Forum EARTHDAWN.PL
Forum fanów gry Earthdawn

Earthdawn - Narodziny Protektorów Ardanyan

Kosmit - 2012-05-28, 01:47
Temat postu: Narodziny Protektorów Ardanyan
Zainspirowany wątkiem o Drużynie Kaeru Nadzieja, zakładam własny, do którego będę wrzucał logi moich graczy. Na pierwszy ogień idzie wstęp spisany ręką Bartka, grającego Firem:

Pytasz skąd wzięli się Protektorzy Ardanyan? Dobrze trafiłeś, Wędrowcze. Jak szukać informacji o narodzinach bohatera, a szczególnie takich herosów, to droga wiedzie tylko przez rynsztoki, ciemne zaułki i karczemnych bywalców. A kimżeś jest, że tak ciekawią Cię ich losy? Trubadurem powiadasz… I że pieśń o nich będziesz pisał… A to Ci dopiero nowina. Toć masz szczęście niebywałe, bo z tego, co słyszałem, a wszak Ci wiedzieć trzeba, że moje uszy sięgają dalej niźli by się to mogło wydawać, to, że nikt o ich początkach nie śpiewał, bo nikt ich nie zna. W takim razie rad będę mogąc Ci wszystko opowiedzieć, bo wszak Ci wiedzieć trzeba, że sam tam byłem i z najlepszej perspektywy wszystko widziałem.

Otóż ich losy splotły się dzięki zbrodni, tajemnicy, krwi… i mnie. Pierwsze spotkanie śmiałków miało miejsce podczas Dni Targowych, jakie to miały zwyczaj odbywać się w Hali Rady kaeru Ardanyan. Niedługo po tym jak wóz krasnoludzkiego Zbrojmistrza Denarosa został rozstawiony, a w jego okolicy pojawił się człowiek, o którym nie mogłeś nie słyszeć jeśliś interesował się wcześniej Protektorami Ardanyan, sam fechmistrz Kelron… Wszak Ci wiedzieć trzeba, że Kelron i Denaros mieli ze sobą do czynienia wcześniej, ale ich kontakt kończył się na handlu. A wracając do historii, gdy dwaj bohaterowie się zeszli i zaczęli dysputy o dziełach rąk krasnoluda, jak pod wpływem magicznej siły zjawiła się banda orków. Jeden, o imieniu bodaj Gimrod, zaczął grozić krasnoludowi i żądać odeń klejnotu, który krasnolud chwilę wcześniej znalazł w swoim bajglu. Wówczas w obronie pracusia stanął Kelron. Ledwiem zdążyłem okiem mrugnąć, a ork już leżał na ziemi i dogorywał, a nim się obejrzałem fechmistrz następnego brał w obroty. W parę chwil zabawa była skończona. I jak zawsze, oczywiście, po całym zdarzeniu przybyła straż. Twoje wyczekiwanie dobiegło końca, Śpiewaku, bo oto do reszty dołącza elficki Łucznik Fir’avandel wraz ze swoją brygadą. A i o niej należy Ci się słowo wyjaśnienia, bo jest to drużyna nietuzinkowa. Otóż towarzysze Fir’avandela byli mu szczególnie bliscy i pomocni właśnie na początku. A należeli do nich: prawa ręka Fira, [zachłystuję się rubasznym śmiechem], choć własnej prawej ręki nie posiada, krasnolud Aurwang Dwuręki [wybucham jeszcze większą salwą śmiechu] … najpiękniejsze ostrze u boku elfickiego podoficera, Lillianne i nie mówię tu tylko o zimnej stali w jej dłoni, bo większy szacunek należy oddać jej kąśliwemu językowi… największe utrapienie straży od wieków, wietrzniak Foonkin… i niemowa, tajemniczy Jedric Nuta Śmierci. Powiedz mi, Wędrowcze, czyś dziwniejszą mieszankę widział na świecie? Ale wracając do opowieści… gdy już się straż wokół trupa zebrała, okazało się, że kolejny pojawił się u stóp Fechmistrza. A wszak Ci wiedzieć trzeba, że choć Kelron wymachiwał nad nim mieczem, to ani razu go nie drasnął. Ale trup był. Fir’avandel żądał wyjaśnień, Denaros się rzewnie tłumaczył, piekarz Wuldon lamentował donośnie, bo walczący zapomnieli uważać na jego wóz, a Kelron nie zapomniał dać posmakować podoficerowi swojej arogancji. Żeby nie wzbudzać sensacji wśród kupców świadków odeskortowano na posterunek w Okoros, a reszcie kazano się rozejść, by posprzątać pozostały burdel… Po twej minie wnioskuję, że czegoś Ci brakuje w mej opowieści. Zapewne dziwi Cię, czemu brak tu wzmianki o miłości, która nieodzownie towarzyszy narodzinom bohaterów [zaczynam chichotać po nosem]. Możesz słuchać spokojnie dalej, bo co bardziej wygadani strażnicy opowiadali, że pozostali więźniowie nie poskąpili jej Kelronowi, tamtej nocy, gdy został zatrzymany [wybucham kpiącym chichotem]… … … [przepraszam, jeszcze się śmieję].

I tak zbiegły się ich drogi, a przeznaczenie wplatało trójkę naszych bohaterów w kolejne intrygi. Wszak trzeba Ci wiedzieć, że z czasem Denaros i Kelron dołączyli do szeregów oddziału Fir’avandela i razem stali na straży porządku. A to rozbili kult Horrora, innym razem doprowadzili do zwrócenia wolności kaerowi i uwolnienia od wpływów złego iluzjonisty Leldrina, który na dłużej zagrzał miejce na kartach ich historii… A wraz z tymi dokonaniami otrzymali tytuł Protektorów Ardanyan i tak rozpoczęła się ich wspólna wędrówka.

A jaka w tym była moja rola? To ja podrzuciłem ten klejnot [zerknąłem na kamień, którym bawiłem się przez całą opowieść].

[Bez dalszych słów wyjaśnienia dopiłem zawartość mojego kufla, wstałem od stołu i wyszedłem słysząc za plecami jedynie wrzaski karczmarza: „Sylphis, ty latająca łachudro, znowu nie zapłaciłeś!!!”]

Kot - 2012-05-28, 15:37

Ugh. Językowo zabiło mnie po trzech zdaniach. Aliteracja nie jest archaizmem. Do korekty.
Kosmit - 2012-05-28, 15:56

Spoko, następne teksty przeredaguję.
Kot - 2012-05-28, 17:56

Większym problemem jest język, jakim to jest pisane. Tak barokowy, że aż śmieszny. Lepiej byłoby to pisać normalnie. Ba, nawet narracja w stylu Noir byłaby na miejscu. :P
Kosmit - 2012-05-28, 20:16

Kumpel się starał stylizować, ale skoro mu nie wyszło, to będę poprawiał/przepisywał teksty w przyszłości.
Auraya - 2012-05-28, 22:27

A mnie się stylizacja podoba i trochę się poczułam szaro z moją pisaniną :-P
W każdym razie gratuluję odwagi :-) no i czekam na dalszy ciąg...
Tylko w bohaterach się nie mogę połapać, ale mam nadzieję, że i to z czasem się zmieni.

Trzymam kciuki

Kosmit - 2012-05-28, 22:45

A właśnie, bo nie napisałem :)

Początkowy skład Protektorów:
Kelron, człowiek Fechmistrz
Denaros, krasnolud Zbrojmistrz
Firavandel, elf Łucznik

Powyższy tekst jest opowiadany oczami Sylphisa wietrzniackiego Złodzieja z kaeru Ardanyan (bohatera niezależnego)

Kosmit - 2012-09-04, 19:56

Dobra, to czas wrzucić kilka tekstów ;)
Dzienniki spisywane ręką Firavandela, elfiego Łucznika z Shal Minar

Sprawa XX/1507
Sprawa zabójstwa dwóch orków na targu w Hali Rady w czasie ogólnego dnia targowego. W godzinach popołudniowych przy straganie krasnoludzkiego Zbrojmistrza Denarosa dopuszczono się morderstwa przedstawiciela orków Gimroda, przez Kelrona, ludzkiego Fechmistrza. Całe zajście miało być spowodowane wymuszeniem przez orków klejnotu znalezionego w wypiekach Vuldona przez krasnoluda Denarosa. Stając w obronie krasnoluda, obecny na miejscu zdarzenia Kelron dopuścił się zbrodni na orku.

Po przybyciu strażników zastano Kelrona nad ciałem innego orka Brahesha, również martwego. Jak wynikło z sekcji, drugi ork został zasztyletowany, co nie mogło być czynem człowieka Kelrona, który dzierżył zakrwawiony miecz, a w okolicy zdarzenia nie znaleziono zakrwawionego sztyletu.

Trzeci z orków, Bolg, zbiegł z miejsca zdarzenia.

Jak wynika z przeprowadzonego śledztwa i zeznań świadków, całe zajście spowodowane było zemstą na orkach przez wietrzniaka Sylphisa, wynikającą z osobistej obrazy wietrzniaka. W zmowie z piekarzem Wuldonem (fałszywe zeznania) ukryli klejnot w wypiekach licząc na to, że orki zostaną złapane podczas wyreżyserwoanej próby kradzieży.

Kosmit - 2012-09-04, 19:57

Sesja 2 - Kult Bramy
Po dotarciu do Khar Rhuz spotkałem Jhondę. Kelron w ramach odkupienia win miał wstąpić do straży. Został oddany pod moją komendę.

Po tych wieściach spotkałem Leldrian. Polecił mi się jako pomoc, gdybym takowej potrzebował. Znajdując chwilę wytchnienia postanowiłem pozwolić Kelronowi wczuć się w rolę strażnika i sprawdzić jego kondycję.
Zatrzymujemy się u Kaldara.

Wieczorem okazuje się, że Kelron nie jest skory do wykonywania rozkazów i podczas treningu zdążył wpaść w kłopoty. Jhonda zleca mi również podjęcie treningu w walce z krasnoludzkim kowalem, imieniem Denaros.

Mój poranny trening okazuje się nie prezentować moich największych umiejętności, co zostaje zauważone przez Jhondę. Trening przebiega w miarę sprawnie, głównie dzięki pomocy mistrza Spilvana, co również i mnie pozwala się czegoś nauczyć.

Następnie udajemy się na turniej dyscyplin. W łucznictwie Jhonda okazuje się być niepokonana.

Po powrocie do karczmy otrzymaliśmy od Jhondy (wraz z Kelronem i Denarosem) tajne zadanie dostarczenia lahali T’skrangów zaproszenia na zebranie Rady Kaeru w sprawie jej usilnych próśb dołączenia do Rady. Zadanie zostało przez nas wykonane, ale nie do końca w zalecany nam sposób (nie mieliśmy bezpośredniego kontaktu z królową).

Po powrocie do Khar Rhuz wzięliśmy udział w obchodach zakończenia turnieju. W pewnym momencie wybucha zamieszanie z powodu nieobecności Lahali, przywódczyni T’skrangów.

Zebrane T’skrangi zaczęły głośno domagać się wyjaśnień. Musiałem bezowocnie tłumaczyć im, co zaszło w pałacu. Nie odniosło to większego skutku. Po opanowaniu tłumu ogłoszono, że zostanie zorganizowana kolejna ekspedycja na powierzchnię poprowadzona przez Mistrzów dyscyplin. Pojawił się również Leldrin, który przekazał przestrogę śmiałkom. W trakcie pokazu sztucznych ogni zauważyłem „ludzki” cień w okolicy głównego kryształu.

Podczas rozmowy z jakimś krasnoludem w celu ustalenia faktów, dostrzegłem zakapturzoną postać przy wejściu do Otchłani. Postanowiłem zbadać tą sprawę. Z Kelronem i

Denarosem dotarliśmy do Głównego kryształu gdzie stało pięć postaci. Z ich rozmów wynikało, że są kultystami Horrora. Nie widzieliśmy innej możliwości jak powstrzymania ich poprzez walkę.

Zabijając jednego i pozbawiając przytomności innych, ostatniego pozostawiliśmy przy świadomości. Całe zajście zostało przerwane przez nadchodzącego Leldrina i Mistrzów dyscyplin…

Kosmit - 2012-09-04, 20:01

Sesja 3 - Wzorzec Grupy

Prowadzeni przez mistrzów, na oczach całego Kaeru, zostaliśmy odprowadzeni do karczmy Keldarna. Zlecono nam rozpoczęcie śledztwa w sprawie kultu. Została do rozwiązania sprawa T’skrangów. W sprawie kultu mieliśmy udać się do „rynsztoków i ciemnych zaułków” w poszukiwaniu jego członków. Jhonda poparła również pomysł dołączenia do kultu i rozpracowania, a także prawdopodobnie, zniszczenia go od środka.

Rano nie tracąc czasu z Denarosem i Kelronem udaliśmy się do barmana w celu uzyskania informacji dotyczących rozwiązania sprawy nie pojawienia się lahalli na spotkaniu rady.

Wraz z Joranem ruszyliśmy do pałacu T’skrangów. Joran bierze udział w prywatnej audiencji u lahalli, a my czekamy na niego. Czekając zaczepia nas Karczor, buntowniczy T’skrang, który dał się poznać podczas festiwalu. Był w posiadaniu miecza Kelrona i wyzwał go na pojedynek, którego nagrodą był ów oręż. Do starcia nie doszło, a audiencja zakończyła się powodzeniem i zażegnaniem konfliktu.

Za zgodą Jorana udałem się na posterunek straży w Okoros, by sprawdzić jak sprawuje się mój oddział.

Na posterunku zastałem Aurwanga, Lillianne i Jedrica. Z ich raportów wynikało, że Okoros nie jest lękane przez większe burdy. Zleciłem im uważną obserwację Kaeru w poszukiwaniu śladów kultu.

Po powrocie z Denarosem i Lillianne udaliśmy się do karczmy Uschniętej Koniczyny, jedynego tropu, jaki mieliśmy w sprawie kultu. Przed wejściem spotkaliśmy Karczora. Rozmowa nie toczyła się wokoło niczego innego jak niedoszły pojedynek z Kelronem. Z nienacka pojawił się Kelron. Przyjął wyzwanie Karczora i wszyscy razem udaliśmy się do sal Mażdżygnata, gdzie doszło do pojedynku. Po dłuższej i ciężkiej walce Kelron odnosi zwycięstwo i odzyskał swój miecz. Niezwłocznie udaliśmy się do Uschniętej Koniczyny, własności Gratara.

W karczmie po rozmowie z właścicielem Kelron wziął udział w grze w kości z nim. W pewnym momencie ludzki towarzysz trolla próbował uciec, jakby się nas obawiał. Całe zajście skończyło się odzyskaniem przez Kelrona jego rodowego pierścienia. Po całym zajściu napotkaliśmy chłopca, który przekazał nam informacje o spotkaniu w Karczmie Keldarna z Joranem.

Tego dnia o zmierzchu miał się odbyć rytuał nadania imienia grupy, a ja z moimi strażnikami mieliśmy pilnować bezpieczeństwa.

Po rozpoczęciu rytuału przybył Leldrin i na prośbę mistrzów został wpuszczony. Niedługo potem poprosił o przyniesienie srebrnej misy z jego pokoju…

Pomimo całego szacunku, jakim darzę Leldrina, jego ostatnie zachowania wydawały mi się co najmniej podejrzane. Faktem jest, że brał udział w wyprawie i jako jedyny przeżył, co niejako robi z niego eksperta. Ale zastanawia mnie jedna kwestia: przeżył jedyny. Chcąc dokonać prawidłowego osądu musiałbym zmusić „strzałę” do podziału w locie by jednakowe jej części osiągnęły jednocześnie trzy cele. Jego przeżycie może świadczyć o monstrualnej sile, szczęściu albo, co najgorsze, o zdradzie.

Na szczęście, mam nadzieję, w krótkim czasie okazało się, że nie miałem racji. Momentalnie w głównej Sali karczmy zapadła ciemność, rozległ się trzask pękającego szkła i czuć było żar ognia i duszący dym. Salę ogarnął chaos, wywołany głównie przez uciekających klientów. Licząc na wsparcie Lillianne i Jedrica w opanowaniu tłumu, sam z Kelronem i Denarosem wpadłem do pokoju, w którym odbywał się rytuał drużyny. Mistrzom dyscyplin nic się nie stało, ale rytualna misa z poświęconą krwią została skradziona. Tylne drzwi do komnaty były otwarte. Po szybkim uzgodnieniu strategii nasza trójka udała się w pościgu za sprawcą. Na korytarzu zobaczyliśmy nieprzytomnego Aurwanga, a w drzwiach na zewnątrz znikała z naszych oczu postać Szalonego Angiusa, który wcześniej dał o sobie znać na Sali podczas kłótni z jednym z gości. Rzucając się za nim w pogoń drogę zagrodził nam ksenomanta Srebrna Brew. Mimo wszelkich wysiłków podjęcia walki szybko został powalony przez Denarosa. Próbę ataku powstrzymał mój kopniak wymierzony w jego twarz, a w trakcie ucieczki jedną strzała roztrzaskałem mu kolano.

Jednak był to dopiero początek kłopotów. Nie wiadomo skąd w zaułku pojawiła się szóstka kultystów, których w kilka chwil udało nam się rozgromić. Dopiero teraz mogliśmy ścigać Szalonego Angiusa. Pierwsze tropy znalazłem prawie natychmiast, ale im dalej się zapuszczaliśmy tym pewniejsza stawała się myśl, że go zgubiliśmy. Dopiero po którymś zakręcie Denaros zauważył odblask misy w oddali. Po omacku dotarliśmy do wejścia do jakichś podziemi. Znalazłszy pochodnie powoli przemierzyliśmy wąskie korytarze, na opak wybierając, w którą stronę rozwidlenia się udać. W pewnym momencie zostaliśmy zaskoczeni przez dwóch kultystów. Dopiero pokaz moich strzeleckich zdolności, którymi okazała się rykoszetująca strzała powalająca osiłków na ziemię i torująca nam drogę. Błądząc korytarzami dotarliśmy do prowizorycznej sypialni, gdzie znaleźliśmy srebrną misę, ale krwi mistrzów w niej nie było. Ruszyliśmy w dalsze poszukiwania Szalonego Angiusa, ale dopiero Strzała Kierunku zawróciła nas w okolice sypialni, gdzie doszło do decydującego starcia. W zaułku nieopodal, prawdopodobnie, komnat kultystów znaleźliśmy Szalonego Angiusa z fiolką krwi. Denaros bez zastanowienia rzucił się na przeciwnika ogłuszając go obuchem topora, a Kelron w ostatniej chwili złapał wypuszczoną fiolkę. Całe zajście miało być chyba nieudaną pułapką, bo elementem odcinającym nam drogę ucieczki byli trzej kultyści. W trakcie potyczki Denaros został przebity mieczem, a Kelron ogłuszony. Jednak nie dało to przewagi wrogom, bo miecz wyciągnięty przez krasnoluda z jego wnętrzności, skąpany w jego własnej krwi działał na przeciwnika niczym kwas, żrąc jego twarz przy najmniejszym dotyku. Sam rozprawiłem się z dwom kultystami, jednemu skalpując twarz mieczem, a drugiemu odcinając rękę i przecinając serce atakiem z wyskoku. Nieprzytomny Szalony Angius został odprowadzony przed oblicze mistrzów, a istnienie kultu zostało uznane za zakończone.

Kosmit - 2012-09-04, 20:02

Sesja 4 - Misja Ratunkowa

Jeszcze nie zdążył opaść kurz po bitwie, a Leldrin przystąpił do leczenia Denarosa jakąś nieznaną, płynną substancją. Następnie nasz ranny kompan został odprowadzony przez nas na powierzchnię i na prowizorycznych noszach odtransportowany do karczmy Keldara.

W końcu mogliśmy odpocząć, spokojnie przespać noc, a nad ranem zjeść porządne śniadanie. W trakcie posiłku do karczmy przybył Joran i poinformował nas o postępach w przesłuchaniu Anglusa. Zdążyli dowiedzieć się, że to nie Anglus stał na czele kultu. A miałem nadzieję, że przynajmniej jeden z koszmarów Kaeru będzie skończony. Cóż trzeba walczyć dalej.

Dzięki pomocy Leldrina Denaros powoli dochodził do siebie. Z zadań na posterunku i innych „tajnych” misji mieliśmy masę wolnego czasu na trening. Po powrocie do Okoros kolejne dni spędziłem na szkoleniu większości swoich talentów. Natomiast następny tydzień minął na służbie w straży w celu zasilenia sakwy, która coraz ciszej brzęczała.

Wraz z końcem własnych zajęć przyszedł czas na wyprawę Mistrzów. Zanim to jednak nastąpiło mieliśmy cały dzień na przygotowania ekwipunku mistrzów.

Nadeszła wyczekiwana chwila, wielki dzień. Rankiem po przygotowaniach niemal wszyscy mieszkańcy Kaeru ruszyli w pochodzie odprowadzającym Mistrzów. Przed bramą Joran wygłosił kwiecistą mowę pożegnalną, a Rada Magów rozpoczęła rytuał otwierania bramy. Runy zaczęły blednąć, wewnętrzne drzwi rozwarły się. Mistrzowie odebrali od nas swój ekwipunek i ruszyli do komnaty ozdobionej runami by badać nieznane.

Wraz z zamknięciem drzwi i ponownym nałożeniem run, cała atmosfera prysła. Wszyscy rozeszli się jakby wydarzenia poprzednich godzin nie miały miejsca. Ale podejrzewałem, że działo się tak, ponieważ ekspedycja rodziła w nas nadzieję na lepsze jutro i za wszelką cenę chcieliśmy ją chronić w sobie, ślepo licząc na spełnienie marzeń.

Z zamyślenia wydarł mnie Kaldar swoim zaproszeniem do swojej karczmy. Po przybyciu gospodarz ugościł nas wytworna kolacją, a następnego ranka wyśmienitym śniadaniem. Miałem wrażenie, że wszystkie te uprzejmości mają odwrócić naszą uwagę od czegoś. Ale od czego i komu mogło na tym zależeć? Czy Keldar był tylko marionetką w rękach kogoś potężniejszego?

Wieczorem została wyprawiona kolacja na cześć mistrzów. Nie minęła doba, a oni już czcili ich jak bohaterów, którzy nie mieli wrócić. Uczta była przeznaczona dla wszystkich mieszkańców. Jak spostrzegliśmy przybyły również badziej szanowane osobistości. Choćby mistrzyni ksenomantów Gandiun (córka ksenomanty, który badał Dunara, towarzysza Leldrina, ojca Eldara), członkini Rady Magów. W trakcie rozmowy z nią okazało się, że ma dla nas kolejną misję. Mieliśmy udać się z nią do karczmy Młot Upandala w Okoros. Co ciekawe, mistrzyni nadała misji status: sprawa życia i śmierci, a ja miałem wrażenie, że bardzie śmierci, dokładnie naszej. Ale cóż mogliśmy robić, wszak czekaliśmy na jakieś przygody. Po przybyciu do karczmy, która okazała się być sklepem z narzędziami, powiadomiliśmy „karczmarza”, orka Hargga, o celu naszego przybycia. On zaprowadził nas na tył sklepu i pokazał klapę w podłodze, wejście do tunelu. Zaryzykowaliśmy i na końcu tunelu spotkaliśmy dwóch strażników: Gizwalda (krasnolud) i Jussa (człowiek). Wszystko zaczęło mi się coraa mniej podobać, bo nawet straż, której przez lata byłem oddany miała przede mną tajemnice. Nie ufali mi…

Zostaliśmy wprowadzeni do małego pomieszczenia, wyposażonego jedynie w stół, w którym czekał Joran. Wytłumaczył nam, że do tej pory nie otrzymali żadnej wieści od mistrzów, co miało być możliwe dzięki urządzeniu komunikacyjnemu. Zostaliśmy wybrani jako ekspedycja ratunkowa. Joran twierdził, że tylko nam może zaufać, a jakiś głos w mojej głowie podpowiadał mi, że z nas może zrobić kozły ofiarne. Nawet zacząłem w to wierzyć, ale podjęliśmy się zadania. Ja osobiście nie dla Jorana, ani Kaeru, ale dla mistrzów. W końcu ich życie mogło być zagrożone, o ile nie skończone. Przed wyruszeniem zaproponowano nam szeroki wachlarz ekwipunku. Wybraliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i po odpoczynku w domu Denarosa zostaliśmy potajemnie odprowadzeni do wejścia do Kaeru. Wprowadzono nas do tego samego pomieszczenia, które widzieliśmy, gdy na ekspedycję wyruszyli mistrzowie. Pokój od góry do dołu zapisany był runami. Jedyną szansą na wyjście było wypowiedzenie słów: FECH THARK BERAM. Podczas pierwszej próby prawie zostaliśmy usmażeni żywcem przez mój język tak bardzo odzwyczajony od używania starej mowy. Druga próba pozwala nam wydostać się do jaskiń. Z dala słychać szum rzeki. Na drzwiach za nami dostrzegamy kulę, która miała być urządzeniem komunikacyjnym. Była całkowicie zniszczona. Nie było drogi powrotnej. Mistrzów też nie było widać. Pozostało nam tylko ruszyć przed siebie z zapaloną pochodnią, w nadziei na znalezienie jakiegoś wyjścia i przeżycie. Włócząc się po obcych korytarzach i grotach, zmagając się z cieniopłaszczkami i potężną pułapką na Horrory. Odczuwając bolesne skutki spotkania z ową pułapką oraz wyczerpanie udało nam się dotrzeć do opuszczonych korytarzy kopalni. Jednym z szybów weszliśmy na wyższy poziom. Otwarcie znajdujących się tam drzwi narobiło wiele huku, jakby metalowy blok spadł ze szczytu góry. Jak się później okazało usłyszany przez nas łomot zwiastował opadnięcie potężnej kraty w następnej grocie, za która w oddali blado odbijał się blask, a wszędzie rozchodził się zapach jakiego nie mogliśmy poczuć w Kaerze. Zapach świeżego powietrza ogrzanego w promieniach słońca. Tak bliscy, a jednak tak dalecy od wolności. Tej upragnionej…

Kosmit - 2012-09-04, 20:03

Sesja 5 - Finał Zemsty Ardanyana

Po zbadaniu konstrukcji kraty przez Denarosa okazało się, że to nie jej trwałość i brak możliwości sforsowania są zaskakujące po tylu latach. Jej mechanizm cały czas był konserwowany. Dalsze oględziny przerwało pojawienie się po drugiej stronie zapory wielkiego cienia. Monstrum poruszało się na czterech nogach, było dość włochate, większe od niedźwiedzia. Z obawy, że krata nie powstrzyma go w razie chęci zaatakowania nas, zgasiliśmy pochodnię i udaliśmy się w głąb jaskini. Odnaleźliśmy jeszcze jeden korytarz całkowicie zawalony drewnem. Teraz mieliśmy dwa wyjścia: przekopać się przez ten korytarz licząc, ze gdzieś prowadzi lub wrócić i zbadać pozostałe szyby. Zdecydowaliśmy się zbadać korytarz, przy którym staliśmy.

Odwalałem kolejne gałęzie i pieńki, podczas gdy Kelron i Denaros torowali przejście za mną. W końcu udało się odkopać otwór, przez który jeszcze wyraźniej czuć było woń powietrza. Ale wraz z przyjemnym zapachem do mych uszu dobiegł niepokojący trzepot skrzydeł i nie były to wcale cieniopłaszczki. Denaros dzięki termowizji dostrzegł, że cały sufit następnego pomieszczenia jest ciepły i ruchomy. Przyszedł czas na decyzję, bo po drugiej stronie pomieszczenia ulokowany był świetlisty otwór. W jej podjęciu pomogły nam głosy przy kracie. Ktoś wiedział, że tu jesteśmy i miał zamiar się do nas dostać. Odgarnęliśmy ostatnie drwa i najciszej jak to możliwe przyparci do ściany posuwaliśmy się w stronę otworu.

Wyjrzawszy przez niego nie mogłem uwierzyć zmysłom. Powiew wiatru na twarzy, błękitne niebo, tysiące zapachów i ta nieograniczona przestrzeń. Cała rozkosz została zakłócona przez Kerona, który wypchnął mnie przez otwór i twarzą wylądowałem w miękkim wilgotnym mchu.

Tyle lat żyliśmy w Kaerze, nie wiedząc, że świat zaczyna odzyskiwać swą witalność. Ile mogło być tych straconych lat? Nie czas był na rozterki, musieliśmy dowiedzieć się, co się stało z mistrzami. Ale w którą stronę ruszyć? Rozmyślenia przerwał ruch w krzakach. Kelron wyciągnął miecz, ale przed atakiem krzyknął: „Kto tam jest?” . Z pobliskiego krzewu wysunął się łepek i skrzydełka wietrzniaka. Patrząc na nas przerażona i słuchając tego, co mówimy o wyjściu z Kaeru musiała się nieźle wystraszyć, bo czym prędzej uciekła w drzewa. Ale po krótkiej obserwacji postanowiła nam zaufać i zabrała nas do miasta. Po przekonaniu strażnika za niewielką opłatą zostaliśmy wpuszczeni za mury.

To niesamowite! Ile lat zajęło stworzenie takich cudów? Gigantyczna infrastruktura, bogate trakty i jeszcze bogatsze domy. Przepych przyprawiał o omdlenie.

Po dotarciu do domu Shaiayi, naszej przewodniczki, wykonanego ze szczerego złota, zostaliśmy wprowadzeni na salony, gdzie inne wietrzniaki zaczęły opatrywać nasze rany. Z opowieści Shaiayi wynikło, że miasto powstało całe pół wieku temu! Usłyszeliśmy, że założycielami jest czwórka kupców o imionach członków pierwszej ekspedycji z Kaeru. Jak się okazało, przypomniałem sobie o tym za późno. Dowiedziawszy się, że nikt nie słyszał o nieodkrytym Kaerze w górach musieliśmy udać się do Rady Miasta.

Następnego dnia w nowych szatach od Shaiayi udaliśmy się do Domu Rady. Wielkim zaskoczeniem było to, że bez wyjaśnienia celu przybycia na progu zostaliśmy otoczeni przez straż, a chwilę potem wtrąceni do celi. Jedynym pocieszeniem było odnalezienie naszych mistrzów – wycieńczonych, torturowanych i przykutych, ale wciąż żywych. Zdążyli tylko powiedzieć o mistyfikacji pierwszej wyprawy i o tym, że widzieli Leldrina w mieście. Zaraz po tym usłyszeliśmy odgłosy zamieszania na górze, a w następnej chwili dwóch ludzi wydostało nas z celi i w mgnieniu oka uciekaliśmy ulicą przed oddziałem straży.

Gubiąc trop trafiliśmy do jakiegoś sklepu. Był z nami tylko jeden z naszych wybawców. Drugi został trafiony strzałą strażnika. Nieznajomy okazał się być złodziejem Titoo. Spec od szemranych sprawek i fanatyk jabłek. Okazało się, że odzyskanie przez nas wolności było tylko przypadkiem, bo Titoo chciał dostać się do czwartego więźnia, którym był krasnoludzki kupiec Grankar, uwięziony tak jak cała reszta, w tym również my, za uprawianie niewolnictwa, co było całkowitą niedorzecznością. W trakcie rozmowy ze złodziejaszkiem wynikło, że takie metody miasta podjmuje w stosunku do każdego, kto interesuje się kopalniami lub Kaerem w górze za miastem. Musieliśmy dowiedzieć się, dlaczego miastu na tym zależy. Pierwsze i jedyne poszlaki prowadziły do kopalni. Titoo zdobył dla nas broń, a dzięki małej dywersji pozyskaliśmy umundurowanie Trzeciej Kompanii. W czasie, gdy nas miało nie być Titoo miał dowiedzieć się co stało się z mapami Grankara.

Dzięki kamuflażowi bez problemu opuściliśmy miasto i pod przewodnictwem Shaiayi dotarliśmy do wejścia do kopalni. Oczywiście czekał tam na nas ten potwór, który z informacji od Titoo miał być brytanem, a jedyna trudność polegała na pokonaniu go i udowodnieniu dominacji na jego terenie, by móc dostać się do kopalni. Problem był w tym, który z nas miał się tego podjąć. Zanim decyzja zapadła, bestia wyczuła naszą obecność, a nieszczęsny wybór padł na Kelrona. Nasz towarzysz w trakcie walki zachowywał się jakby zapomniał, że jest fechmistrzem. Próbując prostych sztuczek tylko rozwścieczył zwierzę. Zanim wkroczyliśmy z Denarosem, korpus zbroi i skóra Kelrona pod nim zostały przeorane pazurami bestii. Teraz musieliśmy walczyć do końca, bo większa liczba przeciwników zmuszała brytana do stoczenia boju na śmierć i życie.

Denaros zaszedł bestię od tyłu i ciął ją mieczem, a ja stojąc na skraju polany ostrzeliwałem zwierzę. Kelron zemdlał w trakcie walki. Jedna z moich strzał chybiła o włos, ale następna dzięki skrupulatnemu wycelowaniu i koncentracji przebiła cielsko zwierza na wylot. W tym momencie brytan wydał ostatnie tchnienie. Ale na horyzoncie pojawiły się nowe problemy. Znikąd nadleciała salwa strzał trafiając Denarosa, Shaiayę i mnie. Wrogów nie było widać, ale ze sposóbu walki i ilości wypuszczonych strzał mogłem wnioskować, zę jesteśmy atakowani przez szóstkę elfów, z czego jeden posługuje się jakimś innym łukiem. Denaros dzięki termowizji wyszukał w lesie elfy i rzucił się na nie. Shaiaya starała się ocucić Kelrona, a ja wbiegłem w las szukając jakiegoś celu. Długo nie musiałem szukać bo jeden ze strzelców pojawił się po mojej lewej stronie. Zaskoczony, ale trzeźwy na umyśle sięgnąłem po miecz i ciąłem go od biodra przez tors. Toczyliśmy potyczkę i dzięki zklęciu Shaiayi elf padł. Próbował jeszcze okulawić mnie ukrytym sztyletem, ale kopniakiem wysłałem go do krainy snów. Następnie widząc jak pozostałe elfy ustawiły się w równą kolumnę, na końcu której stał prawdopodobnie ich przywódca, postanowiłem wykorzystać okazję. Dobywszy łuku czułem jak moc rozgrzewa grot do czerwoności. Uwolniwszy strzałę słyszałem jak swobodnie mknie przez cztery barki nie zważając na krzyki ich właścicieli i ostatecznie dosięgając mojego celu, przygwożdżając go za bark do pnia drzewa. Nie tracąc czasu wykonałem półobrót widząc, że mimo bólu dwa elfy rzuciły się na Kelrona, który dopiero co odzyskał przytomność i wypuszczam strzałę wprost w jednego z napastników, który pchnięty impetem strzały przewraca się na swojego kompana. Nie zauważyłem kiedy przywódca oswobodził się i zaczął uciekać. Wiedziałem, że pościg Denarosa nie osiągnie większego sukcesu, więc zaparłszy nogi o stabilny grunt i wykorzystawszy resztki adrenaliny wypuściłem strzałę, której powodzenie było bardziej niż pewne. Nie myliłem się. Późniejsze oględziny dowiodły, że strzała idealnie wpasowała się między kości i roztrzaskała staw kolanowy. Ale to nie był koniec. Rzuciłem tylko okiem na poczynania Kelrona, który wraz z ocuceniem odzyskał dawne umiejętności. Ale wtem ciszę lasu rozdarł krzyk Denarosa, który został zaskoczony przez kolejnego elfa. Napastnik bezlitośnie nadział go na swój miecz, Mimo, że zmęczenie dawało o sobie znać, do mięśni napłynęły nowe pokłady siły, a czysta furia zawładnęła łukiem i napięła strzałę. Miałem wrażenie, że tracę kontrolę choć każdy mięsień był mi posłuszny. Obracająca się strzała poszybowała między pniami, sprawiając, że liście na jej drodze umykały przed nią. Dopadłszy celu roztrzaskała jego głowę na kawałeczki i zatrzymała się dopiero w pniu drzewa, gdzie jej promień wibrował jeszcze wytracając energię.

Walka była skończona, bo Kelron zmiażdżył swoich dwóch przeciwników, a jeden z elfów zginął od niecelnych strzałów swoich towarzyszy. Przyszedł czas na przesłuchanie ostatniego przytomnego - ich przywódcy.

Z racji tego, że metody konwersacji Kelrona nie przynosiły oczekiwanych rezultatów, musiałem uciec się do bardziej sadystycznych sposobów wyciągania informacji. Wijąc się z bólu, jaki odczuwał podczas cięcia moim sztyletem nogi wzdłuż kości udowej, wymknęło mu się, że był opłacony przez władców gór, a za pilnowaniem kopalni stał Zakon. Informacje te niewiele nam mówiły, ale pozwoliły na wykonanie kolejnego kroku. Dobiwszy elfa zbadaliśmy jaskinię, w której nic nie znaleźliśmy.

W drodze powrotnej do miasta postanowiliśmy okraść jakąś karawanę, by dostać się za mury. Próba zostawienia nieprzytomnej Shaiayi na drodze nie powiodła się. Dopiero na widok rannego Kelrona, krasnoludzki kupiec zatrzymał się. Chcąc uleczyć naszego kompana na tyle wozu, przywołał dwóch krasnoludzkich ochroniarzy z toporami. Kelron wziął kupca za zakładnika i nie wiedząc, dlaczego poderżnął mu gardło. Musieliśmy go ratować. Jednego z ochroniarzy okulawiłem strzałą, a drugi został ogłuszony przez Denarosa. Związaliśmy i zakneblowaliśmy ochroniarzy i niepotrzebnie zapakowaliśmy zwłoki kupca na wóz, by zaraz porzucić je w lesie. Denaros przebrany za kupca powoził.

Przy bramie miasta myśleliśmy, że już po nas, ale strażnicy mieli inne zajęcia i nas przepuścili. Po dotarciu do sklepu Grankara Titoo zajął się utylizacją wozu, a my obmyślaliśmy dalsze plany. Doszliśmy do wniosku, że cała Rada miasta musi być zamieszana w utrzymywanie Kaeru w sekrecie, a także pojawienia się Leldrina w mieście nie jest przypadkowe.

Następnego dnia mieliśmy ruszyć na ratunek mistrzom i odnaleźć sekretne wejście do Kaeru, którego istnienie podejrzewał Titoo. Naszą obstawą mieli być znajomi Titoo: t’skrang fechmistrz Vuschuwusul należący do Gwiezdnych Ostrzy i obsydianin wojownik Ceadrus z gildii kupieckiej Omasu. Również pojmani krasnoludzi zgodzili się za wysokie wynagrodzenie dołączyć do akcji.

Rankiem podjechaliśmy wozem pod Dom Rady i zanim jeszcze wóz się zatrzymał miałem zastrzelić poborcę podatków, który mógł sprawiać problemy. Był to jeden z nielicznych pokazów moich umiejętności, w którym bardziej niż na siebie musiałem liczyć na szczęście. Okno było otwarte, a pęd wozu wprawił w ruch zasłonę. Musiałem to zrobić raz, a dobrze. Jak tylko rąbek materiału się uchylił i ukazał mi oparcie krzesła, a za nim zapracowanego człowieka. Strzała poleciała, zasłona znów opadła i słychać było jak poborca przybija ostatni dokument w swoim życiu… swoim czołem.

To jeszcze nie był koniec mojej roli. Zostawiłem łuk i razem z pozornie skrępowanymi krasnoludami weszliśmy pewnie do budynku. Zebranym strażnikom rzuciłem przelotne: „Aresztowani za niewolnictwo”. Zorientowali się, że coś jest nie tak, ale za późno. Krasnoludy były szybsze. Sztylety poleciały prosto w twarze zdezorientowanych elfów. Przybili nasi pozostali towarzysze i razem udaliśmy się do cel. W przelocie dostrzegłem moją strzałę sterczącą z tylnej części głowy poborcy.

Na dole był tylko jeden strażnik, który momentalnie został powalony przez Denarosa. Titoo szybko otworzył drzwi do skarbca, zaś Denaros zajął się zamkiem do celi mistrzów. Po wprowadzeniu rannych do skarbca, krasnoludy zabarykadowały drzwi, gdyż z góry dochodziły odgłosy organizujących się oddziałów straży. Zabraliśmy swoje rzeczy leżące na stosie zarekwirowane z domu Shaiayi, a dzięki spostrzegawczości Denarosa odkryliśmy drzwi do kolejnego pomieszczenia. Wcześniej jednak straże próbowały wywarzyć zamknięte drzwi, a ja usłyszałem głos, uznanego do dziś za zmarłego, Argentiela. W pokoju stał ołtarz Raggoka, oszalałej po Pogromie Pasji. Tym razem Kelron wykazał się sprytem i znalazł tajemny tunel.
W płapkach zginął jeden z krasnoludów, ale zdolności Denarosa pozwoliły mu przeprowadzić nas bezpiecznie do kopalni w Otchłani w Kaerze. Bez zastanowienia pobiegliśmy do Okoros. Gdy tłum zobaczył nas, mistrzów i obcych nie chciał uwierzyć w naszą pradwę. Zaczął nas atakować. Próbowaliśmy przedrzeć się do Hali Rady. Bezskutecznie. Wtem przypomnieliśmy sobie o tajnym tunelu w sklepie Hargga. Przeprowadziłem do niego drużynę i bez zbędnych wyjaśnień zeszliśmy do tunelu. W Hali natknęliśmy się na Gandiun, która nie mogąc uwierzyć w nasze słowa, pobiegła po Jordana. Po wytłumaczeniu Jordanowi wszystkiego, postanowił zorganizować nagłe zebranie Rady jako bylibyśmy skarżeni przez Horrora. Dla zachowania pozorów mieliśmy być niby skuci do krzeseł z bronią za plecami.

Zebranie członków zajęło jakiś czas, a gdy wszystko było gotowe Joran wygłosił mowę mającą zdemaskować machlojstwa Leldrina. Zmuszając go do wyjaśnień, Joran oddalił się z Sali. Chwilę zajęło mi zorientowanie się, że stojący tu Leldrin tak naprawdę jest iluzją nałożoną na prawdziwego Jorana. Z Kelronem pognaliśmy za prawdziwym zdrającą. Wybiegliśmy przed drzwi frontowe Domu Rady dostrzegliśmy tylko skraj białej szaty ginącej w tłumie. Pokazałem to miejsce Kelronowi i ruszyliśmy w zgromadzenie, ale ludzie zaczęli nas otaczać ograniczając pole manewru. Na dokładkę za nami wybiegli członkowie Rady oskarżając nas o zdradę. I żeby nie było za mało wciąż szalały w tłumie dziwne potwory, które widzieliśmy wcześniej. Nie pozostało nam nic innego jak postawić wszystko na jedną kartę i w jakiś sposób zdemaskować iluzję na Joranie. Sprawa szybko wyjaśniła się sama, bo iluzja, tak jak potwory, zniknęła, a wszyscy zaczęli pytać, co się stało.

Po długich wyjaśnieniach i panach Rada postanowiła wyjść z Kaeru i pozwolić osiedlić się jego mieszkańcom poza nim. Jak się okazało, miasto Ardanyan zostało opuszczone przez jego Radę oraz większość elfów. Zaczęło się osiedlanie i świętowanie. Nas ogłoszono Protektora mi Ardanyan, a w nagrodę za zasługi otrzymaliśmy dom w dzielnicy Hangside. Wreszcie mogliśmy odpocząć.

Spotkałem się z moją Brygadą, która pod moją nieobecność dzielnie stała na straży pokoju w Okoros. Na pytanie o ich dalsze plany nie potrafili odpowiedzieć, bo wyjście z kaeru było tak zaskakujące i nagłe.

Pewnej nocy, gdy już zasypiałem pojawiła się nade mna odziana w biel postać ze sztyletem przy mojej krtani. Nie czekając na jej kolejny ruch wbiłem jej w splot słoneczny ukryty sztylet. Widok twarzy napastnika był najstraszniejszym widokiem w moim życiu. To była moja matka. Zdążyła tylko prosić mnie o ratowanie ojca i pożegnać słowami: „Zakon… Krzyż Ardayan…”. A ja siedziałem oniemiały i zszokowany…


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group