posiadającą zapewne wiele –na pierwszy rzut oka – ukrytych talentów. Przewróciła oczami. Nie przepadała za trubadurami, nie przepadała za prowadzącymi do nikąd opowieściami, nie znosiła poezji miłosnej. Wszystko to tylko słowa na wiatr. Nic więcej.

„Łeb Hydry” nigdy nie należał do najelegantszych i najbezpieczniejszych lokali, szczególnie teraz, gdy momenty jego świetności opisać mógł jedynie czas przeszły, bardzo dokonany. Zaduch, zapach potu, przetrawionego piwa, pokryte brudem i dymem szyby. Kilka stłoczonych stolików, przy jednym z nich siedział nowy, samozwańczy król Dzielnicy Ludzi – Jesper „Karwasz” Herzolt – wraz z równie samozwańczym dworem. Drzwi otworzyły się i piasek, którym posypana była podłoga, cicho zachrzęścił pod miękkimi butami. Dziewczyna w prostej, szarej sukience powoli podeszła do stolika zajętego przez arystokrację urupiańskiego półświatka. Dygnęła nieśmiało, choć jej oczy były spokojne.
- Garth powiedział, że dla każdej, nowej twarzy w tym mieście, ma pan jakieś istotne instrukcje, panie Herzolt – zwróciła się do jasnowłosego karła w brudnawym acz strojnym ubraniu.
- Aaa... ty, tak, tak. - człowieczek nie raczył nawet podnieść na nią oczu znad talerza. - W czym robisz, suczko? Kradniesz czy d*** dajesz? - Siedzący obok niego dryblas zaśmiał się szyderczo.
- Informację gromadzę i z przyjaciółmi się nimi dzielę – szybkim spojrzeniem obrzuciła siedzących przy stole.
- Dobra, dobra, to słuchaj – wymamrotał karzeł z ustami pełnymi kaszy. - My złodzieje nie jesteśmy, czterdzieści procent zysków z tych twoich informacji i dodatkowe czterdzieści jeśli chcesz je zdobywać rozkładając nogi. Ty oddajesz nam, co nasze; my gwarantujemy, że włos ci z głowy nie spadnie. I jeszcze same te wiadomości, żebym je też słyszał. No i oczywista, że skoro my cię chronimy to pracujesz też dla nas, nie? Nie spytasz co się stanie jeśli na układzik się nie zgodzisz? Mądrze.
- Nie, nie spytam. Konieczne mi się to specjalnie nie wydaje. Tak samo jak indagowanie na temat charakteru pracy dla waszego... kolektywu.
- No to spieprzaj stąd, nie widzisz, że czasu nie mam?
- Ależ panie Herzolt, przyjaciółmi zostaliśmy a pan mi nawet dłoni na przypieczętowanie umowy nie poda? – wyciągnęła do niego dłoń. Uścisnął. Przywołana magia dyscypliny ukazała jej paskudnie wyglądający mały sztylecik ukryty pod ubraniem.
Poczuła mocne uderzenie w pośladek. Dryblas uśmiechał się bezczelnie. Wszyscy chyba znali historię cierpień młodego Wertera, który zarażony zjadliwą odmianą francy zyskał sobie przydomek „Półkuśki”. Stanęła za jego plecami i pochyliła się ku jego prawemu uchu.
- Ale my, panie Półmężczyno, nie jesteśmy przyjaciółmi...
Werter zawył z bólu, z jego prawej strony jego głowy płynęła krew. Dziewczyna wypluła odgryzione ucho do miski z kaszą stojącej na stole. Ukradziony karłowi nóż przystawiała do szyi dryblasa.
- I cóż panie Herzolt, będzie mi pan przyjacielem i jak przyjaciela a nie tanią siłę roboczą będzie mnie pan traktował? Czy też będzie mi pan nieprzyjacielem, jak ten tu niespełniony jebaka? – Wygięła wargi w krwawym uśmiechu.


Czarodziej ściszył nieco głos i zwrócił się do Klik.
- Przemyślałaś może moją propozycję? Zapewniam, że będzie ona dla ciebie, korzystna, będziesz miała dostęp do moich zasobów w mieście, a także poza nim. Przyda Ci się to, bo chyba nadepnęłaś na odcisk pewnej pani z Iopos. A ona nie lubi jak się ją drażni... Szkoda byłoby dowiedzieć się kiedyś, że znaleziono cię w rynsztoku z poderżniętym gardłem.
- Nie tylko ja i nie tylko jej obawiam się. – mówiła cicho, nachylona ku staremu czarodziejowi. - Wizja poderżniętego gardła bawi mnie niespecjalnie, możesz mi wierzyć. Nie rozumiem jednak dlaczego miałaby obchodzić ciebie. Twój bilans potencjalnych zysków i strat nie wydaje mi się równoważyć w wystarczającym stopniu. Nie mówiąc już o tym, że na mieszaniu się w tą sprawę możesz sobie połamać ostatnie zęby, a szkoda byłby dowiedzieć się kiedyś, że żywić się musisz samym sokiem z marchewki – uśmiechnęła się lekko do Mystica. Przez chwilę patrzyła na maga z namysłem. – Nie bawi mnie wizja rynsztoku dlatego jutro mam zamiar zapolować na jedną z myszek, które dzisiaj spotkałam. Profilaktycznie, zanim sama nie zmienię się w zaszczute zwierzątko.
 
 
 
Sharkuz 
Uczeń III Kręgu


Wiek: 43
Dołączył: 28 Cze 2006
Posty: 77
Skąd: Poznań
Wysłany: 2007-01-29, 15:42   

- Skoroście takie rozgadane kozy jesteście, posłuchajcie opowieśc pochodzącej z nieba. Bajarz ze mnie lichy... Ale pozawijam trochę do Was!

Sharkuz siedział na długiej ławie, opierając o trzy krzesła. Jego głos twardo brzmiał:

-Ongiś, gdy jeszcze Krog wiązał lewą burtę jako świeży łupieżczyna, statków na niebie wiela nie było. Ponoc w przestworzach panował czas prawdziwych Galer! Jedną z najpotężniejszych, której sława rozpościerała się po cały nieboskłon, zwano "Przebudzeniem Ziemi". Głosiła zakończenie Długiej Nocy.
Ciężką zimą szybowała do Kearu "Chłodnej Wiosny". Załoga nie znała prawdy o podziemnym mieście, którego wejście rozkruszone zostało przez wygłodniałe Horrory.
Zło czające się w ciemnościach korytarzy owładnęło przywódcę Galery wraz z całą załogą... Ponoc huk rozwścieczałych bestii dudnił w posadach pobliskich krain. Odtąd "Przebudzenie Ziemii" nie zawijało do portów. Szwędali się po niebach, nie zbliżając do cywilizacji. Mijały wieki... Nawet starzy żeglarze przestali o niej mówic.
Wysoko dni temu przemierzaliśmy okolice Morza Śmierci. Jak Słońce miłuję, widzieliśmy na horyzoncie złowieszczy kadłub drewnianej Galery... Leciała za nami, kryła się w chmurach.
Mówię Wam, to było Przebudzenie, Szara Galera!
_________________
I tylko drzewa jak świat światem
ukłony ślą tym, co pod wiatr....
 
 
mystic 
Czeladnik VII Kręgu
Emeryt


Wiek: 114
Dołączył: 27 Maj 2006
Posty: 882
Skąd: Częstochowa
Wysłany: 2007-01-30, 00:24   

- Nie tylko ja i nie tylko jej obawiam się. – mówiła cicho, nachylona ku staremu czarodziejowi. - Wizja poderżniętego gardła bawi mnie niespecjalnie, możesz mi wierzyć. Nie rozumiem jednak dlaczego miałaby obchodzić ciebie. Twój bilans potencjalnych zysków i strat nie wydaje mi się równoważyć w wystarczającym stopniu.
Nie mówiąc już o tym, że na mieszaniu się w tą sprawę możesz sobie połamać ostatnie zęby, a szkoda byłby dowiedzieć się kiedyś, że żywić się musisz samym sokiem z marchewki – uśmiechnęła się lekko do Mystica.

Ta perspektywa rozbawiła starca - Myślę że moje problemy żywieniowe nie są tutaj najistotniejsze. Powody są dwa. Po pierwsze nie znam cię, a lubię wiedzieć co się dzieje w Urupie. Zwłaszcza że emanuje z ciebie potencjał. Możesz naprawdę daleko zajść. A oferuję ci pomoc głównie z drugiego powodu. Bardzo mi kogoś przypominasz.
Starzec zamyślił się przywołując obrazy z przeszłości.

Klik Przez chwilę patrzyła na maga z namysłem. – Nie bawi mnie wizja rynsztoku dlatego jutro mam zamiar zapolować na jedną z myszek, które dzisiaj spotkałam. Profilaktycznie, zanim sama nie zmienię się w zaszczute zwierzątko.

- Jeśli potrzeba ci kryjówki, daj znać coś ci znajdę. Z chęcią dowiedziałbym się też czegoś więcej o tej lekarce, o której wspomniał Dagni. Gerion ma tutaj świetny pokój, który nazywa Komnatą zwierzeń. Jeśli chcesz, żeby nikt niepowołany nie słyszał naszej rozmowy...

Mały władca wiatru, ośmielony browarem podleciał do Mystica, siadł obok niego i powiedział " słuchaj no, wypił byś kiedyś browara, a nie jakieś dziwne herbaty pił, toć piwo to samo zdrowie.... " - kontynuował - " stawiam ci piwo jeśli zechcesz wypić ze mną. To jak będzie?

Mystic spojrzał na resztkę korzennego piwa, którą miał w kuflu. Dopił ją.
- Z chęcią wychylę drugi. Nalej mi tu tego specjału.
Stary czarodziej odprowadził wzrokiem wietrzniaka.
- I tyle jeśli chodzi o prywatność. Jak już wspomniałem byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś mi coś o niej z pierwszej ręki powiedziała. Ten głupiec ze straży mógł coś ważnego przemilczeć.
Bezbronny wrócił z piwem i usadowił się na karczemnej ławie.
- Miałem dziś beznadziejny dzień, a w moim wieku już takie przeboje na zdrowie nie wychodzą... wszak młody jesteś to zapraszam, pozwól abym Ci dziś towarzyszył wieczorem. No chyba że masz inne plany na wieczór: - kątem oka spojrzał się na Kilk...

Stary czarodziej zaśmiał się i zaniósł kaszlem
- Cieszę się że jest jeszcze na tym świecie ktoś kto nie uważa mnie za starego bezzębnego pryka, ale młody to chyba przesada. Widzisz idea wieku nie jest tożsama z ideą młodości. - Mystic uśmiechnął się widząc zakłopotanie na twarzy wietrzniaka. - wytłumaczę ci to inaczej. Obsydianie wychodzący z żywogłazu mają już za sobą około 100 lat życia. Jednak nikt nie powie na takiego obsydianina że jest stary. Mimo że ja jego wieku pewnie nie dożyję. Nie mówiąc już o orkach, które w wieku 40-50 lat są już zwykle w grobach. Tak więc to nie liczba przeżytych lat jest kluczem do idei starości. Kluczem tym jest intensywność tegoż zywota i doświadczenia zebrana na jego ścieżce. A przed tobą mój kochany, jeszcze długa droga. Poza tym wyglądasz dużo młodziej niż ja. - zakończył tyradę łykiem świetnego piwa.
- Czy mam inne plany? To się okaże...
 
 
Bezbronny 
Nowicjusz
Nie bij


Wiek: 40
Dołączył: 18 Sie 2006
Posty: 1
Wysłany: 2007-01-30, 09:29   

to żeś mnie zmieszał teraz, pozwól że usiądę na blacie od stołu bo na ławie nie widze Ciebie...
a co do mojego wyglądu to, to już my wietrzniaki tak mamy iż zachowujemy przez całe Życie młodzieńczy wygląd.... [spojrzał w kufel i się okazało iż ma jeszcze ponad pół piwa, Jak przystało na Wielkiego "duchem" Władcę wiatrów był uradowany, wszak jest jeszcze pół piwa, a nie tylko] Wietrzniak, spojrzał się na Klik i Mystic'a ( wszak nie wie że klik to złodziej), słuchajcie, zapewne znacie moja historię jak tu trafiłem, i wiecie też, że złapałem tego złodzieja vanjakiegoś tam..., Dlatego mam pytanie do was jak długo można wyciągnąć informacje od delikwenta który się nie przyznaje, czy to zrobił czy też nie, i czy to jest skuteczne? jak myślicie czy istnieje możliwość taka iż on będzie blefował i nie odzyskam swojej kasy, a w dodatku ja bekne za to?
_________________
-=[ PIWO Rule 4 Ever ]=-
 
 
 
klik 
Nowicjusz
klik

Dołączyła: 08 Lip 2006
Posty: 13
Skąd: Zielona Góra
Wysłany: 2007-01-30, 11:03   

- Myślę że moje problemy żywieniowe nie są tutaj najistotniejsze. Powody są dwa. Po pierwsze nie znam cię, a lubię wiedzieć co się dzieje w Urupie. Zwłaszcza że emanuje z ciebie potencjał. Możesz naprawdę daleko zajść. A oferuję ci pomoc głównie z drugiego powodu. Bardzo mi kogoś przypominasz.
Klik przez chwilę patrzyła na maga z namysłem.
– Nie bawi mnie wizja rynsztoku dlatego jutro mam zamiar zapolować na jedną z myszek, które dzisiaj spotkałam. Profilaktycznie, zanim sama nie zmienię się w zaszczute zwierzątko.
- Jeśli potrzeba ci kryjówki, daj znać coś ci znajdę – pochylił lekko głowę przez co przypominał zaintrygowanego, starego ptaka. - Z chęcią dowiedziałbym się też czegoś więcej o tej lekarce, o której wspomniał Dagni. Gerion ma tutaj świetny pokój, który nazywa Komnatą zwierzeń. Jeśli chcesz, żeby nikt niepowołany nie słyszał naszej rozmowy...
- Tak wiem – kiwnęła głową. – Korzystałam już z niej. Kryjówki nie potrzebuję, mam ich kilka sama. Na razie jednak sądzę, że zatrzymam się tutaj. – Obejrzała już wcześniej zabezpieczenia gerionowej karczmy i była nimi usatysfakcjonowana. To nie one dawały jej jednak poczucie bezpieczeństwa, lecz nieustannie przetaczający się przez nią Adepci powiązani ze sobą starymi przyjaźniami, sekretami, przeszłością. Jeśli uda jej się włączyć w tą sieć zależności, będzie to dla niej najlepszą ochroną.
– Twoja maleńka pupilka bawi moje uszy barwną opowieścią i nawet jeśli jej absolutnie nie słucham, doceniam poświęcenie z jej strony – posłała czarodziejowi szelmowski uśmieszek. – A skoro już czuję się tak bardzo zobowiązana, z chęcią odwdzięczę się tobie opowieścią... która będzie odrobinę bardziej sensowna – dodała ciszej.
Mały władca wiatru, ośmielony alkoholem podleciał do Mystica i siadł obok niego:
- Słuchaj no, wypił byś kiedyś browara, a nie jakieś dziwne herbaty pił, toć piwo to samo zdrowie... – kontynuował. - Stawiam ci piwo jeśli zechcesz wypić ze mną. To jak będzie?
Mystic spojrzał na resztkę korzennego piwa, którą miał w kuflu. Dopił ją.
- Z chęcią wychylę drugi. Nalej mi tu tego specjału.
Stary czarodziej odprowadził wzrokiem wietrzniaka.
- I tyle jeśli chodzi o prywatność. Jak już wspomniałem byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś mi coś o niej z pierwszej ręki powiedziała. Ten głupiec ze straży mógł coś ważnego przemilczeć.
- Dagni nie jest aż tak głupi jak wskazuje na to jego poczciwa twarz pomarszczonej małpki – Klik skrzywiła wargi. – Jest tylko chciwy i brakuje mu wyobraźni.
Bezbronny wrócił z piwem i usadowił się na karczemnej ławie.
- Miałem dziś beznadziejny dzień, a w moim wieku już takie przeboje na zdrowie nie wychodzą... wszak młody jesteś to zapraszam, pozwól abym Ci dziś towarzyszył wieczorem. No chyba że masz inne plany na wieczór. - Kątem oka spojrzał się na Klik.
Sądząc swój napój, dziewczyna z rozbawieniem słuchała odpowiedzi Mystica, na wpół żartobliwej, na wpół protekcjonalnej. Bawił ja widok zakłopotanego wietrzniaka.
- Słuchajcie, zapewne znacie moja historię jak tu trafiłem, i wiecie też, że złapałem tego złodzieja vanjakiegoś tam... – paplał Bezbronny. - Dlatego mam pytanie do was jak długo można wyciągnąć informacje od delikwenta który się nie przyznaje, czy to zrobił czy też nie, i czy to jest skuteczne? jak myślicie czy istnieje możliwość taka iż on będzie blefował i nie odzyskam swojej kasy, a w dodatku ja beknę za to?
Brwi Klik uniosły się lekko do góry. Pasje, czy wszystkie pijane skrzydlaki wygadują takie bzdury?
- Poczekaj, poczekaj. Mów odrobinę wolniej, bo prawie się pogubiłam. Historii twojej nie znam, więc nie jestem pewna czy dobrze zrozumiałam. Pytasz się o to jak długo można torturować kogoś i czy jest to skuteczne? – Złodziejka uśmiechnęła się złośliwie. – Wiesz, że jeśli Vinrychowi włos teraz z głowy spadnie będę mogła zeznać pod przysięgą żeś w pijackim szale mówił o zrobieniu krzywdy jego fizycznej powłoce?
 
 
 
mystic 
Czeladnik VII Kręgu
Emeryt


Wiek: 114
Dołączył: 27 Maj 2006
Posty: 882
Skąd: Częstochowa
Wysłany: 2007-01-30, 14:20   

- Słuchajcie, zapewne znacie moja historię jak tu trafiłem, i wiecie też, że złapałem tego złodzieja vanjakiegoś tam - powiedział Bezbronny - Dlatego mam pytanie do was jak długo można wyciągnąć informacje od delikwenta który się nie przyznaje, czy to zrobił czy też nie, i czy to jest skuteczne? jak myślicie czy istnieje możliwość taka iż on będzie blefował i nie odzyskam swojej kasy, a w dodatku ja bekne za to?
- Możliwość zawsze istnieje, kwestią jest jakie metody się stosuje i jak bardzo oporny jest ów delikwent. - odparł czarodziej
- Poczekaj, poczekaj. Mów odrobinę wolniej, bo prawie się pogubiłam. Historii twojej nie znam, więc nie jestem pewna czy dobrze zrozumiałam. Pytasz się o to jak długo można torturować kogoś i czy jest to skuteczne? – Złodziejka uśmiechnęła się złośliwie. – Wiesz, że jeśli Vinrychowi włos teraz z głowy spadnie będę mogła zeznać pod przysięgą żeś w pijackim szale mówił o zrobieniu krzywdy jego fizycznej powłoce?
Czarodziej uśmiechnął się "mała szantażystka" pomyślał.
- Wiesz jeśli chcesz zdobyć trochę funduszy to jutro rada miasta organizuje małe igrzyska dla ludu. W programie jest między innymi turniej walki. Z tego co wiem zgłosiło się do niego kilkudziesięciu adeptów. Zapytaj zresztą Setha on na pewno w nim wystartuje. Na wpisowe jeśli nie masz to spróbuj wydębić od Geriona. Myślę że zgodzi się dać ci zaliczkę.

Stary czarodziej spojrzał w stronę trolla. Przyjaciel siedział wsparty o kontuar i przyglądał się znudzonym wzrokiem swojej klienteli. Dzisiaj progi jego karczmy przekroczyło wielu dawców imion. Jednak Mystic zauważył w ruchcach trolla znużenie. "Może to co mówił wczoraj o zmęczeniu życiem to coś więcej niż tylko słowa". Troll nie miał dziś zbyt wielu zajęć. Lancelot zabawiał gości, a Bezbronny ich obsługiwał. Wyglądał na samotnego. Mystic rozumiał to doskonale, przez pół życia był samotny. Oczywiście jeśli nie liczyć wszechogarniającej go magii. Odpłynął myślami...

Plotka szybko rozprzestrzeniała się. "Mistrz Aulcroft zamordowany", "Fellidra zniknęła". Szybko wydostał się z tłumu i pobiegł w stronę zamieszkałej przez ludzi dzielnicy Zenicce. Przeczuwał najgorsze.
Po długim biegu dotarł w końcu zdyszany do domu, który zamieszkiwała młoda trubadurka. Gdy ujrzał Felidrę stanął jak wryty.
- Nie powstrzymuj mnie, nienawidzę całego tego miasta. Muszę się stąd wydostać.
Młody czarodziej poczuł się jakby wyrwano mu rękę.
- Fellidro... - zaczął niepewnie
- Już postanowiłam i nie zmienisz tego.
Mystic stał patrząc jak dziewczyna zbiera swoje rzeczy i nie wiedział co począć. W końcu przemówił.
- Jeśli chcesz przed nim uciec to jest na to tylko jeden sposób. Mallornica wpłynęła dwa dni temu do portu. Masae Seorach nie pozwoli by jego załodze i podróżnym cokolwiek się stało.
Fellidra na chwilę przerwała pakowanie zastanawiając się nad słowami czarodzieja.
- Może masz rację, zawsze chciałam bliżej poznać Lud zza Aras. Podobno kapitan Seorach często tam żegluje. Tak zrobię. Dziękuję ci.
- Nie dziękuj, nie trzeba, wiesz dobrze że zawsze ci pomogę. Odprowadzę cię do portu.
- Nie - zaoponowała Fellidra - i tak dużo dla mnie robisz. Nie chcę ci przysparzać więcej kłopotów.
- Ależ....
- Postanowione - ucięła Fellidra, zabierając torbę i wychodząc z domu. Na chodniku odwróciła się jeszcze w stronę młodzieńca, całując go w policzek - żegnaj braciszku.

Młodego czarodzieja wmurowało. Fellidra nigdy tak do niego nie mówiła. On też nigdy nie wspominał o łączących ich więzach. Owszem mieli wspólnego ojca, jednak Fellidra była owocem jego niewierności. Sam o tym dowiedział się zupełnie niedawno i przypadkiem, kiedy podsłuchał rozmowę ojca z odrzuconym przez niego, wściekłym dziewczęciem. Ta rozmowa zamknęła pewien rozdział w jego stosunkach z ojcem. Nigdy jednak nie przyznał się żadnemu z nich do tego co słyszał. Tym większe było jego zdziwienie.
- Żegnaj - odpowiedział oddalającemu się już cieniowi Fellidry - Nigdy cię nie zapomnę - smutek rozdzierał serce czarodzieja. Nie wiedział czy jeszcze kiedyś ujrzy tą szaloną, pełną życia i emocji dziewczynę, która wprowadzała tyle koloru do jego życia.
- Żegnaj - odwrócił się i ruszył do domu.
 
 
Sethariel 
Opiekun X Kręgu


Wiek: 40
Dołączył: 10 Cze 2006
Posty: 1861
Skąd: Wejherowo
Wysłany: 2007-01-30, 15:43   

Seth tymczasem stanął na środku karczmy, rozejrzał się dookoła, czy już ktokolwiek zwrócił na niego uwagę, a gdy tylko zauważył choć jedno spojrzenie skierowane w jego stronę rzekł.

"Bardzo to ciekawe były opowieści, i oczywiście wielki plus za wspaniały morał, że ryzyko popłaca i że warto czasem zawierzyc namiętnościom i ekstremalnym uczuciom."

"Teraz posłuchajcie mojej historii, od początku do końca prawdziwej."

Seth w skupieniu sięgnął do swych zasobów karmicznej energii, poczuł jak magia wypełnia jego myśli, by przez wypowiadane słowa przeistoczyć się w pełną czaru opowieść. Elfi fechtmistrz moze i nie byl trubadurem, nie zarabiał tez swym gawędziarstem na życie, ale jak każdy fechtmistrz umiał co nieco opowiedzieć, tak by go słuchano, a i miał do pomocy kilka talentów.

Historia ta prawdziwa niczym zagrożenie ze strony horrorów na Złoziemiu, wydarzyła się dawno temu, gdy Dawcy Imion wyszli po straszliwym pogromie odbudowywać ziemię jaką znali.

Było to jeszcze zanim pierwszy mleczny ząb pojawił się w szczęce obecnego tutaj, starego Mystica, wtedy to Dawcy Imion z okolicznych kaerów postanowili połączyć swe siły i wybudować miasto jakiego Barsawia jeszcze nie znała. Tym miastem oczywiście była Urupa.

Wśród mieszkańców żył pewien bohater, a zwał się on Htes Htaneman. Był on wielce poważany przez ludność miasta, głównie ze względu na jego wielkie zasługi wobec całej społeczności. Jednej rzeczy jednak nikt nie wiedział. Ów bohater pod postacią elfa tylko się krył. Tak naprawdę...


Seth spojrzał na widownię, nachylił się lekko, popatrzył na boki po czym szeptem dokończył

... był on wielkim smokiem, kuzynem najpotężniejszych w Barsawii Lodoskrzydłego i Górskiego Cienia.

Na smoka tego polował ogromny, wszechpotężny horror, którego prawdziwym imieniem nazywać nie można. Zwą go Wielkim Łowcą, Slugawiaczem lub Horrorem o Tysiącu Twarzach. Potwór to straszny, straszy już samo jego imię, a siła jego przeogromna, siłą horror ten góruje nad wszystkimi innowymiarowymi bestiami jakie zna świat. Status jego więc równy pasjom i jak pasje jest przez niektórych traktowany. Ma on gigantyczną siatkę swoich szpiegów rozsianych po całej Barsawii, a plotki głoszą, że nawet wśród therańskich arystokratycznych domów. Nikt z nich jednak nie potrafił odgadnąć, gdzie skrył się owy wielki smok, kuzyn Lodoskrzydłego.

Aż do pewnego dnia, kiedy to mag imieniem Ellegrym nie dowiedział się o istnieniu kultu Wielkiego Łowcy. Wszedł w ich szeregi i wtopił się tak dobrze, że nikt po pewnym czasie nie rozpoznałby w Ellegrymie mądrego czarodzieja, a raczej owładniętego jakąś obsesją furiata.

Na nieszczęście tak się złożyło, że Ellegrym niegdyś dobry przyjaciel Htesa, po wielkiej sprzeczce o względy pewnej damy postanowił się zemścić. A zemsta ta miała być okrutna. Uknuł więc Ellegrym złowieszczą intrygę, przekazał swym mrocznym współpracownikom, iż wie gdzie znajdue się Wielki Smok. Nieświadomy tego jak blisko jest prawdy, nasłał Ellegrym szpiegów Wielkiego Łowcy na Htesa.

"Jest w karczmie, baluje z jakąś elfką"
szepnął Seth udając jednego z zakapturzonych assasynów. "Wy od środka, my dachem, a Ty obstaw tylne wejście"

Weszło więc ich trzech do środka, z nienacka wyciągnęli zatrute sztylety i zaatakowali Htesa, ten jednak refleks miał smoczy i uskoczył przed ciosami. Wyciągnął swój miecz i począł bronic się dzielnie przed kolejnymi atakami.


Seth skoczył na stół wyjął swój miecz i zaczął walczyć z wyimaginowanymi wrogami, naśladując tor wydarzeń z opowieści. Ha! Ciach! Bum! Trach! Szuu!

Wtem twarz Setha posmutniała, schylił głowę i zamilkł.

W gorączce walki Htes trafił swym mieczem w serce swej ukochanej. Wściekł się niezmiernie, wykrzykując na całe gardło imię kobiety. W mig zmienił się w Wielkiego Smoka, roztrzaskując w drobny mak całą karczmę. Poleciał na przylądek koło Reduty Shabiry. Tam zmienił sie spowrotem w Dawcę Imion, rozebrał się, rzeczy kładąc kilka metrów od siebie, po czym przywołując całą potęgę smoczej magii podpalił się. Całemu zdarzeniu przyglądał się młody Mistrz Żywiołów imieniem Tovar, wziął on potem rzeczy Htesa, w tym jego miecz, ubranie, ozdoby, brosze i amulety.

Gdy Płomień ogarnął całe ciało Htesa, stała się rzecz jeszcze bardziej niezwykła. Ogień był już ogromny, nie było widać ciała elfa, z płomieni niczym odradzający sie feniks wyleciał Wielki Smok. Wzbił się w powietrze i odleciał gdzieś za morze Aras, w stronę wschodzącego słońca.

Tymczasem szpiedzy Wielkiego Łowcy odnaleźli część ekwipunku Htesa, przy jego pomocy mają nadzieję odnaleźć Wielkiego Smoka. Wielki Smok natomiast obiecał powrócić po swoje rzeczy i zniszczyć raz na zawsze Wielkiego Łowcę, potwora o Tysiącu Twarzach... a szpiedzy horrora ponoć nadal działają...


Seth ukłonił się i usmiechnął, wyczekując reakcji publiczności.
_________________
Wojciech 'Sethariel' Żółtański
Gry-Fabularne.pl - serwis o grach fabularnych
 
 
 
Bibi 
Nowicjusz

Wiek: 43
Dołączyła: 22 Sty 2007
Posty: 4
Skąd: Częstochowa
Wysłany: 2007-01-31, 16:44   

Szanowny Panie Sethcie - ukłoniła się lekko Bibi zwracając się do fechtmistrza - piękna to opowieść, rozumiem, że po tym wprowadzeniu usłyszymy opowieść o Laudusie i uciekinierach ze Skawii, aby Gerion mógł ocenić, które z nas ma najbardziej lotny umysł i lekki język - wietrzniaczka znów się skłoniła i czekając na opowieść ulokowała się na kolanach Mystica.
 
 
sir_lancelot 
Czeladnik VI Kręgu
Sir Lancelot


Wiek: 42
Dołączył: 28 Cze 2006
Posty: 304
Skąd: Iława
Wysłany: 2007-02-01, 18:39   

Lancelot usiadł przy piwie, aby zwilżyć gardło przed opowieścią, którą miał w zamyśle. Delektował się piwem i kiedy kolejne osoby zaczęły snuć historie. Patrzył na to z nie krytą satysfakcją, że udało mu się doczekać konkursu opowieści w tym jak dotąd mało ukierunkowanym na tego typu rozrywki miejscu, w którym jego muzyka przechodzi bez echa. Uśmiechnął się, więc Lancelot i zaczął przysłuchiwać się każdej kolejnej historii notując z każdej z nich po kilkanaście słów streszczenia i zapisując, co ważniejsze fakty, aby łatwiej mu było przytoczyć któreś z opowiadań, kiedy będzie chciał je opowiedzieć samemu.

Obserwował z zaciekawieniem zasłuchane i pogrążone w wyobraźni twarze gości Geriona. Cieszył się, że ta dziwaczna zbieranina została połączona właśnie takim zajęciem jak opowiadanie sobie nawzajem historii. Lancelot, mimo że rwał się, aby opowiedzieć cokolwiek mu do głowy przyjdzie to wiedział, że po jego opowieści nikt może nie zdecydować się na opowiadanie, więc wolał czekać, aby nikogo nie pozbawić takiej możliwości. Czasem tylko zerkał na opięte strojem ciało Klik, chwilami zastanawiał się, jakie są w dotyku loki Bibi… nie tylko z resztą loki, myślał też gdzie się podziali i co wyprawiają Rufina z Abishaiem. Bardzo ciekawy okazał się ten wieczór. Choć nic nie wskazywało nijak na tak piękne uwieńczenie dnia jak cykl historii opowiedzianych ustami gości Gersona to było coś, czego było Lancelotowi potrzeba… spokoju i natchnienia. Kolejnym natchnieniem był smakowity biust, Rufiny który poruszał się tak kusząco, kiedy Lancelot jej „dosiadł” podczas podróży do gospody. Rufiny jednak nie było, więc Lancelot cieszył oczy wdziękami Klik i dokładnie przyglądał się Bibi. Dawno już nie spotkał, wietrzniackiej kobiety i w sumie to już zapomniał jak to jest obserwować tak małe, ale nafaszerowane słodyczą ciałko.

Tyle tych ludzkich kobiet, elfek, krasnoludek się kręci i kusi, że wietrzniaczka to prawdziwy rarytas – Myślał Lancelot pijąc piwo i słuchając kolejnych opowieści.

„ … Na mnie mam nadzieje tez przyjdzie niebawem kolej do opowiadania … „ – Skwitował Lancelot i pogrążył się w mocy piwa i opowiadania, które właśnie się toczyło. Czekał na swoją kolej cierpliwie.
_________________
http://www.myspace.com/sobiewolaclub

http://www.sobiewola.pl/
 
 
 
Gerion 
Opiekun IX Kręgu
Troll Warrior


Wiek: 51
Dołączył: 24 Maj 2006
Posty: 1091
Skąd: Poznaďż˝
Wysłany: 2007-02-02, 11:58   

Vasquez o mało co nie zemdlał od potwornego smrodu. Od dobrych dwóch godzin tropił coś, co spowodowało zniknięcie mieszkańców niewielkiej, rybackiej osady. Kilka domów z cegły suszonej na słońcu, stało na polanie zagajnika z rzadka porastającego wyniosły klif. Słyszał wyraźnie huk fal robijających się o skalisty brzeg. Rybacy mieli niewielką przystań
na kamienistej plaży, ale poza 4 pustymi łodkami, Vasquez nie znalazł nikogo. Chaty na wzgórzu również były puste, ale Łowca już znalazł trop.
Kroczył skupiony, zapatrzony w srebrzyste ślady opalizujące w świetle słońca. Magia talentu prowadziła go za czymś, co dokonało wielkiego spustoszenia. Ślad schodził w kierunku morza, a potem wiódł skalistą drogą,wśród nadmorskich urwisk.
Gdy zatrzymał się przed wąską szczeliną jaskini, w czuły nos orka uderzyła fala okropnego fetoru.

***

Sir Valeq odpoczywał. Siedział w karczmie przyglądając się gościom. Stary czarodziej pogrązony był w rozmowie ze Złodziejką. Jego blondwłosa pomocnica umilkła po długiej i pięknej opowieści, któej początek usłyszeli z ust krasnoludzkiej przewodniczki. DO t'skranga podszedł troll. "DObrze Cię widzieć przyjacielu" - rozpoczął. Valeq był
pewien, że Wojownik coś przemyślał i pewnie ma jakąś prośbę. "Wpierw muszę Ci podziękować, za Twój wysiłek włożony w rozmowę z duchem mego przyjaciela. Jestem dłużny Ci przysługę. A za chwilę będę dłużny jeszcze więcej. Valequ - czy
mógłbyś się dowiedzieć więcej, co uspokoiłoby ducha Roxa i pozwoliło mu odejśc do królestwa śmierci? A może.." - tu troll zawiesił głos - "a może masz tak wielką władzę, że mógłbyś go sprowadzić do świata żywych? Choćby na krótko?" Ksenomanta nic nie odrzekł, zmrużył tylko swoje t'skrangow ślepia...

***
"Tak to jest właśnie żyć w Urupie" - wyszeptała zmęczona Rufna. Jej mokre włosy przykleiły się do nagiego brzucha Abishaja. Iluzjonista odpoczywał rozciągnięty na łożu. "DObrze być mistrzem iluzji" - stwierdził z sarkazmem - "wystarczy godzina, by poznać oczekiwania kobiety, a potem odrobina magii i jesteś już tak duży i tak twardy jak ona
tego pragnie. I zapewnie nie zapomni tego do końca życia, albo..spotkania następnego Iluzjonisty".
Throalczyk smakował swoje zmęczenie. Czuł leniwe odprężenie każdego mięśnia. Lekki ból w lędźwiach ostrzegał go, że jutro może się nie ruszyć tak łatwo, ale ta urupańska dziewczyna była namiętna i wykrzesła z niego niebywały ogień.
Powoli pogrążał się we śnie. Sufit pokoju zaczął wirować i zmęczenie ukołysało go łagodnie. Zasypiał. I z każdą minutą snu, rosło w nim przerażenie. Duszę wypełniało mu lodowate zimno. I znów widział Israndila, na nowo przeżywał koszmar tamtego dnia..."Abshaj!, Abishaj!" - Rufina zbudziła go delikatnym szarpnięciem. "Krzyczałeś coś przez sen..." - przytuliła głowę krasnoluda do swjej piersi. "Wszystko będzie dobrze" -szeptała gładząc włosy maga - "wszystko będzie dobrze..." "Nie sądzisz, że Gerionowi przydałby się lepszy wystrój wnętrza?" - dodała, mrucząc rozkosznie, w odpowiedzi
na pieszczotę krasnoluda.

***

Bibi nie wsłuchiwała się w rozmowę Czarodzieja i Pantery. Zignorowała (przynajmniej na chwilę) zaintrygowany wzrok Lancelota i maślane oczy wstawionego Bezbronnego. Musieliby dokonać naprawdę czegoś wyjątkowego by wzbudzić zainteresowanie jsnowłosej wietrzniaczki. Podleciała do drewnianego kontuaru, na którym Gerion powiesił kiedyś trzy tarcze należące do kryształowych łupieżców. "Wujku Gerionie" - zaczęła słodko - "kiedyś dawno miałeś u siebie taki pyszny deser z travarskiej czekolady? Pamiętasz?" Troll się uśmiechnął wstając od stolika przy którym siedział SirValeq.

"Pamiętam mój skarbie. I pewnie ucieszy Cię wieść, że mam jeszcze zeszłotygodniowy zapas tego przysmaku". WYraz twarzy wietrzniaczki był jednoznaczną odpowiedzią.
Gerion zszedł do kuchennej piwniczki. Wyciągnął kilka słojów ze zmrożoną śmietaną (to Mystic przygotował dla niego trzy wielkie kontenery z wplecionymi esencjami wody i powietrza, doskonale chłodziły każdy produkt, choć co roku trzeba je było na nowo zaklinać). Zręcznie zmiksował trzcinowy cukier, likier jajeczny i śmietanę, dosypujac słodkich rodzynek moczonych w migdałowej nalewce.Ułamał bryłę czekolady i wrzucił ją do żeliwnego garnczka dodając krople mleka gżmotorożca. Wyniósł na górę lodowy puchar i na oczach szczęśliwej Bibi zalał jego zawartość porcją gorącej, travarskiej
czekolady..."Moja droga Twoja opowieść o Laudusie poruszyła mnie do głębi, mam nadzieję, że Lancelot nie uronił ani słówka" - tu spojrzał na Trubadura, który z otwartą paszczęką przyglądał się Bibi pałaszującej lodowy krem z czekoladą.

***

Dopił swoje piwo i trzasnłą kuflem w stół. "Ech, jutro z rana czekają mnie na Kamienym Pazurze" - prychnał. "Słuchaj no Bezbronny: - SHarkuz zwócił się do lekko upitego wietrzniaka. "Wyruszamy łowić esencje powietrza nad krawędzia morza.
Będzie niezła zabawa, a widzę, że brakuje ci ruchu. Może i w kuchni u Geriona dobrze ci sie pracuje, ale psiamać, nie badź miejskim wycieruchem. Jak chcesz przeżyć przygodę, to idź ze mną..."Bazbronny nieskoordynowanym lotem opuścił towarzystwo Czarodzieja i Klik. NIe wyhamował i długim ślizgiem wylądował na stole Sharkuza..."Pierdo..." - połknął słowa w pijackiej czkawce - "że co?!" "A te szydzieści..yp..srebników...yp..yp..któhe mam zapłacić ..yp..?" "Czniaj na srebrniki wietrzniaku!" - zaryczal śmiechem Łupieżca..

***
Lancelot zastanawiał się nad opowieścią Setha. SKupił się na napisanym przed chwilą tekście. COś mu nie pasowało. Coś, wyzierało zza słów. Wyraźnie. Tylko nie mógł pochwycić końca nitki. Smok...przedmiot..Ellegrym...
Powloli wszystko zaczeło wirować w jego głowie. CZuł się jakby ktoś rzucił na niego zaklęcie. Ogarnęła go senność i zmęczenie. Potrząsnął kilka razy głową..."NIe może to być, teraz ja..teraz moja kolej na opowieść" - jednak nadzwyczaj trudno mu się było skupić. To ostatnie piwo właśnie zaczynało działać i Trubadur musiał na chwilę opuścić karczmę gnany potrzebą. Odporwadziło go zaniepokojone spojrzenie Klik.


***
- Dagni nie jest aż tak głupi jak wskazuje na to jego poczciwa twarz pomarszczonej małpki – Klik skrzywiła wargi. – Jest tylko chciwy i brakuje mu wyobraźni. Potem zamilkła słuchając paplaniny pijanego wietrzniaka, aż do chwili kiedy wyladował na stole Sharkuza. Przysunęła się bliżej Czaodzieja. Wreszcie nikt im nie przeszkadzał."Czy zatem omówimy to i owo na osobności, czy też masz jeszcze jakieś asy w rękawie, które powinny wiedzieć o tym i owym?" - zaptyała Mystica. "Pomóż mi wstać" -stęknął Czarodziej. "Gerionie mógłbyś nas zaprowadzić na dół?" - zapytał. Troll nieco zdziwiony spełnił prośbę przyjaciela, po drodze wymienili tylko dwa spojrzenia. Klik powoli czuła się tu jak w domu, co specjalnie nie martwiło Geriona. Martwiła go natomiast długa nieobecność Lancelota.


***

Było blisko północy, gdy do karczmy wszedł niespodziewany o tej porze gość. Wysoki elf, o szaro-srebrzystych włosach, spojrzał po sali swym pewnym wzrokiem. Policzył gości, zmrużył oczy i stanowczym krokiem, zmierzającym wprost docelu ruszył ku właścicielowi. W łubniach na jego plecach spoczywał długi, elfi łuk. Cięciwa, zwinięta i natłuszczona leżała w korkowym pudełku, głęboko w sakwie. Łuczysko wykonane z ciemnego drzewa miało w sobie siłę i tajemnicę. Majdan broni okryty delikatną materią, ściśle przylegał do ścianek łubni, spragniony był dłoni elfiego Łucznika. "Cryingorc?" - niepewnie powiedział Gerion wpatrując się w twarz elfa. "Ledwo Cię poznałem...usiądź, rozgość się, chętnie Cie dowiem czemu Pasje przygnały Cię do Urupy..."

***
Seth był zadowolony z wrażenia jaki wywarła jego opowieść na gościach. Zastanawiał się tylko, który z nich byl na tyle inteligentny, żeby wyłowić z historii fakty istotne i oddzielić je od fikcji. Ale może za dużo wymagal od przeciętnych Dawców Imion? Zdecydował się zadziałać...
_________________
Moja wikipedia ED,
 
 
 
klik 
Nowicjusz
klik

Dołączyła: 08 Lip 2006
Posty: 13
Skąd: Zielona Góra
Wysłany: 2007-02-02, 14:23   

Klik popatrzyła na drzwi, przez które wytoczył się przed kilkoma chwilami wietrzniacki trubadur. Nie lubiła trubadurów, za rozgadanymi wietrzniakami też specjalnie nie przepadała - do Lancelota nie żywiła jednak żadnej osobistej urazy. Przeciwnie, była mu nawet wdzięczna, że przez wieczne zamieszanie i hałas jakie czynił wkoło swojej osoby, ona mniej rzucała się w oczy. Zerknęła na Geriona, którego zmartwione spojrzenie także niedomiennie orbitowało w kierunku wyjścia. Wzruszyła lekko ramionami.
- Mysticu, porozmawiać możemy także na zewnątrz. Pospacerujemy, powdychamy nocne powietrze, co ponoć dobrze na płuca robi. A przy okazji zobaczymy czy przypadkiem jakiś pogromca wietrzniaków nie kręci się w pobliżu. Gerionową piwnicą jeszcze zdążymy się nacieszyć. Oczywiście takiemu szanowanemu czarodziejowi nie wypada wymykać się tylnym wyjściem, co innego mnie - pokornej służebnicy władcy tego siedliszcza. - Złożyła Gerionow kpiarski ukłon.
Przywołując magię swojej dyscypliny cicho wymknęła się przez drzwi.
 
 
 
Gerion 
Opiekun IX Kręgu
Troll Warrior


Wiek: 51
Dołączył: 24 Maj 2006
Posty: 1091
Skąd: Poznaďż˝
Wysłany: 2007-02-02, 14:32   

Lancelot w ostatniej chwili uchylił się przed śmiercionośnym ostrzem...wywijając piruetem beczkę w ciemnościach nocy stracił orientację gdzie jest dach a gdzie jest niebo. Alkohol zakręcił mu w głowie, przeciążenie pchnęło falę krwi do mózgu i wtedy coś pękło w głowie wietrzniaka...Spadając jak kamień, głową w dół ostatkiem wysiłku zajrzał w astralną przestrzeń. Nad sobą, pod wysokim kątem ujrzał astralne odbicia dwóch małych, skrzydlatych dawców imion.

"Dziabnąłeś ją?" - syknął Vikarion wznosząc się w niebo okrytej nocą Urupy. "Lekko, czubkiem ostrza w głowę" - odparł dysząc drugi wietrzniak - "ale powinno wystarczyć, za parę godzin jad zacznie działać i będziemy mieli spokój na jakiś czas".

***
Klik bezszelestnie wymknęła się tylnym wyjściem. Jej postać była jednością z cieniem okapu, jaki kładł się na ścianie. Księżyc był w pierwszej kwadrze i noc była dość ciemna. Nawet jak na zmysły Złodzieja. Klik zaczerpnęła karmicznej energii i wyostrzyła swój i tak doskonały słuch. Usłyszała świst powietrza, łopot wietrzniackich skrzydeł i cichą rozmowę, której therańskie brzmienie zawisło wysoko nad gerionowym dachem.

Odpadła od ściany i odruchowo zareagowała jak przy rozbrajaniu pułapek. Z nieba spadał nieprzytomny wietrzniak, kręcąc szalonego pirueta w powietrzu. Klik wysunęła ostrze, gotowa nadziać spadającego jak kamień latacza, niczym jabłko na rożen...W ostatniej chwili rozpoznała Lancelota, rzuciła się do przodu i pochwyciła lekkie ciało Trubadura. Siła rozpędu zepchnęła ją z drewnianego tarasu. KLik upadając starała się nie zrobić krzywdy wietrzniakowi. Przekoziołkowała przez ramię i przykleiła się do ziemi. Spojrzała w niebo, lecz nie dostrzegła już żadnych śladów.

Lancelot krwawił lekko z rozcięcia na głowie. Leżał na ziemi i ciężko oddychał. Wyjęła opatrunek z chlebem i pajęczyną z ukrytej kieszeni i zatamowała krwotok. Docuciła Lancelota..."ale mi się chce lać" - zajęczał Trubadur spoglądając lekko zamroczony na Złodziejkę.

***

Mystic tylko westchnął.
- I znów mnie wodzi za nos - stwierdził patrząc na Geriona - przekaż Bibi żeby mnie śledziła - dodał - No coż, jak trzeba to trzeba.
Przed wyjściem mag zawinął się jeszcze w ochronną warstwę powietrza. Wyszedł w noc. Gdy jego oczy przyzwyczaiły się nieco do ciemności zobaczył jak Klik skacząc z tarasu złapała akrobatycznym manewrem spadającego wietrzniaka. "Zwinniutka" przemknęło czarodziejowi przez myśli, nie spowolniło to jednak jego reakcji. Przeczuwając, że Klik doskonale poradzi sobie z maluchem, Mystic spojrzał w przestrzeń astralną. Obok znanych mu odbić Klik i Lancelota, daleko na niebosłonie zauważył astralne odbicia dwóch małych istot..
"Wietrzniaki, musiały zaatakować biednego trubadura, oduczymy ich zakradania się do karczmy Geriona" - pomyślał czarodziej. Natychmiast zaczął przywoływanie zaprzyjaźnionego z nim duszka powietrza. Zaczerpnął odrobiny magii by utworzyć w przestrzeni astralnej krąg i zaczął nawoływać Baltka.
Klik spojrzała na rany Lancelota. "Nie jest z nim dobrze" - pomyśłała. Miała już tyle do czynienia z truciznami że bez trudu rozpoznała Kreescrę, truciznę stosowaną często przez wietrzniaki. Spojrzała na Mystica, który stał obok tylnego wejścia do karczmy i Wydawał syczące dźwięki.
_________________
Moja wikipedia ED,
Ostatnio zmieniony przez Gerion 2007-02-02, 15:57, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
 
klik 
Nowicjusz
klik

Dołączyła: 08 Lip 2006
Posty: 13
Skąd: Zielona Góra
Wysłany: 2007-02-02, 15:36   

Klik sklęła w duchu wszystkie Pasje, krzykliwe, latajace insekty, trubadurów z pełnymi pęcherzami i głupców. Po chwili namysłu dorzuciła jeszcze Theran i trucicieli. Tamując krwotok Lancelota doszła do wniosku, że to w zasadzie i tak wszystko jedno skoro każdy szanujący się lingwista uznałby te wyrażenia za synonimiczne. Skrzywiła usta - szkoda, teraz ich już nie wyśledzi. Usłyszała otwierające się drzwi. A potem syczące odgłosy czarodzieja.
Błyskawicznie porwała gadającego od rzeczy wietrzniaka na ręce i chciała wepchnąć wychodzącego właśnie Mystica z powrotem do wnętrza karczmy.

Nim jednak to uczyniła, w świetle rzucanym przez otwarte dzrzwi karczmy pojawił się mglisty cień ducha...Gdy ten roześmiany nicpoń zmanifestował się już w kręgu, Mystic zaczął szeptać mu swoje prośby w języku powietrza.
- Dwa wietrzniaki, lecą, tam, nauczka, porządna. Duszek zafalował i zniknął.

Mystic spojrzał na Klik. Dostrzegł w jej oczach cień troski.
- Źle z nim? - spytał dziewczynę
- Rany powierzchowne, ale stosowali truciznę. - zaraz potem pchnęła maga do wnętrza i zamknęła dokładnie drzwi.
- Theranie - syknęła mu w ucho.
Położyła Lancelota delikatnie na blacie baru.

- "Gerion, słuchaj jest problem" - powiedziała cicho do stojącego obok karczmarza. - "Dostał jakimś rodzajem zwierzęcego jadu i za kilka godzin najprawdopodobniej będzie o jednego rozgadanego trubadura mniej. Zajmij się nim przez chwilę, zobaczę co mam w plecaku."

Zdecydowanym krokiem podeszła do Mystica i pociągnęła go za ramię w kierunku stolika, na którym jeszcze stały ich napoje. Mystic nie pozwolił się jednak szarpać Złodziejce. Klik go zignorowała i podniosła stojący koło krzesła plecak i zaczęła szybko grzebać w jego zawartości.

Czarodziej myślał szybko.
- Lód, skąd... - nagle olśniło go - deser Bibi.
Podszedł do Bibi i bezceremonialnie zabrał jej deser. Wygrzebał z niego lód i sięgnął znów do astralnej przestrzeni. Przykładając lód do rany Lancelota, przesączył przez siebie nici magicznej energii w ciało małego wietrzniaka i rozpoczął poszukiwanie trucizny. Przez chwilę trwał w skupieniu, po czym wykrzyknął znienacka.
- Tu cię mam!
Zadowolony z siebie starzec odjął sczerniały lód od rany Lancelota i wyrzucił go do kubła ze starą wodą.
- Wylej ją od razu Gerionie - nakazał, po czym obejrzał jeszcze małego nieszczęśliwca. Usatysfakcjonowany jego stanem odwrócił się do Klik i spytał:

- Widziałaś kto to był?

Złodzijak weszła mu w słowo.
- Mamy problem, czarodzieju - zaczęła mówić szybko. - Ty masz go chyba bardziej niż ja, a już z całą pewnością ma go twoja mała skrzydlata przyjaciółka. Dam ci mały dowód mojej przyjaźni - skinęła głową w kierunku Bibi. - Im nie chodziło o Lancelota, ale o nią, rozumiesz? Jest jednak ciemno i istnieje szansa, że nie zorientowali się kogo zranili. Postaraj się więc nie rzucać w oczy przez jakiś czas, mała bajarko - rzuciła cicho do wietrzniaczki. - Może powinniśmy sobie porozmawiać w trójkę.

Wyciągnęła z plecaka niewielką fiolkę wypełnioną czerwonym płynem. Nie było to to, czego Lancelot potrzebował by w tej chwili, ale da mu szansę.

Czarodziej wstrzymał Panterę ruchem ręki..."Zachowaj to dla siebie, jemu nie będzie potrzebne" - a potem dodał - "a porozmawiać to musimy i to zaraz".

***
Nie dane im było jednak zamienić słowa, gdyż do leżącego Trubadura podeszli wszyscy goście z trollem na czele...
Ostatnio zmieniony przez Gerion 2007-02-02, 16:04, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Template junglebook v 0.2 modified by Nasedo